Siłą rzeczy, wczorajsze wydarzenia w Sejmie obserwowałem wyłącznie z doskoku, na tyle jednak uważnie i na tyle z odpowiednim skupieniem, by wiedzieć, że oto weszliśmy w rozstrzygającą już fazę rządów Prawa i Sprawiedliwości. Jeśli efekt tego, co się stało wczoraj przyjmie wyraz praktyczny, a nie tylko ograniczony do naszej, jakże nędznej satysfakcji, można powiedzieć, że zwyciężyliśmy i tego zwycięstwa nie odbiorą nam nawet ci, którzy naprawdę potrafią zepsuć coś, czego wydawałoby się zepsuć się nie da. Nawet oni nie dadzą rady wygrzebać tego truchła spod ziemi. Jak mówię, ze względu na cały szereg obowiązków, oglądałem ową prezentację osiągnięć ośmiu lat rządów Platformy Obywatelskiej zaledwie we fragmentach, ale nawet gdybym nie miał okazji wysłuchać wystąpień ministrów Jackiewicza, Macierewicza, czy Morawieckiego, to wystarczyłby mi obraz siedzącego w pierwszym rzędzie i uśmiechającego się Jarosława Kaczyńskiego. Kto widział, ten pewnie wie, co mam na myśli. Ja nie mówię o Kaczyńskim rozbawionym, śmiejącym się, wesołym, ja tak naprawdę nawet nie mówię o Kaczyńskim uśmiechniętym. Mam na myśli ten jeden absolutnie unikalny, niepowtarzalny, tak bardzo dla niego charakterystyczny wyraz twarzy, kiedy on ledwie zauważalnie przechodzi od zwykłej spokojnej pogody do czegoś co zaledwie wskazuje na to, że jest dobrze, coraz lepiej. Jak mówię, kto widział ten wie.
Widziałem więc wczoraj kilka razy ten niezwykły, ledwie zauważalny uśmiech Jarosława Kaczyńskiego, który nas informuje, że nie ma się czego bać, a ich doprowadza do bezsilnej wściekłości i pomyślałem sobie, że owo spojrzenie, w połączeniu z tym, co do nas docierało z wystąpień kolejnych ministrów, dowodzi, że wreszcie jesteśmy na miejscu. I wtedy przypomniałem sobie pewien tekst z tego bloga, jeszcze z roku 2008, w którym tak naprawdę przewidziałem, że ten dzień nadejdzie. Prędzej czy później nadejdzie. Proszę mi pozwolić przypomnieć tamte słowa.
Zbliżają się Święta Bożego Narodzenia, i tak, jak tu już zauważył jeden z moich wiernych czytelników, na ten czas będę się chciał wyłączyć z pisania. Przed nami ten tekst, który akurat czytacie i może jeszcze jeden, albo dwa. Nie wiem. Przygotowania do Świąt mają swoje prawa, szczególnie jeśli nad wszystkim trzyma straż pani Toyahowa. Chciałbym więc dać Wam coś specjalnego. Wam, a szczególnie tym, którzy dzielą moje marzenia i moje przekonania. Okazja ku temu jest szczególna, ponieważ ledwo wczoraj, w „Rzeczpospolitej”, do obozu tych, którzy nie wytrzymali, dołączył Piotr Semka.
Gdyby ktoś nie do końca zdawał sobie sprawę, co znaczy nazwisko Semka, to przypominam – to jeden z tych dwóch, którzy wtedy, gdy było naprawdę ciężko, napisali i wydali książkę zatytułowaną „Lewy czerwcowy”. I oto wczoraj w „Rzepie”, Piotr Semka opublikował długi artykuł zatytułowany „PiS bez ojcobójcy”. Zupełnie szczerze powiem, że starannie przeczytałem tylko początek owego semkowego artykułu, a całą resztę po kawałeczku. Tyle, żeby się zorientować, o co chodzi, i w jakim momencie swojego politycznego wyboru znalazł się Semka, jednak nie na tyle, żeby mieć możliwość polemizowania z jego tezami, a nawet nie na tyle, żeby czuć konieczność linkowania tego tekstu. Nie o Semkę tu bowiem chodzi, a nawet nie chodzi o ów tekst. Problemem jest tak zwana wiara i wytrwałość. Ale nawet nie tylko to. Mam zamiar pisać o wierze, o wytrwałości, ale również o najbardziej podstawowym poczuciu szacunku do samego siebie.
Każdy z nas dokonał w pewnym momencie jakiegoś wyboru i – ufam głęboko – nasz wybór nie był spowodowany tym, że nam się akurat tak opłacało, albo że byliśmy głupi, czy po prostu naiwni. Wybraliśmy tę drogę, a nie inną, bo byliśmy przekonani, że to jest droga słuszna i na tej drodze będziemy potrafili zachować nasze człowieczeństwo, a jeśli ktoś uważa, że ten ton jest zbyt patetyczny, to niech będzie, że uznaliśmy, że tu nam będzie po prostu wygodnie.
