W ten piękny niedzielny poranek proponuję na chwilę wrócić do naszych
crime stories, a konkretnie do miejsca i wydarzeń, które zapisały się w
historii pod nazwą Rillinton Place. Czemu tak? Przede wszystkim dlatego, że nie
przychodzi mi dziś do głowy nic innego godnego uwagi, a jednocześnie na tyle
inspirującego, by mi nikt nie zarzucił, że wrzucam tu jakieś śmieci, po drugie
dlatego, że nagle sobie uświadomiłem, że ten akurat tekst, wtedy, kiedy go
publikowałem w wydawanym przez Piotra Bachurskiego miesięczniku „Bez Cenzury”,
nam jakoś dziwnie umknął, no a po trzecie wreszcie, to jest naprawdę pierwszej
klasy historia, którą warto znać. Zapraszam.
Trudno jest mi określić czas,
kiedy świat współczesnej cywilizacji doszedł do tego momentu, że nawet za
najcięższe i najbardziej okrutne zabójstwa można dostać co najwyżej 30 tysięcy
lat więzienia, gdy natomiast chodzi o Wielką Brytanię to znany jest nam on
niemal co do dnia, a wiąże się z dwoma nazwiskami, Iana Brady i Myry Hindley i
niesławnymi „morderstwami na wrzosowiskach”. Rzecz w tym, że owa szczególna
parka, czyli Hindley – swoją drogą lesbijka – i jej kumpel Brady, w latach 1963 – 1965,
udręczyli seksualnie, a następnie zamordowali pięcioro dzieci: 16-letnią
Pauline Reade, 12-letniego Johna Kilbride’a, również 12-letniego Keitha
Bennetta, 10-letnią Lesley Ann Downey, oraz 17 letniego Edwarda Evansa, a
następnie wywiozła ich ciała na pobliskie wrzosowiska i ukryła tak skutecznie,
że do dziś mały Keith wciąż pozostaje niepochowany. Ponieważ oboje
konsekwentnie odmawiali współpracy, reszta tych dzieci została odnaleziona
dopiero po 20 latach.
I to jest oczywiście wiadomość
straszna, to jednak co nas tu dziś interesuje najbardziej, to to, że, kiedy
Brady i Hindley czekali w więzieniu na rozpoczęcie procesu, przyszedł kluczowy
rok 1965 i Wielka Brytania wprowadziła ustawowy zakaz stosowania kary śmierci i
kiedy rok później sędzia wydawał wyrok na obu, nie pozostawało mu nic innego,
jak skazać ich na dożywocie. Efekt tego jest taki, że Myra Hindley żyła jeszcze
przez 35 lat i zmarła w więzieniu dopiero w roku 2002, niemal 80-letni Brady
natomiast wciąż tam sobie jakoś organizuje czas, zanim wpadnie w mroki piekieł.
Choć to jest już niemal
nieistotne dla naszej opowieści, warto może wspomnieć, że w pogrzebowych
uroczystościach Hindley wzięło udział zaledwie kilka osób, a zanim jej ciało
zostało skremowane, 20 lokalnych zakładów pogrzebowych odmówiło jej obsłużenia,
a park, w którym była partnerka Hindley rozrzuciła jej prochy, przez długie lata
był chroniony w obawie przed aktami wandalizmu.
A pomyśleć, że wystarczył
jeszcze jeden rok, byśmy dziś w ogóle nie musieli ani wspominać Hindley, ani
zadręczać się tym, co słychać u Brady’ego, a niewykluczone, że zarówno on, jak
i ona, rozmyliby się w naszej pamięci dokładnie tak samo, jak niejaki John
„Reg” Christie, człowiek podobnie zasłużony dla historii ludzkości, który,
jeśli dziś budzi jakiekolwiek emocje, to najczęściej podczas wycieczek w
londyńskim House of Horrors, gdzie jego woskowy model dynda z sufitu,
regularnie strasząc dzieci, ich mamy i co bardziej wrażliwych tatusiów. A
przyznać trzeba, że był czas, kiedy jego nazwisko było z trwogą szeptane od
Londynu po Manchester. Dziś jednak jest, jak jest, przede wszystkim dzięki
temu, że dnia 15 lipca 1953 roku, w londyńskim więzieniu Pentonville, kat
nazwiskiem Albert Pierrepoint, usłyszawszy, że Christiego swędzi nos,
poinformował go, że „już niedługo ten kłopot będzie miał z głowy” i chwilę
później go zwyczajnie powiesił.
