wtorek, 2 listopada 2010

Ogień

Święto Wszystkich Świętych jest, jak się zdaje jedynym powszechnie obchodzonym świętem w Polsce, gdzie większość zainteresowanych ma w głowie kompletny chaos. Jak się dobrze zastanowić, to nawet Święta Bożego Narodzenia, i to również w tych ostatnich, bardzo nowoczesnych czasach, obchodzone już tak mniej więcej od listopada, co by nie mówić o tej całej idiotycznej dekoracji, tych Mikołajach i bombkach, nie odchodzą jakoś szczególnie dramatycznie od pierwotnej idei, a więc informacji, ze Bóg się nam narodził i od tego momentu nic nie jest takie jak było. Jak idzie o Wszystkich Świętych, mamy poważne zmartwienie. Dla większości obywateli, ten dzień to tak zwane Święto Zmarłych, a więc okazja, żeby pójść na groby i sobie pogadać w towarzystwie dawno niewidzianych krewnych i znajomych, ewentualnie zrobić ten wysiłek i przypomnieć sobie, że prędzej czy później trzeba będzie kopnąć w kalendarz. O Świętych, a już z całą pewnością o Wszystkich Świętych, by nie wspomnieć o tych Świętych, o których pies z kulawą nogą nie pamięta, nikomu już do głowy nie przyjdzie, żeby pomyśleć.
Dostaliśmy wczoraj od Księdza długi wpis, który był w sposób oczywisty napisany z okazję tego dnia, i ciekawe że o grobach i o naszych zmarłych słowa tam nie było. Wręcz przeciwnie, dużo tam się czuło powiewu zycia, a jak wziąć jeszcze pod uwagę tytuł, a więc tę wieczność, to można by było dojść do wniosku, że właściwie naprawdę jest na co liczyć. Kto wie, czy w pewnym momencie, dzięki tej historii nie zrobiło się tak ciepło, że nawet banda tych pajaców przebranych za dynie przestała irytować, lecz wyłącznie budzić pełne pobłażliwości współczucie.
No i mija dziś dzień kolejny. Dzień Zaduszny. A więc dzień, kiedy nagle można z pełną mocą poczuć powiew tej śmierci. Czystej, niewzruszonej, niepojętej śmierci. Ja go wprawdzie już poczułem wczoraj, a ponieważ – co już zostało tu odpowiednio wcześniej wspomniane – dni były naprawdę prześliczne, może i jeszcze dzień wcześniej, a może jeszcze wcześniej, ale dziś wciąż jestem lekko rozdygotany. Trochę za bardzo.
Cmentarz który uważam za swój, a więc cmentarz w Katowicach na ulicy Sienkiewicza, jest wprawdzie nie tak wielki, sławny i pełen emocjonujących miejsc jak cmentarze w innych miejscach Polski, ale nikt nam nie zarzuci, że nie ma tu czego odwiedzać. Jest tu na przykład grób Zbigniewa Cybulskiego – aktora. Jest na tym moim cmentarzu pochowany Alfred Szklarski – pisarz, któremu pani Rowling nie dorasta do pięt. Jest Jerzy Duda Gracz – artysta malarz. Jest piękny czarny nagrobek żony Wojciecha Kilara, a obok miejsce puste, czekające na ten miejmy nadzieję bardzo odległy dzień. Od niedawna jest tu pochowana pani senator Bochenek, której życie zostało zmasakrowane przez smoleńską mgłę. Mnóstwo jest tu grobów ludzi, którzy zmarli, a którzy byli ważni nie tylko dla najbliższych. Są tu groby obłożone kwiatami i świeczkami, ale też groby zapomniane, często z wymalowanym napisem ‘do likwidacji’. Widziałem wczoraj coś, co przypominało grób tylko przez to, że zatopione w czarnej ziemi leżały jakieś połamane kamienie z trudem przypominające krzyż, bez żadnego nazwiska, z ledwo widocznym napisem 1916, i trzy świeże, nie wiadomo przez kogo zapalone świece…
