Przez media przeleciała informacja o pewnym
tanim cwaniaku, jeszcze niemal dziecku, występującym jako Michał Siniecki, „Celebrity
& Sports General Manager”, który pod hasłem "boję się ciemności" zorganizował internetową zbiórkę 500
tys. zł. na nieistniejącego Antosia, z nieistniejącym nowotworem oka, i w ten
sposób błyskawicznie zbrał te niemal pół miliona, przeznaczając je na pokrycie
jakichś swoich długów, oraz – i to już dla czystego zbytku – zakup tego i
owego. Jak dokładnie przebiegła owa akcja, nie wiadomo, ale ze strzepów pojawiających
się informacji można się dowiedzieć, że ów ciekawy człowiek najpierw
skontaktował się z fundacją o bardzo fajnej nazwie „siepomaga”, która jednak od
razu się zorientowała, że ma do czynienia z oszustem i Sinieckiego pogoniła, zamiast
jednak natychmiast powiadomić policję, wróciła do swoich interesów. W tej
sytuacji, jak się zdaje, ten się zwrócił do czegoś, co się nazywa „pomagam.pl”
i tam, owszem, udało mu się swój przekręt uruchomić, i to w dodatku, jak
donoszą wspomniane media, na tyle skutecznie, że na jego konto przelały pieniądze
takie gwiazdy, jak Robert Lewandowski z żoną, koszykarz Marcin Gortat,
śpiewający bliźniacy Golcowie i wielu, wielu innych. Jak mu się to udało, możemy
już tylko zgadywać, ale jedna z możliwości jest taka, że wszystko zaczęło się
od listu, jaki Siniecki, jako „ojciec Antosia” napisał do aktorki Katarzyny
Zielińskiej, która, jak sama opowiada, tak się wzruszyła Sinieckiego
opowieścią, że natychmiast o wszystkim
opowiedziała swojej koleżance, dziennikarce i również aktorce, Marzenie
Rogalskiej, no i to one skołowały najpierw Gortata, a ten już tylko uruchomił
lawinę. Dziś Siniecki już siedzi i występuje jako Michał S., ja natomiast mam w
związku z tym co słyszmy dwie, a może i
trzy refleksje. Pierwsza jest taka, że nie jestem w stanie pojąć, jakim trzeba
być głupcem, żeby się tak fatalnie wystawić. Przecież, z pewnością doskonale znając
ów biznes, mógł ów „celebrity & sports general manager” wybrać sobie
dziecko chore rzeczywiście, których wszędzie jest przecież dużo za dużo, a dalej
postępując dokładnie tak, jak postępował, dziś nie dość, że byłby bardzo
zamożnym człowiekiem, to jeszcze komuś by tam może nawet uratował życie i
chodził w glorii dobroczyńcy. No ale wygląda na to, że on się dzielić choćby w
minimalnym stopniu nie chciał i teraz za swoje zidioceie pójdzie siedzieć.
Druga refleksja związana jest z
działalnością dziś już jak się zdaje setek, a może tysięcy biznesowych
organizacji o równie ładnych nazwach, takich jak „siezyje”, „siekocha”, „siedaje”,
„siedzieli”, czy „sieratuje”. Otóż zajrzałem na stronę owego siepomaga.pl i od
góry do dołu widzę zdjęcia niezliczonych biednych dzieci i teksty, których nastrój
jest dokładnie taki, by dawał gwarancję, że poruszy emocje osób takich jak
Katarzyna Zielińska i jej koleżanka Marzena Rogalska. Posłuchajmy:
„Nie odchodź córeczko, to jeszcze nie czas”.
„Ile czasu zostało mi z córeczką?”
„Uciszyć burzę zanim zabierze nam Agatkę”.
„Bóg się, mamo, nie pomylił”.
„Ocalić życie małego serduszka”.
„Boję się, że któregoś dnia zniknę”.
„Czy urodziłem się by cierpieć?”
„Milczący aniołek”.