Cóż takiego uczynił ów
Christie, że Pierrepoint nie zechciał go nawet przed śmiercią podrapać? Aby się
tego dowiedzieć, musimy cofnąć się jeszcze głębiej w przeszłość, aż do roku
1899, kiedy to w wiosce Northowram niedaleko Halifax w hrabstwie Yorkshire
producentowi dywanów nazwiskiem Ernest Christie urodził się długo oczekiwany
syn. Stary Christie miał już pięcioro dzieci, ponieważ jednak były to same
dziewczynki, można podejrzewać, że swoim przyjściem na świat sprawił John
swojemu ojcu pewną radość. A sprawienie radości Ernestowi to był wyczyn nie
lada. Z tego co dziś o nim wiemy, był to człowiek raczej niesympatyczny,
małomówny, bardzo surowy w stosunku do rodziny, nic więc dziwnego, że kiedy
zdążył się przyzwyczaić do tego, że ma syna, a ten stanął mocno na nogi, zaczął
go traktować, jak całą resztę, a więc głównie twardą ręką. Dzieciństwo Johna
było tym bardziej niełatwe, że jego starsze siostry, idąc za przykładem taty,
traktowały młodszego brata w jedyny sposób, jaki im przychodził do głowy, czyli
bez litości i bez współczucia. Zapewne w reakcji na owo traktowanie, matka
Johna stała się w stosunku do niego dramatycznie nadopiekuńcza, co doprowadziło
do tego, że przez rówieśników traktowany był głównie z szyderstwem i pogardą.
Mimo to nie był dzieckiem głupim.
W wieku 11 lat, w uznaniu dla swojej wysokiej inteligencji i matematycznych
umiejętności, uzyskał stypendium i został przyjęty do szkoły średniej. Ponieważ
miał też ładny głos, śpiewał w kościelnym chórze. Po ukończeniu szkoły znalazł
pracę w kinie, jako asystent specjalisty od obsługi projektora. W roku 1916
wstąpił do wojska, a następnie został wysłany do Francji, by walczyć na wojnie.
Tam też ucierpiał na skutek ataku gazowego, w wyniku czego najpierw na trzy
lata stracił głos, a potem już do końca życia mówił wyłącznie owym szeptem,
który w końcu miał się stać tak złowieszczo legendarny.
Przez całe również życie miał
Christie problemy z potencją. Jego pierwsze próby nawiązania kontaktu z
kobietami skończyły się porażką, przez co zmuszony był na co dzień znosić
obelżywe przezwiska typu „Reggie-No-Dick”, czy „Can’t-Do-It-Christie”, a jedyne
kobiety, które były w stanie go tolerować, to te, które zgadzały się robić to
za pieniądze.
W roku 1920 Christie poznał w
Sheffield niejaką Ethel Simpson, która zgodziła się go poślubić, jednak
ponieważ w dalszym ciągu korzystał z usług prostytutek, po czterech lat
małżeństwo się rozpadło. Ethel została w Sheffield, a Christie wyjechał do
Londynu.
Przez kolejną dekadę Christie
z jednej strony próbował jakoś żyć, a z drugiej stopniowo zaczął się obsuwać w
stronę mniej lub bardziej poważnych przestępstw, takich jak oszustwa, czy
kradzieże, co sprawiło, że znaczną część tego czasu spędził w więzieniu. W roku
1929 został oskarżony o ciężkie pobicie prostytutki, i skazany na pół roku
ciężkich robót.
Nigdy nie zrozumiemy, jak to
się stało, że dopiero z tak brutalną historią na plecach, udało mu się pogodzić
z żoną, ale tak się to stało i para zamieszkała wspólnie w londyńskim Notting
Hill, wówczas zdecydowanie bardziej przypominającym dzisiejsze dzielnice Łodzi,
gdzie się zabija małe, płaczące dzieci, niż to, z czego Notting Hill znane jest
obecnie, w mieszkaniu na Rillington Place 10, dziś miejscu równie niesławnym,
jak jego lokator.
