Ponieważ od pewnego czasu, szczególnie wśród moich politycznych sojuszników, zauważam rosnące podniecenie perspektywą objęcia urzędu prezydenta Stanów Zjednoczonych przez Donalda Trumpa, tym, którzy jeszcze zachowali resztki przytomności chciałbym wyjaśnić, że przede wszystkim w momencie, gdy Trump uzna za stosowne realizować jakiekolwiek osobiste ambicje, w opozycji do interesów Systemu, zostanie najzwyczajniej w świecie sprzątnięty. Nie on zresztą pierwszy, nie ostatni. A zatem naprawdę nie ma się czym podniecać. To po pierwsze. Druga kwestia jest taka, że naprawdę jest mi trudno zrozumieć, jak można kibicować, i to w wymiarze ściśle osobistym, komuś tak oszukanemu jak Trump właśnie. Oto jeden z rozdziałów moich wypraw na 39 krąg, poświęcony akurat jemu. Zachęcam. Co do samej książki, jest do kupienia tu: http://coryllus.pl/?wpsc-product=39-wypraw-na-dziewiaty-krag
Gdybyśmy mieli przeanalizować listę, powiedzmy, pięciuset najbogatszych ludzi na świecie, oczywiście obecność na pierwszym miejscu Billa Gatesa by nas nie zaskoczyła. Wszyscy znamy Gatesa, wiemy, czym się zajmuje i czym się zasłużył dla niemal każdego z nas, gotowi jesteśmy uznać, że majątek, którym się szczyci jest jak najbardziej zasłużony, jednak jeśli już idzie o kolejne miejsca, sprawa bywa już nie tak oczywista, i to wcale niekoniecznie dlatego, że większość z tych osób, z naszego punktu widzenia, na ów awans nie zasługuje, ale przez to, że o istnieniu większości z nich nawet nie mamy pojęcia.
Oto weźmy choćby opisywanego tu przez nas niedawno Slima, o którym wielu z nas nigdy nawet nie słyszało, a tym bardziej nie ma pojęcia, skąd on ma te swoje pieniądze, czy choćby nawet takiego Ortegę, którego osobistą sławę zdecydowanie wyprzedza sława jego produktu; popatrzmy na piątego na tej liście Larrego Ellisona, czy ósmego Sheldona Adelsona i na całą kupę innych kompletnie egzotycznie dla nas brzmiących nazwisk, obok których wyświetlają się te miliardy. A mimo to musimy przyznać, że owszem, każdy z nich zarobił te pieniądze, a niekiedy, nie dość że je zarobił, to przy okazji coś nam z tego dał, nawet jeśli jest to tylko kanapka z kurczakiem.
I oto nagle trafiamy na nazwisko znane nam niemal tak dobrze, jak nazwisko owego Gatesa, tyle że okazuje się, że jego posiadacz okupuje na owej liście miejsce gdzieś w okolicach górnych setek, a co ciekawsze tak naprawdę nigdy nie wspiął się o wiele wyżej. No i powstaje pytanie, jak to się stało, że my musimy o nim wciąż słyszeć? Jak to się stało, że niemal o żadnym z wielkich przedsiębiorców, ludzi sportu, kultury, czy rozrywki nie możemy przeczytać tak dużo, jak o nim, o Donaldzie Trumpie? Czy on się jakoś dla świata zasłużył? Ależ skąd? Czy zrobił coś poza zdobywaniem pieniędzy – swoją drogą, jak się okazuje, wcale nie tak wielkich? Czy jest coś, co go wyróżnia na tle jego kolegów miliarderów? Nie bardzo. A może ma wybitnie piękną żonę, lub sam jest wyjątkowo miłym człowiekiem? Ależ skąd. Jakby wręcz przeciwnie. Donald Trump to człowiek, który z zasady nigdy nikomu nie podaje ręki. W obawie przed zakażeniem. Oto więc przed nami Donald Trump. Przyjrzyjmy się, kto to taki.
