Zacząłem pisać tego bloga osiem już lat temu i od tego czasu mogę powiedzieć, że moje życie to w znacznej części ten blog. Owe osiem lat to z całą pewnością grubo ponad 2 tysiące tekstów, dziesiątki tysięcy komentarzy, siedem książek, no a kto wie, czy nie przede wszystkim dziesiątki najbardziej cennych przyjaźni… Ale też oczywiście, zapewne dla równowagi, utrata pracy, kolejne lata prawdziwych zmartwień, no i cały szereg autentycznych wrogów.
Był czas, kiedy wśród czytelników i komentatorów moich tekstów udzielał się człowiek nazwiskiem Samuel Pereira. I nie chcę wcale powiedzieć, że on się udzielał jakoś szczególnie aktywnie. Zwyczajnie bywał, natomiast, gdy idzie o mnie, to ja, czy to przez jego związki z prawicowym mainstreamem, który zawsze traktowałem, jako byt sobie obcy, czy przez być może miałkość jego komentarzy, najpierw go lekceważyłem, a następnie skutecznie zniechęciłem do traktowania mnie, jako punktu zaczepienia.
Samuel Pereira pojawił się w mojej perspektywie ponownie podczas kampanii wyborczej Andrzeja Dudy, kiedy to najpierw udało mu się otrzymać tam odpowiednią akredytację, a następnie snuć się, jako dziennikarz, za Dudą od rana do wieczora, kręcić komórką co bardziej zabawne ujęcia, a następnie wrzucać je na Twittera jako tak zwane gorące newsy z trasy. To był zresztą widok codzienny: Duda spotykający się z wyborcami i nieustannie błaznujący Pereira z komórką.
Tak naprawdę, po raz pierwszy Pereirę zobaczyłem jednak w akcji pewnego dnia, kiedy sztab wyborczy Komorowskiego opublikował klip pod tytułem „Andrzej Duda cię wyduda”. To był taki idiotyzm, że moja młodsza córka, która dotychczas nie uczestniczyła w polityce w żaden sposób, postanowiła zrobić happening, włączyła nagrywanie i zadzwoniła do sztabu wyborczego Komorowskiego z pytaniem, co to znaczy „wyduda”, bo ona chce głosować na Dudę, a boi się, że to się może dla niej źle skończyć. Nagranie umieściła na youtubie, ono zyskało znaczną popularność, no i na tej fali wjechał też na nie Samuel Pereira, też zadzwonił do sztabu Komorowskiego, nagrał rozmowę pod tytułem co to znaczy „wyduda” – tyle że tym razem zdecydowanie mniej ciekawą, choćby z tego względu, że miejscowi byli już odpowiednio uprzedzeni i Pereirę spuścili – i zamieścił ją na swoim profilu na Twitterze. Z jakim odzewem spotkał się ten jego twit, tego oczywiście nie wiemy, bo ani ona, ani tym bardziej ja, w tamtym czasie mieliśmy tego całego Twittera w nosie, ale faktem jest, że on ten pomysł mojemu dziecku ukradł i pociągnął swoją karierę o kolejny centymetr.
Dziś Samuel Pereira, mimo że Prawo i Sprawiedliwość w pełni przejęło państwowe media, wciąż nie jest pełną gwiazdą, jak choćby Targalski, co świadczyć musi tylko o tym, że jego nie lubi już chyba nikt i za nic, niemniej, owszem, to tu to tam, oglądać go i słuchać możemy. Między innymi, na Twitterze. Ja na niego wpadłem ponownie wczoraj przy okazji twita zamieszczonego przez mojego syna. Opowiem od początku. Otóż, jak większość z nas pewnie wie, minister Szałamacha wystosował parę dni temu do prezesa Rzeplińskiego pismo, w którym go uprzejmie poprosił, by ten na pewien czas wstrzymał się ze szczuciem przeciwko Polsce, bo przed nami decyzje o znaczeniu ponadpartyjnym i szkoda by było Polski dla niskich ambicji. Rzepliński oczywiście natychmiast ze wspomnianym listem popędził do mediów, które w jednej chwili urządziły nam akcję pod tytułem: „Rząd każe milczeć prezesowi Trybunału Konstytucyjnemu”. Na to syn mój zareagował na swoim twitterze, wyjaśniając, że różnica między milczeniem, a powstrzymaniem się, jest taka jak między głodówką, a rezygnacją z fastfoodów. No i tu zareagował Pereira i powtórzył bon mot mojego dziecka, jako swój. Mógł go zretwittować, mógł go polubić, mógł na niego odpowiedzieć osobnym komentarzem, no ale ponieważ to by mu obniżyło samoocenę, to go zwyczajnie ukradł.
