Wczoraj wydarzyły się dwie rzeczy, które dla nas, w tej maleńkiej
przestrzeni mają pewne znaczenie. Otóż Jarosław Kaczyński, organizując swój
historyczny kongres, odniósł bezdyskusyjny sukces, no a ja tu na naszym blogu
opublikowałem swój felieton z „Warszawskiej Gazety” o tym jak to Michał Rachoń
zaprosił do swojego programu w TVP Info Piotra Guziała, Piotra Ikonowicza,
Dorotę Kanię, oraz Grzegorza Jankowskiego, by ci powzruszali się nad losem
biednych, zniszczonych na skutek afery reprywatyzacyjnej przez System ludzi.
Pierwszym efektem pojawienia się tej notki był komentarz jednego z czytelników,
w którym ów ciekawy człowiek zwrócił mi uwagę na to, że przez to iż ja źle się
wyrażam o tak zwanych „naszych”, tym samym staję po stronie tych, którzy rząd
dobrej zmiany chcą zniszczyć. Tłumaczyłem owemu czytelnikowi uprzejmie na
wszelkie sposoby, że ja najpierw przy Porozumieniu Centrum, a następnie Prawie
i Sprawiedliwości stoję wiernie od roku 1990 i w związku z tym mam chyba jakieś
prawo do zabierania głosu – na nic. Dalej słyszałem ten sam zarzut, że ja,
wyskakując z krytyką ludzi zaangażowanych we wspomnianą „dobrą zmianę”,
występuję przeciwko sprawie, a w dodatku wykazuję objawy schizorfenii.
A ja pamiętam bardzo dobrze, jak to oni
wszyscy, w tym ci, co dziś mnie traktują jak zdrajcę, zachowywali się w czasie,
nie wtedy, gdy Jarosław Kaczyński, bo to o niego przecież chodzi, triumfował,
ale gdy wydawało się jest już na zawsze po nim. Dziś oni wszyscy czują się
bardzo mocni. A wtedy? No wtedy, to był inny czas. To prawda. Przy tej okazji więc
chciałem przypomnieć swój ówczesny tekst.
Z okazji zbliżających się Świąt
Bożego Narodzenia chciałbym dziś dać Wam coś specjalnego. Wam, a szczególnie
tym, którzy dzielą moje marzenia i moje przekonania. Okazja ku temu jest
szczególna, ponieważ ledwo wczoraj, w „Rzeczpospolitej”, do obozu tych, którzy
nie wytrzymali, dołączył Piotr Semka. Gdyby ktoś nie do końca zdawał sobie
sprawę, co znaczy nazwisko Semka, to przypominam – to jeden z tych dwóch,
którzy wtedy, gdy było naprawdę ciężko, napisali i wydali książkę zatytułowaną „Lewy
czerwcowy”.
Wczoraj w „Rzepie”, Piotr Semka
opublikował długi artykuł zatytułowany „PiS bez ojcobójcy”. Zupełnie szczerze
powiem, że przeczytałem tylko początek tego semkowego artykułu, a całą resztę
po kawałeczku. Tyle, żeby się zorientować o co chodzi, i w jakim momencie
swojego politycznego wyboru znalazł się Semka. Jednak nie na tyle, żeby mieć
możliwość polemizowania z jego tezami, a nawet nie na tyle, żeby podać tu link
do tego artykułu. Nie o Semkę tu bowiem chodzi, a nawet nie chodzi o jego
artykuł. Problemem jest tak zwana wiara i wytrwałość. Ale nawet nie tylko to.
Mam zamiar pisać o wierze, o wytrwałości, ale również o najbardziej podstawowym
poczuciu szacunku do samego siebie.
Każdy z nas dokonał w pewnym
momencie jakiegoś wyboru i – ufam głęboko – nasz wybór nie był spowodowany tym,
że nam się akurat tak opłacało, albo że byliśmy głupi, czy po prostu naiwni.
Wybraliśmy tę drogę, a nie inną, bo byliśmy przekonani, że to jest droga
słuszna i na tej drodze będziemy potrafili zachować nasze człowieczeństwo, a
jeśli ktoś uważa, że ten ton jest zbyt patetyczny, to niech będzie, że
uznaliśmy, że tu nam będzie po prostu wygodnie.
Bywało rożnie. Pamiętam, że
bywało bardzo różnie. Trzymaliśmy się jednak tej drogi, bo, cokolwiek się
działo, wiedzieliśmy, że są rzeczy podstawowe i nawet jeśli od czasu do czasu
spadniemy na pysk, to jest to w sumie drobiazg, jeśli porównać to z całością.