Ale na tym moim cmentarzu znalazłem jeszcze w sobotę miejsce, które już odwiedziłem czterokrotnie i które będę już odwiedzał zawsze. Miejsce, które zrobiło na mnie takie wrażenie, że autentycznie do dziś nie mogę się pozbierać. I ja i moja żona i dzieci. Mam na myśli tonący w kwiatach i świecach grób siedemnastoletniej dziewczynki, zmarłej w styczniu 2008 roku, a więc już niemal trzy lata temu na białaczkę. Grób, jak mówię, jest cudowanie ozdobiony kwiatami i palącymi się wciąż świeczkami, a na płycie wypisany jest tekst, który już dziś znam na pamięć. Tekst, którego nie mogę zapomnieć i zapomnieć nie chcę. Tekst absolutnie porażający.
Wczoraj, pod rekolekcjami księdza Paddington, nasz marynarz, zaznaczył w swym komentarzu, że jest osobą niewierzącą, i prosił Księdza, żeby mu coś w tej sprawie powiedział – swoją drogą, co za nieszczęśnik z tego Bartosia, kiedy w swoim opętaniu wciąż utrzymuje, że PiS to wyłącznie pobożne babcie od Rydzyka – a ja natychmiast pomyślałem, że napiszę ten tekst. I dla siebie i dla innych i dla mojego niewierzącego przyjaciela z Gdyni. Dlaczego? Dlatego, że jestem najszczerzej i najgłębiej przekonany, że to co jest napisane na tym nagrobku, to głos Boga. To jest to, co trochę żartobliwie za panią Toyahową – nazwałem w jednym z wcześniejszych wpisów truskawką. Truskawką w swej unikalnej, wyjątkowej i niepowtarzalnej fizyczności.
Nigdy wcześniej nie słyszałem o tej dziewczynce, która zmarła w Katowicach tamtej zimy. Nie mówiono o niej w telewizji, nie organizowano na jej rzecz ogólnopolskiej pomocy. Nie została bohaterem. Po prostu któregoś dnia zmarła na białaczkę. Dziś, kiedy szukamy od paru dni czegokolwiek o niej w Sieci, jedynie najmłodszej Toyahównie udało się trafić na informację, do jakiego gimnazjum ona chodziła i ze miała drugą najwyższą średnią – 5,6 – w szkole. Że zdobyła jakąś nagrodę w konkursie na baśń,. Że brała udział w jakichś konkursach przedmiotowych. I tyle. Nawet nie ma słowa o tym, że zmarła. Wiemy, ze skończyła to gimnazjum, domyślamy się, że musiała pójść do jakiegoś liceum – pewnie jednego z tych bardziej ambitnych – i zaraz potem zmarła. I tyle. No i widzimy ten grób. Od trzech lat tonący w kwiatach, i płonący blaskiem tych świec, jakby to ona, a nie kto inny, na oczach oszołomionego świata, zmarł niedawno w tej smoleńskiej katastrofie.
Cóż takiego się stało? Kto to taki umarł? Kim było to dziecko? Kto je tak kochał?
I czytamy tę inskrypcję. To nie są słowa poety. To nie mądrości wielkich filozofów. To nie wyjątek z mądrej ksiązki. To parę zdań napisanych przed śmiercią przez kogoś, kto wie, że to już koniec. Nie wiem, co powie na to Don Paddington, ale dla mnie to słowa Boga:
Mam problem, bo w moim zyciu biologia rywalizuje z chemią.
Hoduję blasty, a jednocześnie poddaję się chemicznym doświadczeniom.
Kiedyś myślałam, że można łączyć pasje, na przykład religię z fizyką.
Teraz wiem, że trzeba na to więcej czasu.
Że trzeba czasem umrzeć w przerwie między lekcjami”.