I tak dalej, i tak dalej bez
końca, wręcz nie do wytrzymania, te zdjęcia umęczonych dzieci, a do każdego z
nich jeszcze opis szczegółów, ułożony w taki sposób, jakby tam już tylko
odbywał się konkurs na to, kto z nich jako pierwszy każe się nam popłakać.
Proszę mnie dobrze zrozumieć. Ja
jestem pełen współczucia dla tych dzieci i rozumiem desperację ich rodziców,
którzy postanowili się w ten własnie sposób zwrócić o pomoc. Pewnie sam, gdybym
się znalazł w podobej sytuacji, gotów bym pójść wszędzie i zrobić wszystko co
trzeba, by mieć szanse na ratunek. To natomiast co mnie w tym wszystkim
naprawdę przeraża i jest pierwszym powodem, dla którego dziś piszę ten tekst,
jest to, że dobroczynność organizowana w ten właśnie sposób jest niemal z
automatu skazana na przynajmniej moralną porażkę. No bo zastanówmy się jak to
wszystko wygląda? W jaki to choćby sposób osoby administrujące stroną fundacji
podejmują decyzję o tym, kto się znajdzie na pierwszej stronie i w dodatku na
samej jej górze, a komu przypadnie los tego, do którego można dojść dopiero po
wykonaniu pięćdziesięciu kliknięć w guzisk z napisem „pokaż więcej”? No ale
niech będzie, że te setki – bo myślę, że
to może być taka właśnie liczba – zdjęć jest wyświetlanych na zmianę i w końcu
każdy znajdzie się na czele kolejki. No ale nawet wtedy musimy się zastanowić
się, jak to wygląda z punktu widzenia najbardziej zainteresowanych, czyli
rodziców i ich dzieci. Przecież to jest nic innego jak jakieś ponure
targowisko, gdzie towarem jest ludzkie nieszczęście, a my tak chodzimy od
jednego do drugiego i zastanawiamy się, które z nich nas bardziej wzruszyło – ten aniołek, czy
tamta córeczka? Przecież to jest coś tak potwornego, że nie da się o tym
spokojnie myśleć.
I nie oszukujmy się. Przy
dobroczynności zorganizowanej w ten właśnie sposób, nikt z nas, potencjalnych
dobroczyńców, nie ma najmniejszych szans, by w tym wszystkim zachować twarz. W
momencie gdy tylko siądziemy przed komputerem w szczerym zamiarze udzielenia
któremuś z tych dzieci pomocy, natychmiast wpadamy w pułapkę z której nie mamy
szans się wydostać. I nawet jeśli w końcu nasze wzruszenie każe nam pomóc
trzem, czterem, czy dwudzieestu z tych biednych, chorych dzieci, jeśli tylko
mamy sumienie, nie możemy w końcu zadać sobie pytania: „A czemu nie tamtemu?”
Bo zabrakło nam pieniędzy? A może dlatego, że nie mieliśmy już więcej czasu? A
może tamte inne nie zrobiły na nas takiego wrażenia, bo ich rodzice nie
potrafili ułożyć odpowiednio mocnego tekstu? No pięknie! To jest naprawdę coś
pięknego!
No i jest trzecia jeszcze
refleksja, która tak naprawdę się już tu pojawiła przed laty. Rzez w tym, że dobroczynność
tego typu nie jest żadną dobroczynnością. Z niej wynika dokładnie tyle samo
dobra, co zła, a i to w najlepszym wypadku. Bo nawet jeśli przyjmiemy, że
przypadek Michała S. stanowi ponury wyjątek, to i tak na samym końcu pozostaje
wyłącznie szelest przewracanych kartek i skrzypienie ołówków po ich białej jak
śnieg powierzchni. A, jak wiemy, w kartce papieru i tak nie ma wystarczającej
liczby atomów, by sięgnąć Słońca, a co dopiero Nieba.
Zapraszam
wszystkich do księgarni pod adresem www.basnjakniedzwiedz.pl, gdzie są do kupienia moje książki.