Jednak zanim to zrobimy, rzućmy okiem na jeden z odcinków słynnego brytyjskiego serialu komediowego z niejakim Ali G w roli głównej. Gdyby ktoś nie wiedział, w czym rzecz, powiem krótko, że Ali G to fikcyjna postać – karykaturalnie bezczelny idiota – odgrywana przez popularnego żydowskiego aktora o nazwisku Sasha Baron Cohen, który przeprowadza bardzo prowokacyjne wywiady z gwiazdami światowej polityki, biznesu i estrady. Tu mam na myśli odcinek, gdy ów Ali G. spotyka się z Donaldem Trumpem i próbuje przekonać go, by wszedł z nim w interes polegający na produkcji specjalnych rękawiczek do jedzenia lodów, dzięki którym lody nie będą kleiły się do palców. Mimo że sam ów skecz jest zabawny sam w sobie, to jednak, co w nim jest zabawne najbardziej, a jednocześnie wstrząsające, to fakt, że Trump – wbrew najbardziej oczywistym wskazówkom – bierze tę prowokację serio i ani mu nie przychodzi do głowy, że skoro ktoś był w stanie do niego dotrzeć z czymś takim, to za tym musi się kryć coś więcej, niż czyjaś głupota. On jest autentycznie przekonany, że ma do czynienia ze szczerym idiotą i to jest naprawdę śmieszne, zwłaszcza w wykonaniu człowieka, który sam przez wiele lat był telewizyjną gwiazdą, więc wydawałoby się, że powinien wiedzieć, jak ten interes potrafi wyglądać.
Donald John Trump urodził się w roku 1946 w nowojorskim Queens, jako czwarte z pięciu dzieci Fredericka i Mary MacLeod. Fred Trump prowadził firmę budowlaną, a przy okazji trudnił się deweloperką, specjalizując się w mieszkaniach przeznaczonych dla średniozamożnych mieszkańców Queens, Staten Island i Brooklynu. Mimo że Donald Trump był pełnym energii, inteligentnym dzieckiem, można się spotkać z opinią, że swoją dzisiejszą karierę zawdzięcza wyłącznie majątkowi i kontaktom ojca, dużego biznesmena, którego interesy w latach 50-tych i 60-tych tworzyły prawdziwe imperium. Podobnie, powtarza się opinia, że to właśnie dzięki majątkowi i kontaktom ojca, dzięki jego wsparciu i pieniądzom pożyczonym od rodziny, banki nie zniszczyły Donalda przy okazji jego kolejnych, zaskakująco licznych, bankructw.
No ale zanim do tego dojdziemy, powtórzmy: dzieckiem Donald Trump był bardzo zdolnym i ambitnym, więc rodzice w wieku 13 lat wysłali go do Akademii Wojskowej w Nowym Jorku, licząc na to, że wojskowy reżim pozwoli mu zachować odpowiednią dyscyplinę. Trump w Akademii uzyskał najlepsze wyniki, zarówno w wymiarze akademickim, jak i towarzyskim, i to do tego stopnia, że kiedy w roku 1964 otrzymywał dyplom, został wyróżniony nie tylko jako najwybitniejszy student, ale i wybitny sportowiec.
Podczas letnich wakacji, Trump pracował na budowach prowadzonych przez firmę ojca, a kiedy ukończył liceum, wstąpił najpierw na Uniwersytet Fordham, a następnie na Wydział Finansowy Uniwersytetu Stanu Pensylwania, gdzie w roku 1968 uzyskał tytuł magistra ekonomii. Jak twierdzą jego biografowie, to pod wpływem ojca podjął decyzję zrobienia kariery w handlu nieruchomościami, tyle że jego ambicje sięgały znacznie dalej. Po ukończeniu studiów Trump stał się częścią rodzinnego biznesu, tak zwanej Trump Organization. W roku 1971 przeprowadził się na Manhattan, gdzie poznał wielu bardzo wpływowych ludzi i rozpoczął swoją wielką, a jednocześnie mocno dyskusyjną karierę.