Więc trwaliśmy i – mam wciąż bardzo silne wrażenie – nie było nam wcale tak
źle. A bywało fatalnie.
Dziś czytam artykuł Semki,
który deklaruje utratę wiary. Zobaczył Semka parę sondaży i stracił wiarę. Nie
dość, że stracił wiarę, to jeszcze tą utratą wiary pragnie się podzielić. Nie
dość, że chce nam wszystkim o tym swoim zwątpieniu opowiedzieć, to jeszcze
próbuje nam je zracjonalizować i przekonać nas, że my zrobilibyśmy dobrze,
gdybyśmy poszli jego śladem.
W jednym z moich ostatnich
tekstów skierowałem pretensje wobec Rafała Ziemkiewicza, że on, człowiek,
który, dzięki pewnemu zbiegowi okoliczności, ale również – o czym nie wolno
zapominać – przez swoje własne talenty i dzielną pracę, miał szansę naprawdę na
wiele, szansę te zmarnował. Zamiast niego, pewne sprawy musieli prowadzić
ludzie od niego dzielniejsi, mądrzejsi, bardziej odważni, bardziej cierpliwi i
bardziej zdeterminowani. Oni to zadanie pociągnęli i doszli tu, gdzie doszli.
Jednak się ani nie poddają, ani nie wątpią, bo wiedzą, że tego talentu i tej
szansy marnować nie wolno.
Dotychczas było tak, że ci,
którzy zostali w tyle, stali cierpliwie i cierpliwie przyglądali się rozwojowi
wypadków. Ani nie pomagali, ani nie przeszkadzali. Stali i czekali. Ostatnio
jednak, z jakiegoś powodu, uznali oni, że dość już tego czekania. Nie wiem, czy
oni mają jakieś nowe pomysły, czy przez te lata bezczynności nabrali nowej
energii i są gotowi, żeby spróbować jeszcze raz, czy może zmądrzeli i chcą nam
zaproponować pewne nowe, lepsze rozwiązania. Może i tak. Wątpię jednak,. Z tego
co widzę, mam wrażenie, że oni chcą nadal stać i czekać, tyle, że postanowili
czekać na coś bardziej interesującego. Coś bardziej ekscytującego. Sami jeszcze
do końca nie wiedzą, co to takiego, ale czują, że tak jak jest, jest jakoś
nudno.
Jak tu powszechnie wiadomo,
jestem bardzo żarliwym zwolennikiem projektu symbolizowanego przez Jarosława
Kaczyńskiego. Od osiemnastu lat Jarosław Kaczyński jest dla mnie jedynym
politykiem, który potrafi najbardziej skutecznie reprezentować moje pragnienia
i moje nadzieje. Był już kiedyś taki czas, że Jarosław Kaczyński był na
krawędzi niebytu. Porozumienie Centrum nie istniało, a Jarosław Kaczyński był
posłem wyłącznie dzięki wsparciu Jana Olszewskiego i jego kanapowej partii. Brat
Jarosława, Lech, był całkowicie poza polityką i nie było żadnych nadziei na to,
że sytuacja może się w jakikolwiek sposób odwrócić. Ani na moment nie zwątpiłem
w Jarosława Kaczyńskiego. Wiedziałem, że nie ma nikogo, kto – jak mówię – może skuteczniej wyrażać moje
nadzieje i moje ambicje. Ponieważ ja się do tego nie nadawałem, pozostawał on.
Jestem wciąż tu gdzie jestem i nie mam ani przez moment poczucia, że coś po
drodze spaprałem.
Szczerze powiem, że nie wiem,
jak to będzie dalej. Mam głębokie przekonanie, że PiS, i sam Jarosław
Kaczyński, wrócą do władzy i że Lech Kaczyński ponownie zostanie wybrany przez
większość narodu prezydentem. Mogę się mylić. Może się okazać, że to było zbyt
trudne na siły dwóch w gruncie rzeczy ludzi. Ale wierzę, że im się uda.
Zdaję sobie, że sytuacja nie
jest lekka. Nie chce mi się nawet powtarzać wszystkich tych słów, które tu już
wielokrotnie padały. Ale sytuacja nie jest lekka i, cokolwiek różni specjaliści
od objaśniania nam spraw oczywistych powiedzą, jest jasne, że najmniej temu
wszystkiemu winny jest Jarosław Kaczyński. Jeśli popełnił on jakiś błąd,
którego można by mu było pamiętać, to tylko ten, że w pewnym momencie nie
machnął na wszystko ręką i nie przyłączył się do silniejszego. Niewykluczone,
że dziś byłby ministrem w rządzie Platformy Obywatelskiej, a może nawet
szanowanym powszechnie Marszałkiem Sejmu. Jest jednak jak jest. Kaczyński
balansuje na krawędzi, a ja – i jeszcze oprócz mnie całe masy – też balansujemy
na krawędzi.