Bywało rożnie. Pamiętam, że bywało bardzo różnie. Trzymaliśmy się jednak tej drogi, bo cokolwiek się działo, wiedzieliśmy, że są rzeczy podstawowe i nawet jeśli od czasu do czasu spadniemy na pysk, to jest to w sumie drobiazg, jeśli porównać to z całością. Więc trwaliśmy i – mam wciąż bardzo silne wrażenie – nie było nam wcale tak źle. A bywało fatalnie.
Bywało rożnie. Pamiętam, że bywało bardzo różnie. Trzymaliśmy się jednak tej drogi, bo cokolwiek się działo, wiedzieliśmy, że są rzeczy podstawowe i nawet jeśli od czasu do czasu spadniemy na pysk, to jest to w sumie drobiazg, jeśli porównać to z całością. Więc trwaliśmy i – mam wciąż bardzo silne wrażenie – nie było nam wcale tak źle. A bywało fatalnie.
Dziś czytam artykuł Semki, który deklaruje utratę wiary. Zobaczył Semka parę sondaży i stracił wiarę. Nie dość, że stracił wiarę, to jeszcze tą utratą wiary pragnie się podzielić. Ale też nie dość, że chce nam wszystkim o tym swoim zwątpieniu opowiedzieć, to jeszcze próbuje nam je zracjonalizować i przekonać nas, że my zrobilibyśmy dobrze, gdybyśmy poszli jego śladem.
W jednym z moich ostatnich tekstów wyraziłem pretensje do Rafała Ziemkiewicza, że on, człowiek, który, dzięki pewnemu zbiegowi okoliczności, ale również – o czym nie wolno zapominać – przez swoje własne talenty i dzielną pracę, miał szansę naprawdę na wiele i szansę te zmarnował. Zamiast niego, pewne sprawy musieli kontynuować ludzie od niego dzielniejsi, mądrzejsi, bardziej odważni, bardziej cierpliwi i bardziej zdeterminowani. Oni to zadanie pociągnęli i doszli tu, gdzie doszli. Jednak się ani nie poddają, ani nie wątpią, bo wiedzą, że tego talentu i tej szansy marnować nie wolno.
Dotychczas było tak, że ci, którzy zostali w tyle, stali cierpliwie i cierpliwie przyglądali się rozwojowi wypadków. Ani nie pomagali, ani nie przeszkadzali. Stali i czekali. Ostatnio jednak, z jakiegoś powodu, uznali, że dość już tego czekania. Nie wiem, czy oni mają jakieś nowe pomysły, czy przez te lata bezczynności nabrali nowej energii i są gotowi spróbować jeszcze raz, czy może zmądrzeli i chcą nam zaproponować pewne nowe, lepsze rozwiązania. Może i tak. Wątpię jednak. Z tego co widzę, mam wrażenie, że oni chcą nadal stać i czekać, tyle, że postanowili czekać na coś bardziej interesującego. Coś bardziej ekscytującego. Sami jeszcze do końca nie wiedzą, co to takiego, ale czują, że tak jak jest, jest jakoś nudno.
Jak tu powszechnie wiadomo, jestem bardzo żarliwym zwolennikiem projektu symbolizowanego przez Jarosława Kaczyńskiego. Od osiemnastu lat Jarosław Kaczyński jest dla mnie jedynym politykiem, który potrafi najbardziej skutecznie reprezentować moje pragnienia i moje nadzieje. Był już kiedyś taki czas, że Jarosław Kaczyński był na krawędzi niebytu. Porozumienie Centrum nie istniało, a on sam był posłem wyłącznie dzięki wsparciu Jana Olszewskiego i jego kanapowej partii. Brat Lech, był całkowicie poza polityką i nie było żadnych nadziei na to, że sytuacja może się w jakikolwiek sposób odwrócić. Ani na moment jednak nie zwątpiłem w Jarosława Kaczyńskiego. Wiedziałem, że nie ma nikogo, kto, jak mówię, może skuteczniej wyrażać moje nadzieje i moje ambicje. Ponieważ ja się do tego nie nadawałem, pozostawał on. Jestem więc wciąż tu gdzie jestem i nie mam ani przez moment poczucia, że coś po drodze spaprałem.
Szczerze powiem, że nie wiem, jak to będzie dalej. Mam głębokie przekonanie, że PiS, i sam Jarosław Kaczyński, wrócą do władzy i że Lech Kaczyński ponownie zostanie wybrany przez większość narodu prezydentem. Mogę się mylić. Może się okazać, że to było zbyt trudne na siły dwóch w gruncie rzeczy ludzi. Ale wierzę, że im się uda.