No cóż, większość ludzi nie jest dialektykami, nie ma pojęcia o dialektyce i dlatego można napisać, że „głupota jest blizną po ranie”, to dialektyka, która od głupoty wyzwala, okazuje się bólem z powodu rany niezasklepionej. Dialektyk nie ufa wartościom panującym w deklaracjach, których istotę stanowi oderwanie od przeczącej im praktyki.
OdpowiedzUsuńA tak swoją drogą, to nie rozumiem po co opisywać zaistniałe rzeczy po tak długim czasie- komu to potrzebne?
@remol
UsuńZ Pańskiego komentarza zrozumiałem tylko tyle, że moja notka jest Panu jak psu na budę. Zapewniam, że lepiej już nie będzie i polecam inne, ciekawsze miejsca w sieci.
To ma chyba tylko taki cel, żeby szkodzić Caritas.
OdpowiedzUsuń@Jaroslaw Zolopa
UsuńNie. Jedynym tego celem jest forsa.
@toyah
UsuńW sumie tak.
Zgadza się forsa i nic więcej. Znajoma opowiadała mi (z doświadczenia), że te duże i znane fundacje (nie będę wymieniał) potrafią kasować nawet 40% zebranej kasy. Tylko za udostępnienie subkonta.
UsuńW skrócie wygląda to tak, rodzice zgłaszają się do fundacji i słyszą "ok, jak najbardziej, złożymy wam konto, ale w zamian zabieramy 40% z tego co uzbieracie".
@Moher Sosnowiecki
UsuńDlatego też pewnie one się mnożą jak króliki.
@jaroslaw zolopa
OdpowiedzUsuńCaritas jest "anonimowy", że się tak wyrażę. Nie szuka poklasku. Tam nie wpłacają ci wielcy.
Nawet jeśli wpłacają, nie ma z tego reklamy. Ale pozbawia się w ten sposób Caritas części środków.
Usuń@Jarosław Zolopa
UsuńJesli to są środki, których zostanie pozbawiony Caritas, one nie zasługują w ogóle na uwagę.
To podpucha nieco z mojej strony, bo one by i tak do Caritas nie trafiły. Ale w statystyce wychodzą, jako pomoc pozabudżetowa.
UsuńA ja dzisiaj jedynie sparafrazuję Coryllusa, bo wydaje mi się to najlepszym komentarzem "fundacja dobroczynna bez księdza niewiele się różni od spółdzielni". Kto zna oryginalny przekaz, ten zrozumie.
OdpowiedzUsuńBez parafrazowania:
OdpowiedzUsuń"Wielokrotnie pisaliśmy tu o ludziach nazywających siebie pisarzami, o tych dewastatorach emocji, patentowanych durniach bez elementarnych doświadczeń, którym się zdaje, że trafiają do serc czytelników. Nie zaszkodzi jednak napisać o tym jeszcze raz. To jest ekipa kreowana specjalnie, pod nadzorem jeszcze gorszych oszustów, to jest kolejna odsłona tradycji socjalistycznej i postępowej w literaturze, która się już nie ochrzania i nie kokietuje przygodami małego Soso. Wszystko co piszą jest wymierzone wprost w duszę biednego czytelnika, albowiem jest on dla nich abstraktem i nie przedstawia żadnej wartości. Wartość ma jedynie umowa zawarta z wydawcą, który pozostaje na łasce i niełasce dystrybutora.http://gabriel-maciejewski.szkolanawigatorow.pl/ciekawe-kiedy-wprowadza-cenzure"
Sie chce, chce się ssać, nie dajom, chce się łkać!
Czy ONI aby dobrze myślom?
Cóż, wpadka jakich wiele. Z tego wniosek jest taki, że im ktoś obcy jest bardziej wiarygodny (w mowie i perswazji) tym bardziej trzeba być czujnym. Szczególnie, jeśli się ma sporo pieniędzy.
OdpowiedzUsuńSystem zbierania np 1% jest dużo uczciwszy - dla darczyńców, ale to są przede wszystkim darczyńcy ubożsi.
@remol
OdpowiedzUsuńJeśli Pan nie zacznie komentować w sposób normalny, zmuszony będę uznać Pana za trolla.