Nie ma tu sposobu, by prześledzić historię kolejnych inwestycji w branży budowlanej, kolejnych kasyn, kolejnych sukcesów, kolejnych upadków, kolejnych wielkich wieżowców i architektonicznych kompleksów, niezmiennie sygnowanych nazwiskiem Trump. Poza tym, gdyby nawet udało się nam te wyliczenia tu przeprowadzić, przy wszystkich wspomnianych wcześniej kontrowersjach, w pewnym momencie i tak musielibyśmy dojść do wniosku, że tak naprawdę my nie wiemy na temat tego człowieka i jego sukcesu nic, bo to co mamy w ręku, to wyłącznie to, co on nam o sobie powiedział.
Nie jest jednak też tak, że nie wiemy o nim nic. Oto przełom lat 80 I 90 ubiegłego wieku, które, gdy chodzi o podjęte przez Trumpa inwestycje, zarówno w skali osobistej, jak i biznesowej, doprowadziły go do długów, których on w pewnym momencie opanować nie był w stanie. Niemal wszystko, czego dowiadywaliśmy się na temat Trumpa w latach 90, związane było albo z jego kłopotami finansowymi, albo sprawami sądowymi, albo oczywiście z pozamałżeńskimi romansami oraz przeprowadzonym z wielkim hukiem rozwodem.
W roku 1989, dzięki szczególnie nieudanym decyzjom biznesowym, Trump znalazł się w sytuacji, gdzie nie był już w stanie spłacać zaciągniętych długów. Sfinansowawszy budowę swojego trzeciego kasyna, wartego miliard dolarów Taj Mahal, mimo że udało mu się uzyskać dodatkowe kredyty, oraz podpisać szereg ugód z bankami, rok 1991 doprowadził Trumpa niemal na skraj bankructwa. Wierzyciele Trumpa stracili setki milionów dolarów, jednak w obawie przed wieloletnimi procesami sądowymi, zgodzili się na restrukturyzacje jego długu.
Wart przypomnienia byłby może przypadek pewnego analityka z firmy Janney Montgomery Scott, który w marcu roku 1990 ocenił, że wspomniany wcześniej Taj Mahal upadnie przed końcem roku. Trump zagroził firmie procesem sądowym, żądając by analityk albo wycofał swoją opinię, albo został zwolniony z firmy. Ponieważ analityk odmówił przeprosin, stracił pracę, a w listopadzie 1990 roku Taj Mahal ogłosiło upadłość. Analityk oczywiście zażądał odszkodowania w wysokości 2 milionów dolarów, które otrzymał wraz z opinią, że jego ocena była w stu procentach dokładna. Tego typu spraw było w tamtych latach tak dużo, że w pewnym momencie nazwisko Donalda Trumpa w kulturze popularnej w Stanach Zjednoczonych stało się pierwszym przedmiotem kpin, jako symbolizujące najgorszy typ ekstrawagancji, rozbuchanego ego i chciwości.
Wspomnieliśmy już tu o tym, jak Donald Trump zaznacza teren pozostawiając gdzie tylko może swoje nazwisko. Rzućmy może okiem na wszelkie możliwe marki niezwiązane bezpośrednio z jego działalnością na rynku nieruchomości, a oznaczone tym nazwiskiem. Oto lista, która robi wrażenie: hipoteczna firma Trump Financial, szkoła biznesu The Trump Entrepreneur Initiative, sieć restauracji pod wspólną nazwą Trump Restaurants ulokowanych w Trump Tower i składających się z Trump Buffet, Trump Catering, Trump Ice Cream Parlor, oraz Trump Bar, internetowe biuro podróży GoTrump, ubrania i akcesoria dla mężczyzn pod nazwą Donald J. Trump Signature Collection, perfumy Donald Trump The Fragrance, Trump Magazine, Trump Golf, Trump Chocolate, meble Trump Home, telewizyjna firma producencka Trump Productions, Trump Institute, gra planszowa Trump The Game, kolejna gra symulacyjna Donald Trump's Real Estate Tycoon, wydawnictwo księgarskie Trump Books,Trump Model Management, Trump Shuttle, Trump Ice, Trump Mortgage, Trump Vodka, a nawet zwykłe steki oznaczone oczywiście nazwą Trump Steaks.