Po wybuchu wojny, Christie,
mimo swojej przestępczej historii zatrudnił się w policji, gdzie poznał
kobietę, która następnie – jeszcze jeden niezbadany grymas losu – zgodziła się
zostać jego kochanką i zapewne, jeśli tylko wciąż zyje, do dziś jest wdzięczna
losowi, że poznała go zaledwie w początkach jego kariery.
Pierwszą osobą, do zamordowania
której Christie się przyznał, była Austriaczka o nazwisku Ruth Fuerst, w wolnym
czasie trudniąca się prostytucją. Wedle swoich własnych zeznań, zaprosił
kobietę do swojego mieszkania, a następnie dostał tak zwanych nerwów i ją w
złości zamordował. Najpierw ukrył jej ciało pod podłogą, jednak po paru dniach
przeniósł je do ogrodu, gdzie je zakopał.
W roku 1943 rzucił pracę w
policji i podjął pracę jako urzędnik. W nowym miejscu poznał kobietę nazwiskiem
Muriel Amelia Eady. Zaprosił ją do siebie, w niezwykle podstępny sposób
pozbawił ja świadomości gazem z kuchenki, nieprzytomną zgwałcił, po czym udusił
i zakopał w ogrodzie obok Ruth Fuerst.
Przed Wielkanocą roku 1948, do
domu na Rillington Place wprowadził się niejaki Timothy Evans z żoną Beryl i
córeczką Geralidine. Pod koniec roku 1949 Evans, na co dzień pijak i
awanturnik, poinformował policję, że jego żona nie żyje, a jej śmierć nastąpiła
po wypiciu jakiegoś nieznanego płynu mającego spowodować aborcję, a który on z
kolei kupił od nieznanego mężczyzny. Jednocześnie powiedział Evans policji, że
ciało Beryl znajduje się w dole kanalizacyjnym. Ponieważ po przybyciu na
miejsce, policja nie znalazła żadnego ciała, Evans zmienił zeznania i
powiedział, że to Christie zaproponował Beryl aborcję i to on ją przy tej
okazji zabił, a gdzie ukrył zwłoki, nie jest mu wiadome. To Christie też miał
namówić Evansa, by na jakiś czas opuścił Londyn, podczas gdy on zajmie się
zarówno ciałem Beryl, jak i opieką nad dzieckiem, którego on już zresztą więcej
nie widział. Policja wznowiła
poszukiwania i ostatecznie w pralni z tyłu ogrodu znalazła ciało Beryl, a obok
niego ciało dziecka. Badania wykazały, że zarówno matka, jak i dziewczynka
zmarły skutkiem uduszenia i że Beryl dodatkowo przed śmiercią została pobita.
Ostatecznie Evans stanął przed sądem oskarżony o zabójstwo dziecka, skazany na
śmierć, a następnie powieszony. Głównym świadkiem oskarżenia w procesie był
Christie i mimo że jego przestępcza kariera powinna była wzbudzić u sędziego
wątpliwości, jego ewentualny udział w zbrodni nie był ani przez chwilę przez
sąd rozważany.
Egzekucja Evansa musiała zrobić
na Christie wrażenie na tyle, że przez trzy kolejne lata, poza grzecznym
chodzeniem do burdeli, trzymał się standardu ustalonego przez czasy i miejsce,
w których przyszło mu żyć. Wprawdzie ujawienie przy okazji procesu Evansa
kryminalnej przeszłości Christiego doprowadziło do tego, że ten po raz kolejny
musiał zmienić pracę, to jednak wreszcie nadszedł dzień 14 grudnia 1952, kiedy
to Christie udusił w łóżku swoją żonę, rodzinę poinformował, że Ethel wyjechała
w nieznanym kierunku, następnie zrezygnował z pracy, zarejestrował się jako bezrobotny,
sprzedał obrączki, zegarek żony i jej meble, by ostatecznie podrobić jej podpis
i opróżnić jej konto w banku. W ciągu kolejnych trzech miesięcy, od stycznia do
marca 1953 roku, Christie zamordował trzy kolejne kobiety. Pierwszą z nich była
Kathleen Maloney, okoliczna prostytutka, dwie kolejne to Rita Nelson, która
przybyła z Belfastu odwiedzić swoją siostrę w Londynie, oraz Hectorina
MacLennan mieszkająca w Londynie ze swoim chłopakiem. Wszystkie kolejno
zaprosił do swojego mieszkania na Rillington Place, gdzie tradycyjnie najpierw
ugościł je w kuchni, oszołomił gazem, następnie nieprzytomne zgwałcił, a potem
udusił przy pomocy sznurka. Ciała zamordowanych kobiet ukrył w specjalnie do
tego przygotowanej kryjówce za kuchnią.
