niedziela, 9 lipca 2017

O nieznanych urokach londyńskiego Notting Hill

     W ten piękny niedzielny poranek proponuję na chwilę wrócić do naszych crime stories, a konkretnie do miejsca i wydarzeń, które zapisały się w historii pod nazwą Rillinton Place. Czemu tak? Przede wszystkim dlatego, że nie przychodzi mi dziś do głowy nic innego godnego uwagi, a jednocześnie na tyle inspirującego, by mi nikt nie zarzucił, że wrzucam tu jakieś śmieci, po drugie dlatego, że nagle sobie uświadomiłem, że ten akurat tekst, wtedy, kiedy go publikowałem w wydawanym przez Piotra Bachurskiego miesięczniku „Bez Cenzury”, nam jakoś dziwnie umknął, no a po trzecie wreszcie, to jest naprawdę pierwszej klasy historia, którą warto znać. Zapraszam.


      Trudno jest mi określić czas, kiedy świat współczesnej cywilizacji doszedł do tego momentu, że nawet za najcięższe i najbardziej okrutne zabójstwa można dostać co najwyżej 30 tysięcy lat więzienia, gdy natomiast chodzi o Wielką Brytanię to znany jest nam on niemal co do dnia, a wiąże się z dwoma nazwiskami, Iana Brady i Myry Hindley i niesławnymi „morderstwami na wrzosowiskach”. Rzecz w tym, że owa szczególna parka, czyli Hindley – swoją drogą lesbijka –  i jej kumpel Brady, w latach 1963 – 1965, udręczyli seksualnie, a następnie zamordowali pięcioro dzieci: 16-letnią Pauline Reade, 12-letniego Johna Kilbride’a, również 12-letniego Keitha Bennetta, 10-letnią Lesley Ann Downey, oraz 17 letniego Edwarda Evansa, a następnie wywiozła ich ciała na pobliskie wrzosowiska i ukryła tak skutecznie, że do dziś mały Keith wciąż pozostaje niepochowany. Ponieważ oboje konsekwentnie odmawiali współpracy, reszta tych dzieci została odnaleziona dopiero po 20 latach.
      I to jest oczywiście wiadomość straszna, to jednak co nas tu dziś interesuje najbardziej, to to, że, kiedy Brady i Hindley czekali w więzieniu na rozpoczęcie procesu, przyszedł kluczowy rok 1965 i Wielka Brytania wprowadziła ustawowy zakaz stosowania kary śmierci i kiedy rok później sędzia wydawał wyrok na obu, nie pozostawało mu nic innego, jak skazać ich na dożywocie. Efekt tego jest taki, że Myra Hindley żyła jeszcze przez 35 lat i zmarła w więzieniu dopiero w roku 2002, niemal 80-letni Brady natomiast wciąż tam sobie jakoś organizuje czas, zanim wpadnie w mroki piekieł.
      Choć to jest już niemal nieistotne dla naszej opowieści, warto może wspomnieć, że w pogrzebowych uroczystościach Hindley wzięło udział zaledwie kilka osób, a zanim jej ciało zostało skremowane, 20 lokalnych zakładów pogrzebowych odmówiło jej obsłużenia, a park, w którym była partnerka Hindley rozrzuciła jej prochy, przez długie lata był chroniony w obawie przed aktami wandalizmu.  
      A pomyśleć, że wystarczył jeszcze jeden rok, byśmy dziś w ogóle nie musieli ani wspominać Hindley, ani zadręczać się tym, co słychać u Brady’ego, a niewykluczone, że zarówno on, jak i ona, rozmyliby się w naszej pamięci dokładnie tak samo, jak niejaki John „Reg” Christie, człowiek podobnie zasłużony dla historii ludzkości, który, jeśli dziś budzi jakiekolwiek emocje, to najczęściej podczas wycieczek w londyńskim House of Horrors, gdzie jego woskowy model dynda z sufitu, regularnie strasząc dzieci, ich mamy i co bardziej wrażliwych tatusiów. A przyznać trzeba, że był czas, kiedy jego nazwisko było z trwogą szeptane od Londynu po Manchester. Dziś jednak jest, jak jest, przede wszystkim dzięki temu, że dnia 15 lipca 1953 roku, w londyńskim więzieniu Pentonville, kat nazwiskiem Albert Pierrepoint, usłyszawszy, że Christiego swędzi nos, poinformował go, że „już niedługo ten kłopot będzie miał z głowy” i chwilę później go zwyczajnie powiesił.
