sobota, 28 maja 2016

Zyta, czyli świat znieruchomiał część 7

Na życzenie pana Andrzeja Gilowskiego, męża śp. pani premier Zyty Gilowskiej, nie będę publikował żadnych refleksji z Jej listów dotyczących kłopotów, jakie miała ze zdrowiem. Robię to bardzo niechętnie, ponieważ zależało mi, by wbrew okropnym plotkom, które krążyły tu i tam przez całe lata, to ona sama opowiedziała, jak to naprawdę było z Jej zdrowiem, że nie cierpiała ani na depresję, ani nie zdziwaczała na starość, jak w pewnym momencie sugerował „Fakt”, ale była bardzo chora na serce i przez kolejne błędy służby zdrowia powoli umierała. Przez wiele lat walczyła z chorobą i bandą niekompetentnych lekarzy, wspieranych przez bezwzględny przemysł farmaceutyczny, a to, że przez tyle lat zachowywała względną sprawność, zawdzięczała wyłącznie swojej determinacji, sile wewnętrznej i bogactwom duchowym. To również wspomnianym bogactwom wewnętrznym zawdzięczała swoją niezwykłą pogodę ducha i radość życia. I temu chciałem dać świadectwo.
Skoro jednak pan Andrzej Gilowski sobie nie życzy, nie będę się upierał. Reszta zostanie poświadczona tak jak miało być od początku. I tak, przed nami list kolejny.


Odeszłam z Uczelni. Po 25 latach! Porzuciłam Instytut (gdzie dyrektorowałam!), Katedrę (którą stworzyłam), itd., itp. Nie zdzierżyłam. Np. na egzaminach w tzw. pierwszym terminie musiałam (naprawdę, musiałam!) stawiać 60 % niedostatecznych, a w trzecim terminie... szkoda gadać. Ale zdecydowała absolutna niezdolność do dalszego zasiadania w tej samej Radzie Wydziału z psychologami. Niezdolność intelektualna, duchowa i fizjologiczna. Nie dałam rady. I nawet nie żałuję. To straszne – 25 lat z 40 spędzonych na uniwersytetach, z czego ostatnie 10 lat to widoczny gołym okiem ruch jednostajnie przyspieszony – jazda w dół. Jasne, że z tym walczyłam jak lwica, ale to było zawracanie Wisły widelcem. Z nikim się nie pokłóciłam, nic nagłego się nie stało (w żadnej pracy nigdy się nie kłóciłam, w polityce też nie), ku ogólnemu rozżaleniu odeszłam „z powodu złego stanu zdrowia”. Chyba taki mam sposób na życie – gdy już nic nie da się zrobić, zabieram swoje zabawki i idę sobie. Do domu, zawsze do domu. Bo „rodzina jest wieczna” – to cytat z wywiadu pewnej starej wariatki – Włoszki, byłej zwolenniczki Czerwonych Brygad – udzielonego kilka lat temu „Polityce”. Owa Pani (profesor, a jakże) powiedziała to z rozżaleniem i złością, ponieważ potrzebowała aż pięćdziesięciu lat, by dojść do tego wniosku. Żałuję, ale niestety nie zapamiętałam nazwiska tej osoby, zapadł mi w głowę ten cytat. Piękny, prawda?
Z.G.

Zachęcam do kupowania moich książek. W księgarniach jednak nie ma co szukać. Wszystko znajduje się 24 godziny na dobę pod adresem www.coryllus.pl.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

Gdy Ruch Ośmiu Gwiazdek zamawia świeżą dostawę pieluch

      Pewnie nie tylko ja to zauważyłem, ale gdybym to jednak tylko ja był taki spostrzegawczy, pragnąłbym zwrócić naszą uwagę na pewien zup...