Więc nie wiem, jak będzie
dalej. Możliwe, że to, co dziś wydaje mi się oczywiste, czyli nieuchronny
upadek tego wielkiego kłamstwa, jakim jest Platforma Obywatelska, jest jedynie
złudzeniem. Może ja kompletnie źle zdiagnozowałem stan społecznych nastrojów i
ogólny kształt świadomości wyborców. Możliwe, że się fatalnie pomyliłem. Jeśli
tak, będzie mi przykro, a Piotr Semka będzie tryumfował u boku kogoś znacznie
silniejszego niż Jarosław Kaczyński.
Może jednak się okazać, że mój
polityczny węch i moje wyczucie nie zawiodło mnie na moment. Może się okazać,
że ta cała zmasowana nagonka na braci Kaczyńskich, to nieustanne modlitwy o
śmierć dla obu, to nie była taka tylko zabawa emocjami, ale dowód strachu i w
gruncie rzeczy pewności, że nic jeszcze nie jest rozstrzygnięte. Że to, z czym
mamy dziś do czynienia, czyli między innymi te przedziwne i zasmucające gesty
zwątpienia, to wynik tego strachu, że jeszcze nic do końca nie wiadomo. I że
ten strach był jak najbardziej uzasadniony.
W roku 2005 PiS wygrał wybory
parlamentarne, a Lech Kaczyński, w powszechnym głosowaniu, został wybrany
prezydentem. Od tego czasu, nie ma dnia, żeby ktoś mi tłumaczył, że prezydent
Kaczyński już praktycznie nie istnieje, a wystarczy jeszcze parę tygodni, by
notowania PiS-u spadły do 7% poparcia. Nie ma jednego dnia, od trzech już teraz
lat, by banda ekspertów nie przekonywała mnie, że moje oddanie dla PiS-u jest
kompletnie irracjonalne. A ja wiem tyle, że od czasu, jak PiS wygrał w roku
2005, sondażowe poparcie dla mojej partii, mimo, że się ciągle waha, utrzymuje
się mniej więcej na tym samym poziomie. Wiem jednak coś jeszcze. To mianowicie,
że w roku 2007 na PiS głosowało niemal 2 mln. wyborców więcej, niż przy
poprzedniej okazji. Wiem też, że w ostatnich wyborach uzupełniających na
Podkarpaciu, PiS wlał swoim kontrkandydatom w sposób absolutnie
bezprecedensowy. Ja rozumiem, że Podkarpacie to Podkarpacie, a nie Sopot, czy
Warszawa, na przykład. Ale ja też nie oczekuje, że w Warszawie, lub w Sopocie,
co drugi człowiek będzie szanował Jarosława Kaczyńskiego.
Wiem jeszcze coś. Że im więcej
będzie głosów wbijających nam do głowy, że Platforma Obywatelska jest projektem
na wieczność, a Prawo i Sprawiedliwość to był zaledwie eksces w historii, im
głośniejsze będą te głosy i im większy w nich udział będą mieli ludzie tacy jak
Piotr Semka, tym bardziej te miliony ludzi, dla których PiS pozostaje jedyną
ofertą, będą milczeć i z tym większym hukiem odezwą się za parę lat, przy
okazji kolejnych wyborów. I wtedy wielu się zdziwi.
I gdzie wtedy będzie Piotr
Semka, Rafał Ziemkiewicz i jeszcze paru innych? Przyjdą tu znowu i powiedzą, że
bardzo się cieszą?
Zapraszam
wszystkich do księgarni pod adresem www.coryllus.pl, gdzie można
kupować moje książki, Polecam.
Przypomniało mi się jak w czasach PC moja deklaracja, że na tę partię głosuję, nie wywołała jakiegoś wrogiego rezonansu wśród kolezanek i kolegów. Był to wtedy dopuszczalny pluralizm. Większość byla za UW/UD, ale wspólny solidarnościowy etos/korzeń jeszcze zobowiązywał. To co sie teraz dzieje - to horror. Zasluga GW i ostatnich ośmiu lat Tuska.
OdpowiedzUsuń@ogrodniczka
UsuńTo prawda. Tak jak jest od 10, może 12 lat, nigdy nie było. Ale bywało ciężko i w latach 90.