I oczywiście w normalnej sytuacji, w obliczu owej listy, można by było jedynie schylić czoło w podziwie i szacunku dla biznesowego geniuszu tego człowieka, rzecz jednak w tym, że przedstawiony w roku 2011 raport finansowy magazynu „Forbes” oszacował wartość owej marki na zaledwie 200 milionów dolarów. Trump oczywiście natychmiast oprotestował owe dane, twierdząc, że nie ma mowy o żadnych 200 milionach, ale o 3 miliardach, jednak bez praktycznego efektu. Wedle danych przedstawionych przez „Forbesa” zresztą, ogólna finansowa pozycja Trumpa związana z jego główną działalnością, nie robi aż tak wielkiego wrażenia, jakby się mogło wydawać. Wielu deweloperów płaci Trumpowi za promowanie ich własności swoim nazwiskiem i za zgodę na bycie twarzą prowadzonych przez nich projektów, jednak w rzeczywistości Donald Trump nie jest nawet współwłaścicielem budynków, które noszą jego imię. A według danych przedstawionych przez Forbesa, ta część jego imperium, tak naprawdę zarządzana już niemal wyłącznie przez jego dzieci, stanowi największą wartość z całego jego majątku, i jest oceniana na 562 miliony dolarów.
Jak na dziś, cały majątek Trumpa szacuje się wprawdzie na 3,2 mld dolarów, jednak już w roku 2005 dziennikarz z New York Timesa Timothy L. O'Brien zakwestionował podawane oficjalnie dane. Zacytował on zresztą redaktora naczelnego Forbesa, kiedy ten przyznał, że „redakcja z wielką starannością próbowała ustalić faktyczny poziom stanu posiadania Trumpa, jednak wszelkie uzyskiwane przez nią dane były natychmiast kwestionowane przez niego samego, który zapewniał, że podawane przez nich liczby są wielokrotnie zaniżone”. W efekcie, podczas gdy sam „Forbes” ostatecznie zdecydował się na podanie sumy 2,6 mld dolarów, O’Brien odwołując się do opinii bliskiego partnera biznesowego Trumpa, podaje zaledwie sumę pomiędzy $150, a 250 milionami dolarów.
Oczywiście, po tym jak O’Brien opublikował swoje wnioski, Trump skierował sprawę do sądu, jednak pozew został odrzucony, a przy okazji ujawniony został fakt, że w roku 2005 Deutche Bank, któremu swego czasu Trump był winien pieniądze, oceniał jego majątek na 788 mln dolarów.
Dziś, wedle przedstawianych przez siebie szacunków, Donald Trump posiada majątek w wysokości niemal 10 mld dolarów, według danych magazynu „Forbes”, znajduje się on na 391 miejscu z majątkiem 4 mld dolarów, wedle ocen niezależnych komentatorów, tak naprawdę nie ma on nic, poza nieustannymi występami telewizyjnymi, organizowanymi przez siebie walkami bokserskimi, lub turniejami wrestlingu i możliwie najbardziej intensywnym robieniem wokół siebie medialnego szumu, a ostatnio wręcz desperackiej próbie objęcia urzędu prezydenta USA.
Wydaje się, że bardzo dobrym podsumowaniem tych naszych refleksji na temat owej niezwykłej kariery będzie wspomnienie pewnej książki wydanej wspólnie przez Donalda Trumpa oraz człowieka nazwiskiem Robert Kiyosaki, zatytułowanej „Dlaczego chcemy, żebyś był bogaty”. Popatrzmy przez chwilę na owego Kiyosaki. Kim jest ów człowiek? Oficjalnie przedstawiany, jako amerykański inwestor, przedsiębiorca, autor książek, motywacyjny speaker, finansowy komentator, oraz autor audycji radiowych, jeśli jednak przeanalizujemy całość jego dokonań, pozostaje nam wyłącznie informacja, że w latach 1970-tych i 80-tych brał Kiyosaki udział w kilku przedsięwzięciach biznesowych (w tym takim jak nylonowe portfele na rzepy), które upadły, czyniąc z niego w połowie lat 1980-tych praktycznego bankruta. W tym też czasie zaangażował się on w wielopoziomowy system marketingowy, znany i u nas w Polsce, jako Amway, i zaczął zabiegać o znajomości u jego najwyżej umieszczonych przedstawicieli. W roku 1985 Kiyosaki założył firmę Cashflow Technologies, nastawioną na sprzedaż serii książek i innych materiałów szkoleniowych, co zostało uwieńczone wydaniem jego najbardziej znanej pracy zatytułowanej „Bogaty ojciec, biedny ojciec”.