Wkrótce potem Christie
wyprowadził się z Notting Hill i wynajął mieszkanie w innej części Londynu.
Kiedy właściciel Rillington Place zorientował się, że mieszkanie zostało
zwolnione, zgodził się, by inny lokator z piętra wyżej korzystał z kuchni
Christiego, w ten oto sposób odkryte zostały zwłoki trzech zamordowanych przez
niego dziewcząt i policja rozpoczęła zakrojoną na szeroką skalę akcję
poszukiwawczą. Gdy Christie dowiedział się, że jest ścigany, opuścił swoje nowe
mieszkanie i przez kilka dni błąkał się po Londynie, spędzając czas głównie w pubach.
31 marca 1953 roku, niespełna miesiąc po zamordowaniu ostatniej z dziewcząt,
został aresztowany przez policjanta, podczas rutynowej kontroli. Przy sobie
miał zaledwie kilka monet i stare wycinki z gazet na temat procesu Timothy
Evansa.
W śledztwie przyznał się do
siedmiu morderstw, w tym do zabójstwa Beryl Evans. Winą za śmierć Geraldine
obarczył jednak Evansa. W trakcie procesu, który rozpoczął się 22 czerwca 1953
roku i odbywał się przed tym samym sądem, przed którym trzy lata wcześniej
stawał Timothy Evans, Christie oskarżany był jednak tylko o zabójstwo żony
Ethel. Obrona wnosiła o uznanie Christiego za osobę niepoczytalną, a on sam
twierdził, że nic z okoliczności tamtych zabójstw nie pamięta, sąd jednak
wniosek odrzucił i po półtoragodzinnej naradzie skazał go na śmierć przez
powieszenie, które niemal natychmiast po ogłoszeniu wyroku zostało zgodnie ze
sztuką przeprowadzone przez dokładnie tego samego kata, który wcześniej wykonał
wyrok na Evansie.
I to już jest prawie koniec tej
historii. Może tylko przydałoby się już na sam koniec zwrócić uwagę na te daty
– daty z naszego, dzisiejszego punktu widzenia, wprost niezwykłe. Proces
Christiego rozpoczął się 22 czerwca, a on sam trzy tygodnie później już wisiał.
To jest dopiero tempo godne autentycznej sprawiedliwości.
Zapraszam
wszystkich do księgarni pod adresem www.coryllus.pl, gdzie są do
kupienia moje książki. Bardzo polecam każdą z nich.
Christie niewatpliwie był ciężkim swirem. Co tym bardziej wskazuje na konieczność trwałego odizolowania go od społeczeństwa. Tu zastosowano metodę najbardziej radykalną.
OdpowiedzUsuńJa akurat ostatnie zdanie notki odbieram jak najbardziej dosłownie, nie ma w nim żadnej ironii. Autor już nie po raz pierwszy zwraca uwagę, że całkowita rezygnacja z kary śmierci w imię fałszywego humanitaryzmu jest jednym z istotnych znaków aktualnego upadku naszej cywilizacji. I nie jest przypadkiem, że wprowadzono ją w czasie ciągle trwającego tryumfu nowoczesnej myśli, czy mówiąc inaczej "marszu przez instytucje".
OdpowiedzUsuńI tu mamy kolejne przykłady. Jeden, kiedy w tym sensie świat działał jeszcze normalnie i jeden, kiedy już nie.
Przy okazji, jak zawsze podobają mi się takie smaczki jak "Egzekucja Evansa musiała zrobić na Christie wrażenie na tyle, że przez trzy kolejne lata, poza grzecznym chodzeniem do burdeli, trzymał się standardu ustalonego przez czasy i miejsce, w których przyszło mu żyć". Chodzi o końcówkę tego cytatu.
@marcin d.
OdpowiedzUsuńOd siebie tylko dorzucę wiadomość, że w maju tego roku Brady zmarł w szpitalu psychiatrycznym.
@toyah
OdpowiedzUsuńCzyli ponad 50 lat wszyscy musieli się męczyć. I tak dobrze, że go nie wypuścili w pewnym momencie na kolejnej fali protestu Amnesty International albo parady równości.