Truskawki, blasty, lekcje, pasje…
Tak, Mój Drogi Marynarzu. Czy widzisz ten ogień?

12 komentarzy:

  1. @toyah
    Nie mam siły, by tę inskrypcję sensownie skomentować.

    W zamian za to, wspomnienie:
    Prawie dwadzieścia lat temu, chodziłem raz w tygodniu z Komunią Świętą do pewnej 17-letniej dziewczyny, która hodowała raka nie w krwi, lecz na twarzy. Nowotwór niszczył Jej twarz, deformując ją straszliwie. Dziewczyna bardzo cierpiała. Także jako młoda kobieta, która chciała się podobać, a dla zachowania dobrego samopoczucia odwiedzajacych ją osób, czuła się zmuszoną zakrywać głowę.
    W pewnym momencie, gdy "już wiedziała, że to koniec", zdjęła przede mną zasłonę z twarzy i zapytała: "Jak ksiądz sądzi: Czy Bóg mnie kocha?"
    Zaskoczony, nie wiedziałem co powiedzieć. A ona, nie mogąc się doczekać mojej odpowiedzi, wzruszyła w końcu ramionami i rzekła: "Myślę, że mnie kocha. Bo jeśli znakiem Jego miłości miałoby być tylko to, że jestem zdrowa i mam ładną buzię, to wykpił by się wobec mnie czymś w rodzaju odpustowego pierścionka. A ja czuję, że On chce mi dać prawdziwe diamenty. Jeszcze tydzień, dwa i je otrzymam."

    OdpowiedzUsuń
  2. @Don Paddingtom
    To zupelnie tak jak ja. Tak to jakoś jest, prawda? Że potrafimy opowiadać. Ale komentowanie już nas przerasta.
    Niech więc tak zostanie. Będziemy opowiadać.

    OdpowiedzUsuń
  3. @jazgdyni
    Byłam kiedyś szkolona przez amerykańskie zakonnice - z doktoratami, ortodoksyjnie katolickie i wręcz klerykalnie zorientowane - w teorii i praktyce charyzmatycznej modlitwy wstawienniczej. Się działo... Pod koniec dwutygodniowej sesji wyjazdowej Główna Siostra Nauczycielka tak zamknęła głoszenie: "Ostatecznym uzdrowieniem jest śmierć."

    Jestem przekonana, że Łaska Cię w swoim czasie(kairos)dopadnie. I to będzie - jak słusznie świadczy Marylka - także straszne... Odwagi!

    OdpowiedzUsuń
  4. Witaj Toyahu,
    dziekuje Ci za opowiedzenie nam o tej dziewczynie, tym nagrobku i tej niepowtarzalnej
    inskrypcji. Sposob w jaki nam to opowidziales pozwolil mi na przypomnienie sobie tajemnicy zycia.
    Wiem, ze dla bliskich tej dziewczyny jej smierc byla tragedia, dla mnie natomiast (po przeczytaniu Twojego wpisu) byla czasem zadumy i glebszego odczuwania sensu zycia.

    PS
    Musze sie podzielic z Wami dobra
    nowina. Wiem, ze nie powinienem
    pod Tym wpisem Toyaha, no ale kiedy? Otoz wyglada na to, ze zdobedziemy "House" a czy Senat to okaze sie rano.

    OdpowiedzUsuń
  5. @All

    Dziękuję wszystkim. Czuję, że dzięki wam coś się zmienia. Niewiele na początek, ale dobre i to.

    W ostatnich dniach odsłaniałem piękną tablicę pamiątkową poświęconą mojemu ojcu. Były przemowy prezydenta miasta i innych, było krótkie kazanie księdza. Tata był lekarzem niezwykłym. Całkowicie oddany pacjentom, do tego stopnia, że zlekceważył własne zdrowie i zmarł przedwcześnie.
    Dla nas, dla rodziny często był nazywany "Niewiernym Tomaszem" (takie było jego imię). I tu chyba popełniliśmy jakiś wspólny błąd (widzę to teraz). Wiarę należy mocno zaszczepiać i ukorzeniać od maleńkości. To musi być naturalny element życia i wzrastania.
    Tymczasem Ojciec hołdował doktrynie, że on mi daje szeroką paletę i wybór należy do mnie. I będąc w takiej sytuacji urodzonym sceptykiem, o niemal anarchicznym charakterze, buntowałem się przeciwko wszystkiemu. Także przeciwko religii. Ku wielkiemu smutkowi śp. ks. prałata Zawadzkiego. Ale powiedział on w swojej wielkiej mądrości kiedyś - "ty jeszcze do nas wrócisz."

    I teraz pomyślcie jak wielka jest siła wsparcia Wspólnoty. Nawet najwybitniejsze umysły, jak choćby przywołany przez naszego Księdza geniusz Hawking, błądzi jak jest pozostawiony sam sobie.