Ja kojarzę to z 2005 w którym i PO i PiS uważałem za partie powiedzmy równorzędne i wymienne. Potem rozpoczęło się antypisowskie wycie, wszystkie ręce na pokład, polityka "miłości" Tuska + wisienka na torcie... raczej na tej kupie gnoju czyli superhejt na peron we Włoszczowej dopełniły że skreśliłem PO i w ogóle większość tego elektoratu.
UsuńNa przykładzie ludzi, których dobrze znam widzę, że projekt przekonania wielu Polaków, że PiS to najgorsze zło i żadne logiczne argumenty ani też przykłady na coś przeciwnego nie mają racji żadnego bytu - ten projekt udał się w zatrważającym stopniu. Nie wiem czy w latach 1944-1950 Polaków udało się aż tak otumanić jak w ostatnim czasie. Bo wg mnie to już nie jest kwestia żadnych poglądów, tylko sprawienia, że ludzie przestali myśleć samodzielnie i przyjmować do analizy jakiekolwiek informacje. Jest zabetonowane przekonanie, nienawiść i odrzucenie. Architekci i wykonawcy tego odnieśli duży sukces. I niestety pewni ludzie już umrą z tym kłamstwem w głowie, bo nic do nich już nie dotrze.
Usuń@glicek
UsuńWłasnie tak. To się tak naprawde rozkręciło w roku 2005 po podwójnym zwycięstwie PiS-u. Bardzo ciekawie o tym pisze Zyta w jednym ze swoich listów.
@marcin d.
UsuńCiekawa ta refleksja. Niektórzy z nich umrą z tym kłamstwem w głowie. To straszna wiadomość.
@toyah
UsuńNo niestety, ale patrząc np. na efekty moich prób otwarcia tych głów nie mam już większej nadziei na to, że ja coś zmienię. Ale z drugiej strony wszystko zawsze w rękach Boga, każda dusza i głowa może się nagle odmienić.
@marcin d.
UsuńZrezygnowałam z prób otwarcia głów. Dyskusji na tematy polityczne z przeciwnikami unikam. Gdy już muszę, reaguję od czasu do czasu słówkami typu "doprawdy?" , "nie wiedziałam o tym", "to zupełnie nieistotne". Jakoś się sprawdza :-)
@marcin d.
UsuńMyslę, że to tak naprawdę nie jest sprawa na tyle poważna, by Pan Bóg sie miał w to angażować.
@Ogrodniczka
UsuńZgadzam się Kto miał okazję się opamiętać, już to zrobił.
Znowu moje doświadczenie w rozmowach z onymi jest takie, że owszem, nikogo nie przekonam. Ale dlaczego. Zawsze!po 15 min.pada argument religii w szkołach, po chwili utopić wszystkich czarnych itd. Z tym obłędem nie czuję się kompetentnym walczyć. Czasami sprawa jest poważna.
Usuń@Grek torba
UsuńTo prawda. Nie jest łatwo.
Czy pamięta pan teksty innych w tamtym okresie?
OdpowiedzUsuńPrzecież zdaje Pan sobie sprawę, że był Pan jednym z wielu.
Przecież inni, którzy ciężko pracowali na dzisiejszy sukces PIS i Jarosława Kaczyńskiego, pozostają w cieniu i nie zależy im na laurach.
Pański sukces, który został zauważony i którym Pan się szczyci, to tytuł Blogera roku Onetu 2009.
Proszę mi wierzyć, że to mówi wiele o tzw "Członku Zakonu".
Pozdrawiam
@menago
UsuńNie dość że jest Pan głupi, to jeszcze nieuczciwy. A to Pana stąd eliminuje. Każdy kolejny Pański komentarz będę usuwał.
@toyah
OdpowiedzUsuń"... ponieważ język w swojej gramatyce kryje określone podejście do świata ..." to cytat z książki ochroniarza bł. ks. (A.)J.Popiełuszki
Z podkreśleniem na słowo kryje. Ta brama lub może bariera nie do pokonania sprawia iż mendy internetowe zawsze w nią pacną swym miedzianym czołem z przekonaniem że tak pięknie grzmi gdy tym czasem wysnuł się kolejny śmierdzący bąk.
Z pozdrowieniami dla wszystkich zawodowych hejterów i pożytecznych idiotów.
Przyjaciel wspiera w ciężkich chwilach. A panowie pismaki mają albo krótką pamięć, albo nie przyświeca im żadna idea. Piszą tylko dla kasy. Totalna opozycja tuż po wyborach w 2005 roku zaczęła odkrywać się z najgorszej strony i chociażby dlatego należało zrobić wszystko, by nie dopuścić ich do rządzenia Polską. Ale "przyjaciele" się niestety gdzieś porozłazili.
OdpowiedzUsuń