      Cóż takiego uczynił ów Christie, że Pierrepoint nie zechciał go nawet przed śmiercią podrapać? Aby się tego dowiedzieć, musimy cofnąć się jeszcze głębiej w przeszłość, aż do roku 1899, kiedy to w wiosce Northowram niedaleko Halifax w hrabstwie Yorkshire producentowi dywanów nazwiskiem Ernest Christie urodził się długo oczekiwany syn. Stary Christie miał już pięcioro dzieci, ponieważ jednak były to same dziewczynki, można podejrzewać, że swoim przyjściem na świat sprawił John swojemu ojcu pewną radość. A sprawienie radości Ernestowi to był wyczyn nie lada. Z tego co dziś o nim wiemy, był to człowiek raczej niesympatyczny, małomówny, bardzo surowy w stosunku do rodziny, nic więc dziwnego, że kiedy zdążył się przyzwyczaić do tego, że ma syna, a ten stanął mocno na nogi, zaczął go traktować, jak całą resztę, a więc głównie twardą ręką. Dzieciństwo Johna było tym bardziej niełatwe, że jego starsze siostry, idąc za przykładem taty, traktowały młodszego brata w jedyny sposób, jaki im przychodził do głowy, czyli bez litości i bez współczucia. Zapewne w reakcji na owo traktowanie, matka Johna stała się w stosunku do niego dramatycznie nadopiekuńcza, co doprowadziło do tego, że przez rówieśników traktowany był głównie z szyderstwem i pogardą.
       Mimo to nie był dzieckiem głupim. W wieku 11 lat, w uznaniu dla swojej wysokiej inteligencji i matematycznych umiejętności, uzyskał stypendium i został przyjęty do szkoły średniej. Ponieważ miał też ładny głos, śpiewał w kościelnym chórze. Po ukończeniu szkoły znalazł pracę w kinie, jako asystent specjalisty od obsługi projektora. W roku 1916 wstąpił do wojska, a następnie został wysłany do Francji, by walczyć na wojnie. Tam też ucierpiał na skutek ataku gazowego, w wyniku czego najpierw na trzy lata stracił głos, a potem już do końca życia mówił wyłącznie owym szeptem, który w końcu miał się stać tak złowieszczo legendarny.
       Przez całe również życie miał Christie problemy z potencją. Jego pierwsze próby nawiązania kontaktu z kobietami skończyły się porażką, przez co zmuszony był na co dzień znosić obelżywe przezwiska typu „Reggie-No-Dick”, czy „Can’t-Do-It-Christie”, a jedyne kobiety, które były w stanie go tolerować, to te, które zgadzały się robić to za pieniądze.
      W roku 1920 Christie poznał w Sheffield niejaką Ethel Simpson, która zgodziła się go poślubić, jednak ponieważ w dalszym ciągu korzystał z usług prostytutek, po czterech lat małżeństwo się rozpadło. Ethel została w Sheffield, a Christie wyjechał do Londynu.
       Przez kolejną dekadę Christie z jednej strony próbował jakoś żyć, a z drugiej stopniowo zaczął się obsuwać w stronę mniej lub bardziej poważnych przestępstw, takich jak oszustwa, czy kradzieże, co sprawiło, że znaczną część tego czasu spędził w więzieniu. W roku 1929 został oskarżony o ciężkie pobicie prostytutki, i skazany na pół roku ciężkich robót.
      Nigdy nie zrozumiemy, jak to się stało, że dopiero z tak brutalną historią na plecach, udało mu się pogodzić z żoną, ale tak się to stało i para zamieszkała wspólnie w londyńskim Notting Hill, wówczas zdecydowanie bardziej przypominającym dzisiejsze dzielnice Łodzi, gdzie się zabija małe, płaczące dzieci, niż to, z czego Notting Hill znane jest obecnie, w mieszkaniu na Rillington Place 10, dziś miejscu równie niesławnym, jak jego lokator.
      Po wybuchu wojny, Christie, mimo swojej przestępczej historii zatrudnił się w policji, gdzie poznał kobietę, która następnie – jeszcze jeden niezbadany grymas losu – zgodziła się zostać jego kochanką i zapewne, jeśli tylko wciąż zyje, do dziś jest wdzięczna losowi, że poznała go zaledwie w początkach jego kariery.
      Pierwszą osobą, do zamordowania której Christie się przyznał, była Austriaczka o nazwisku Ruth Fuerst, w wolnym czasie trudniąca się prostytucją. Wedle swoich własnych zeznań, zaprosił kobietę do swojego mieszkania, a następnie dostał tak zwanych nerwów i ją w złości zamordował. Najpierw ukrył jej ciało pod podłogą, jednak po paru dniach przeniósł je do ogrodu, gdzie je zakopał.
      W roku 1943 rzucił pracę w policji i podjął pracę jako urzędnik. W nowym miejscu poznał kobietę nazwiskiem Muriel Amelia Eady. Zaprosił ją do siebie, w niezwykle podstępny sposób pozbawił ja świadomości gazem z kuchenki, nieprzytomną zgwałcił, po czym udusił i zakopał w ogrodzie obok Ruth Fuerst.  