    Wydaje mi się, że jeszcze mam dosyć życia w sobie, by ciągle poszukiwać.
    I może znaleźć?

    OdpowiedzUsuń
  6. @Tojah

    Powiem Ci tak: ten wspaniały napis i zawartą w nim myśl można odczytać (w moim wypadku) na dwa sposoby>
    - wielkie i wspaniałe jest Dzieło Boga.
    - cudowna Natura potrafi wszystko.

    Ale, gdy tak naprawdę się głęboko zastanowić, to czy nie jest to po prostu zabawa słowami?
    I w pierwszym i drugim przypadku znaczy to dokładnie to samo.

    ps. Dziękuję Ci serdecznie. Potrzebowałem tego bardzo.

    OdpowiedzUsuń
  7. @Sagittarius
    Tak by to wyglądało. Ja natomiast zastanawiam się co to się dzieje z ludźmi. Wszędzie. Dwa lata temu wybrali to dziwadło, cieszyli się jakby złapali Boga za palec, a dziś jak gdyby nigdy nic, wzruszają ramionami i mówią dokładnie to co my wtedy. Że on jest zwyczajnie do bani.

    OdpowiedzUsuń
  8. @jazgdyni
    Może i tak to jest. Może to tylko zabawa słowami. Tego nie wiemy. Pewna i poważna była tu tylko - i w jednym i w drugim wypadku - śmierć.
    I teraz weźmy mnie. Kiedy będę umierał i jakimś cudem uda mi się nie zrobić z siebie głupca, a zamiast tego wypowiem to jedno czy dwa słowa na miarę chwili, to też nie będziemy wiedzieli nic. Tylko to że to koniec.

    OdpowiedzUsuń
  9. @Toyah

    Swoje myśli w poprzednim komentarzu zakończyłeś: "śmierć", "to koniec"
    To jest coś z czym ja walczę i nie mogę się pogodzić.
    Wydaje mi się, że wszyscy mamy nieprawidłowy stosunek do śmierci.
    I Ty, głęboko wierzący katolik napisałeś: śmierć = koniec.
    Trzeba stworzyć inny paradygmat. Jakąś nową platformę mentalną, aby powyższe równanie zniknęło.
    I wtedy będzie o wiele lepiej.

    OdpowiedzUsuń
  10. @jazgdyni
    Ależ on został już stworzony. Choćby przez te dwie dziewczynki. Problem nie w braku paradygmatu, lecz w naszej niewierze.

    OdpowiedzUsuń
  11. Takich nagrobków są setki -ale to jak z małym księciem i różami - nie sposób kochać wszystkich, trzeba wybrać.

    Korabiewicz, sam zapiekły ateusz i antyklerykał (tak ogólnie wobec wszystkich kapłanów), opisuje swoje spotkanie z pewnym księdzem w afryce, który był duszpasterzem m/in trędowatych - otóż tern ksiądz poczuł "dotknięcie Boga" dopiero wtedy gdy...pocałował chorego w terminalnej fazie gnilca - takiego który już nie miał warg, oczu i twarzy.

    Codziennie, przechodze przez tory, na tej ściezce stoja dwa krzyże, na jednym tabliczka "Maciej" (mój imiennik) i data wypadku...
    Kilkaset metrów od tego miejsca na wschód też pod pociągiem zginął mój ojciec...
    Są tacy którzy się dziwią że nie boje się tamtędy przechodzić.
    A czego niby mam się bać? Oduczam się zadawać pytanie "dlaczego", bo to pytanie zawsze jest pretensją do Boga.

    OdpowiedzUsuń
  12. @ Videoblog Niezgody

    Nie. Nie spuentowałeś... Twoje wyznanie było mi potrzebne.Może nie tylko mi.
    Poza tym - nigdy nie widziałam podobnego bloga, jak Toyahowy (może ich za mało widziałam..?) Coraz rzadziej komentuję, żeby nie puentować, ani nie zagadywać. A byle gadania jakoś nie chce się tutaj snuć; dość go wszędzie wokół.

    Pamiętam o Was, czasem także gdy się modlę. Z Bogiem zostańcie, Ludzie.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...