Tu opowiem może, na czym polega Twitter, gdy sensem tego twittowania nie jest utrzymanie pozycji politycznej, czy towarzyskiej, ale jedynie uzyskanie skromnej osobistej satysfakcji. Otóż, krótko mówiąc, chodzi o to, by wrzucić tam ten jeden komentarz, który zauważy czy to ktoś tak wybitny, jak Kataryna, czy choćby taki Samuel Perejra, i go na swój sposób wyśle dalej. Każdy z nas z całą pewnością rozumie, że przez swoje naturalne umocowanie, takie osoby jak Pereira, mają sytuację z automatu lepszą, a ktoś taki jak mój syn, a więc ktoś, kto ewentualnie zaledwie aspiruje, może ewentualnie liczyć na ten jeden gest. Kataryna komentarz mojego syna owszem zauważyła i go zretwittowała, natomiast Pereira najzwyczajniej w świecie go przepisał jako swój.
Syn mój oczywiście zainterweniował, Pereira oczywiście się wszystkiego wyparł twierdząc, że to co się stało to zaledwie zbieg okoliczności, jeśli jednak idzie o mnie, to ja wiem swoje, czyli to, że Pereira to krótko mówiąc drobny cwaniak i kanciarz. Jednak, prawdę powiedziawszy, tu wcale nie chodzi wcale o Pereirę. On tu akurat jest nikim. To jest zaledwie jeszcze jeden odpowiednio pozbawiony wstydu kandydat do tak zwanego „pierwszego szeregu”, i jeśli różniący się w jakikolwiek sposób od innych, to tylko w ten, że jest pozbawiony jakichkolwiek szans na sukces, i to z tego prostego powodu, że go najpewniej nikt nie lubi. Po prostu. Nie chodzi więc o Pereirę. To co on odstawił wczoraj na Twitterze, a więc owa bezczelna i bezwstydna kradzież, to zaledwie część większego, bardziej powszechnego zjawiska. Pisałem wcześniej o tym, że prowadzę tego bloga od ośmiu lat i naprawdę wiele przeżyłem. Wśród owych doświadczeń jest i to, że tak zwani „profesjonalni dziennikarze” cały swój zawodowy wysiłek ograniczają wyłącznie do siedzenia od rana do wieczora w Internecie i wyłapywania co ciekawszych pomysłów z cudzych blogów. Jak mówię, za mną osiem lat blogerskiej działalności i ja nie jestem w stanie nawet policzyć, ile razy owi „profesjonaliści” zarobili na moich pomysłach. I proszę mi uwierzyć, jeśli ja dziś wspominam tego durnia Pereirę, to nie dlatego, że on tu jest kimś specjalnym. Nie. On jest w najlepszym dla siebie wypadku najbardziej z nich bezczelny. Każdy z tych, którzy zdecydowali się skorzystać z cudzych pomysłów i sprzedać, jako swoje, coś jednak do tego włożył. Pereira wali prosto między oczy, a potem robi głupią minę i pyta: „Aosochozi?”
Ktoś mnie pewnie zapyta, co ja się uparłem, by znęcać się nad kimś tak małym? A cóż to za problem, że z Pereiry jest smutny, tani złodziej? Kogo obchodzi Pereira? Otóż – i to już tez powiedziałem wcześniej – nie chodzi o Pereirę. On jest zaledwie śrubką w maszynie, którą nazywamy „polską prawicą”. I to on o niej świadczy. To on będzie nam budował opinię. Nie Adam Szejnfeld, nie Waldemar Kuczyński, ale Pereira. Dlatego postuluję, by Pereirę tępić od rana do nocy. Bez litości i bez dyskusji. Tacy jak on są tu wyłącznie po to, by ten projekt zniszczyć i wystawić na pośmiewisko.
Zachęcam wszystkich do odwiedzania księgarni pod adresem coryllus.pl, gdzie są do kupienia moje książki w liczbie 6.
Zachęcam wszystkich do odwiedzania księgarni pod adresem coryllus.pl, gdzie są do kupienia moje książki w liczbie 6.
Ja też bardzo lubię Samuela. Tak go lubię, że jest mi całkiem obojętny. Jednakże dostał chyba jakąś audycję w I programie PR. Zanim się zorientowałem, że to Samuel to kawałek wysłuchałem. I był to kawałek znakomity. Samuel prowadził audycję o stu dniach rządu Beaty Szydło. Tak akcentował, że za każdym razem wychodziło, że jest to audycja o studniach rządu Beaty Szydło.
OdpowiedzUsuńI nie o to chodzi, że dziennikarze źle mówią po polsku, ale przy wzmożeniu patriotycznym "naszych" dziennikarzy - z Samuelem włącznie - jakoś tak bardzo mnie zabolało. Ale może zbyt dużo wymagam.
@Jerzy Komorowski
OdpowiedzUsuńZdecydowanie za dużo.