     Przed Wielkanocą roku 1948, do domu na Rillington Place wprowadził się niejaki Timothy Evans z żoną Beryl i córeczką Geralidine. Pod koniec roku 1949 Evans, na co dzień pijak i awanturnik, poinformował policję, że jego żona nie żyje, a jej śmierć nastąpiła po wypiciu jakiegoś nieznanego płynu mającego spowodować aborcję, a który on z kolei kupił od nieznanego mężczyzny. Jednocześnie powiedział Evans policji, że ciało Beryl znajduje się w dole kanalizacyjnym. Ponieważ po przybyciu na miejsce, policja nie znalazła żadnego ciała, Evans zmienił zeznania i powiedział, że to Christie zaproponował Beryl aborcję i to on ją przy tej okazji zabił, a gdzie ukrył zwłoki, nie jest mu wiadome. To Christie też miał namówić Evansa, by na jakiś czas opuścił Londyn, podczas gdy on zajmie się zarówno ciałem Beryl, jak i opieką nad dzieckiem, którego on już zresztą więcej nie widział.  Policja wznowiła poszukiwania i ostatecznie w pralni z tyłu ogrodu znalazła ciało Beryl, a obok niego ciało dziecka. Badania wykazały, że zarówno matka, jak i dziewczynka zmarły skutkiem uduszenia i że Beryl dodatkowo przed śmiercią została pobita. Ostatecznie Evans stanął przed sądem oskarżony o zabójstwo dziecka, skazany na śmierć, a następnie powieszony. Głównym świadkiem oskarżenia w procesie był Christie i mimo że jego przestępcza kariera powinna była wzbudzić u sędziego wątpliwości, jego ewentualny udział w zbrodni nie był ani przez chwilę przez sąd rozważany.
      Egzekucja Evansa musiała zrobić na Christie wrażenie na tyle, że przez trzy kolejne lata, poza grzecznym chodzeniem do burdeli, trzymał się standardu ustalonego przez czasy i miejsce, w których przyszło mu żyć. Wprawdzie ujawienie przy okazji procesu Evansa kryminalnej przeszłości Christiego doprowadziło do tego, że ten po raz kolejny musiał zmienić pracę, to jednak wreszcie nadszedł dzień 14 grudnia 1952, kiedy to Christie udusił w łóżku swoją żonę, rodzinę poinformował, że Ethel wyjechała w nieznanym kierunku, następnie zrezygnował z pracy, zarejestrował się jako bezrobotny, sprzedał obrączki, zegarek żony i jej meble, by ostatecznie podrobić jej podpis i opróżnić jej konto w banku. W ciągu kolejnych trzech miesięcy, od stycznia do marca 1953 roku, Christie zamordował trzy kolejne kobiety. Pierwszą z nich była Kathleen Maloney, okoliczna prostytutka, dwie kolejne to Rita Nelson, która przybyła z Belfastu odwiedzić swoją siostrę w Londynie, oraz Hectorina MacLennan mieszkająca w Londynie ze swoim chłopakiem. Wszystkie kolejno zaprosił do swojego mieszkania na Rillington Place, gdzie tradycyjnie najpierw ugościł je w kuchni, oszołomił gazem, następnie nieprzytomne zgwałcił, a potem udusił przy pomocy sznurka. Ciała zamordowanych kobiet ukrył w specjalnie do tego przygotowanej kryjówce za kuchnią.
     Wkrótce potem Christie wyprowadził się z Notting Hill i wynajął mieszkanie w innej części Londynu. Kiedy właściciel Rillington Place zorientował się, że mieszkanie zostało zwolnione, zgodził się, by inny lokator z piętra wyżej korzystał z kuchni Christiego, w ten oto sposób odkryte zostały zwłoki trzech zamordowanych przez niego dziewcząt i policja rozpoczęła zakrojoną na szeroką skalę akcję poszukiwawczą. Gdy Christie dowiedział się, że jest ścigany, opuścił swoje nowe mieszkanie i przez kilka dni błąkał się po Londynie, spędzając czas głównie w pubach. 31 marca 1953 roku, niespełna miesiąc po zamordowaniu ostatniej z dziewcząt, został aresztowany przez policjanta, podczas rutynowej kontroli. Przy sobie miał zaledwie kilka monet i stare wycinki z gazet na temat procesu Timothy Evansa.
      W śledztwie przyznał się do siedmiu morderstw, w tym do zabójstwa Beryl Evans. Winą za śmierć Geraldine obarczył jednak Evansa. W trakcie procesu, który rozpoczął się 22 czerwca 1953 roku i odbywał się przed tym samym sądem, przed którym trzy lata wcześniej stawał Timothy Evans, Christie oskarżany był jednak tylko o zabójstwo żony Ethel. Obrona wnosiła o uznanie Christiego za osobę niepoczytalną, a on sam twierdził, że nic z okoliczności tamtych zabójstw nie pamięta, sąd jednak wniosek odrzucił i po półtoragodzinnej naradzie skazał go na śmierć przez powieszenie, które niemal natychmiast po ogłoszeniu wyroku zostało zgodnie ze sztuką przeprowadzone przez dokładnie tego samego kata, który wcześniej wykonał wyrok na Evansie.
     I to już jest prawie koniec tej historii. Może tylko przydałoby się już na sam koniec zwrócić uwagę na te daty – daty z naszego, dzisiejszego punktu widzenia, wprost niezwykłe. Proces Christiego rozpoczął się 22 czerwca, a on sam trzy tygodnie później już wisiał. To jest dopiero tempo godne autentycznej sprawiedliwości.