Zdaję sobie, że sytuacja nie jest lekka. Nie chce mi się nawet powtarzać wszystkich tych słów, które tu już wielokrotnie padały. Ale sytuacja nie jest lekka i, cokolwiek różni specjaliści od objaśniania nam spraw oczywistych powiedzą, jest jasne, że najmniej temu wszystkiemu winny jest Jarosław Kaczyński. Jeśli popełnił on jakiś błąd, który można by mu było pamiętać, to tylko ten, że w pewnym momencie nie machnął na wszystko ręką i nie przyłączył się do silniejszego. Niewykluczone, że dziś byłby ministrem w rządzie Platformy Obywatelskiej, a może nawet szanowanym powszechnie Marszałkiem Sejmu. Jest jednak jak jest. Kaczyński balansuje na krawędzi, a ja – i jeszcze oprócz mnie całe masy – też balansujemy na krawędzi.
Więc nie wiem, jak będzie dalej. Możliwe, że to, co dziś wydaje mi się oczywiste, czyli nieuchronny upadek tego wielkiego kłamstwa, jakim jest Platforma Obywatelska, jest jedynie złudzeniem. Może ja kompletnie źle zdiagnozowałem stan społecznych nastrojów i ogólny kształt świadomości wyborców. Możliwe, że się fatalnie pomyliłem. Jeśli tak, będzie mi przykro, a Piotr Semka będzie triumfował u boku kogoś znacznie silniejszego niż Jarosław Kaczyński.
Może jednak się okazać, że mój polityczny węch i moje wyczucie nie zawiodło mnie na moment. Może się okazać, że ta cała zmasowana nagonka na braci Kaczyńskich, to nieustanne modlitwy o śmierć dla obu, to nie była taka tylko zabawa emocjami, ale dowód strachu i w gruncie rzeczy pewności, że nic jeszcze nie jest rozstrzygnięte. Że to, z czym mamy dziś do czynienia, czyli między innymi te przedziwne i zasmucające gesty zwątpienia, to wynik tego strachu, że jeszcze nic do końca nie wiadomo. I że ten strach był jak najbardziej uzasadniony.
W roku 2005 PiS wygrał wybory parlamentarne, a Lech Kaczyński, w powszechnym głosowaniu, został wybrany prezydentem. Od tego czasu, nie ma dnia, żeby ktoś mi tłumaczył, że prezydent Kaczyński już praktycznie nie istnieje, a wystarczy jeszcze parę tygodni, by notowania PiS-u spadły do 7% poparcia. Nie ma jednego dnia, od trzech już teraz lat, by banda ekspertów nie przekonywała mnie, że moje oddanie dla PiS-u jest kompletnie irracjonalne. A ja wiem tyle, że od czasu, gdy PiS wygrał wybory roku 2005, sondażowe poparcie dla mojej partii, mimo, że się ciągle waha, utrzymuje się mniej więcej na tym samym poziomie. Wiem jednak coś jeszcze. To mianowicie, że w roku 2007 na PiS głosowało niemal 2 mln. wyborców więcej, niż przy poprzedniej okazji. Wiem też, że w ostatnich wyborach uzupełniających na Podkarpaciu, PiS wlał swoim kontrkandydatom w sposób absolutnie bezprecedensowy. Ja rozumiem, że Podkarpacie to Podkarpacie, a nie Sopot, czy Warszawa, na przykład. Ale ja też nie oczekuję, że w Warszawie, lub w Sopocie, co drugi człowiek będzie szanował Jarosława Kaczyńskiego.
Wiem jeszcze coś. Że im więcej będzie głosów wbijających nam do głowy, że Platforma Obywatelska jest projektem na wieczność, a Prawo i Sprawiedliwość to był zaledwie eksces w historii, im głośniejsze będą te głosy i im większy w nich udział będą mieli ludzie tacy jak Piotr Semka, tym bardziej te miliony ludzi, dla których PiS pozostaje jedyną ofertą, będą milczeć i z tym większym hukiem odezwą się za parę lat, przy okazji kolejnych wyborów. I wtedy wielu się zdziwi.
I gdzie wtedy będzie Piotr Semka, Rafał Ziemkiewicz i jeszcze paru innych? Przyjdą tu znowu i powiedzą, że bardzo się cieszą?
Już w przyszłym tygodniu w Warszawie startują doroczne targi książki na Stadionie Narodowym. Wbrew wcześniejszym planom, Coryllus i tym razem stawia tam stoisko, a ja nie mogę nie towarzyszyć mu przez choćby przez te dwa dni. A więc sobota i niedziela 21 i 22 maja. Stadion Narodowy. Zapraszam.
Już w przyszłym tygodniu w Warszawie startują doroczne targi książki na Stadionie Narodowym. Wbrew wcześniejszym planom, Coryllus i tym razem stawia tam stoisko, a ja nie mogę nie towarzyszyć mu przez choćby przez te dwa dni. A więc sobota i niedziela 21 i 22 maja. Stadion Narodowy. Zapraszam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.