W połowie lat 1990-tych Kiyosaki miał więc już swoją książkę, która zaczęła natychmiast krążyć wśród członków organizacji Amway-Quixtar, skąd osoby wyżej usadowione w piramidzie polecały ją dalej łańcuszkiem. Kiyosaki zaprezentował te liczby „sprzedaży” większym domom książki i zanim się spostrzegliśmy, „Bogaty ojciec” znalazł się na wszystkich półkach, również u nas w Polsce, zapoczątkowując cały szereg podobnie skonstruowanych poradników dla inspirujących biznesmenów, gier planszowych itd.
Co to za dzieło? Filozofia Kiyosaki’ego głównie kręci się wokół generowania pasywnych dochodów poprzez serię kolejnych inwestycji, tak długo aż ów pasywny dochód pozwoli nam zarobić na nasze utrzymanie. Krótko mówiąc, zdaniem Kiyosakiego, powinniśmy wyszukiwać takie oferty inwestycyjne, które będą wytwarzać dla nas bezpośredni dochód. Kiyosaki uważa, że taka dźwignia finansowa stanowi metodę najbardziej podstawową, przy tym pomija rolę wykształcenia, twierdząc, iż formalna edukacja przeznaczona jest głównie dla tych, którzy chcą być pracownikami i robotnikami zatrudnianymi przez pracujących na własny rachunek, czyli ludźmi, określanymi przezeń jako tymi, którzy nigdy nie będą „bogaci”.
Często przedstawia swą filozofię w postaci schematu, dzieląc ludzi na cztery grupy:
- pracownicy i robotnicy – osoby pracujące na kogoś innego;
- pracujący na własny rachunek – tak zwani samozatrudnieni;
- właściciele firm, posiadający „system” zdobywania pieniędzy;
- inwestorzy, którzy inwestują, by uzyskać większe zyski.
- pracownicy i robotnicy – osoby pracujące na kogoś innego;
- pracujący na własny rachunek – tak zwani samozatrudnieni;
- właściciele firm, posiadający „system” zdobywania pieniędzy;
- inwestorzy, którzy inwestują, by uzyskać większe zyski.
Oczywiście, według tej filozofii pracownicy i pracujący na własny rachunek sukcesu nie odniosą nigdy.
Na temat Kiyosakiego moglibyśmy rozmawiać znacznie dłużej, jednak wydaje się, że to co zostało przedstawione powyżej, wystarczy nam w pełni. Ale mamy tu jeszcze cel podstawowy. Oto ponieważ przedmiotem niniejszych refleksji jest Donald Trump – nieomal najbardziej znany biznesmen i przedsiębiorca współczesnego świata – wystarczy nam zadać już tylko jedno pytanie: Co ma wspólnego ktoś taki jak Trump z kimś takim jak Kiyosaki? Po tym wszystkim, co już to zostało powiedziane, możliwe, że pozostaje nam już tylko jedna odpowiedź: Amway. To jest ów punkt wspólny. Niewykluczone, że to jest zarówno początek, jak i koniec, nawet jeśli wyłącznie w sferze symbolu.
Powyższy tekst pisałem jeszcze w zeszłym roku i przyznaję, że wówczas nie doceniłem poziomu zidiocenia Amrykanów, a już nie takiego, który każe im faktycznie obstawiać Donalda Trumpa, jako swojego prezydenta. Dziś wydaje się, że szanse są znacznie większe. Ale się zobaczy. Jak mówię, wszystko zależy od kalkulacji Systemu. Jeśli System uzna, że można nie interweniować, interwencji nie będzie. W przeciwnym razie, już dziś jest po Trumpie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.