Zapraszam wszystkich do księgarni pod adresem www.coryllus.pl, gdzie są do kupienia moje książki. Bardzo polecam każdą z nich.





4 komentarze:

  1. Christie niewatpliwie był ciężkim swirem. Co tym bardziej wskazuje na konieczność trwałego odizolowania go od społeczeństwa. Tu zastosowano metodę najbardziej radykalną.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja akurat ostatnie zdanie notki odbieram jak najbardziej dosłownie, nie ma w nim żadnej ironii. Autor już nie po raz pierwszy zwraca uwagę, że całkowita rezygnacja z kary śmierci w imię fałszywego humanitaryzmu jest jednym z istotnych znaków aktualnego upadku naszej cywilizacji. I nie jest przypadkiem, że wprowadzono ją w czasie ciągle trwającego tryumfu nowoczesnej myśli, czy mówiąc inaczej "marszu przez instytucje".

    I tu mamy kolejne przykłady. Jeden, kiedy w tym sensie świat działał jeszcze normalnie i jeden, kiedy już nie.

    Przy okazji, jak zawsze podobają mi się takie smaczki jak "Egzekucja Evansa musiała zrobić na Christie wrażenie na tyle, że przez trzy kolejne lata, poza grzecznym chodzeniem do burdeli, trzymał się standardu ustalonego przez czasy i miejsce, w których przyszło mu żyć". Chodzi o końcówkę tego cytatu.

    OdpowiedzUsuń
  3. @marcin d.
    Od siebie tylko dorzucę wiadomość, że w maju tego roku Brady zmarł w szpitalu psychiatrycznym.

    OdpowiedzUsuń
  4. @toyah
    Czyli ponad 50 lat wszyscy musieli się męczyć. I tak dobrze, że go nie wypuścili w pewnym momencie na kolejnej fali protestu Amnesty International albo parady równości.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

Gdy Ruch Ośmiu Gwiazdek zamawia świeżą dostawę pieluch

      Pewnie nie tylko ja to zauważyłem, ale gdybym to jednak tylko ja był taki spostrzegawczy, pragnąłbym zwrócić naszą uwagę na pewien zup...