Rozmawiałem
dziś z pewnym naszym kolegą i poskarżyłem mu się, że podczas gdy w ostatnich
dniach wręcz toniemy w morzu zdarzeń, z których każde jeszcze kilka lat temu
wzbudziłoby w nas tyle refleksji, że dnia by nie starczyło by je kolejno
dyskutować, popisując się jednocześnie najbardziej oryginalnymi bon motami, to
dziś na każde z nich reagujemy w najlepszym wypadku wzruszeniem ramion.
Refleksja ta zrobiła na mnie samym o tyle wrażenie, że pomyślałem sobie
jednocześnie, że owe lata temu ja bym od rana do wieczora siedział tu na tym
blogu i pisał kolejne teksty, czy to o Afganistanie, czy to o Radosławie
Sikorskim, czy też o TVN-ie, czy wreszcie o Żydach, a dziś tymczasem, jedyne co
mi przychodzi do głowy, to ta nieznośna świadomość tego, że w ten czy inny
sposób to wszystko jest już i tak za nami. Pomyślałem jednak sobie, że zgodnie
z najświeższym zwyczajem, skomentuję część tego co się nam tu na naszych oczach
dzieje, tyle że zn ów przy pomocy dawnego tekstu. Tym razem sprzed siedniu lat.
Uwaga, Izrael napada!
Myślę, że już o tym tu wspominałem, ale
na wszelki wypadek powtórzę. Otóż ja nie mam bladego pojęcia, jak to się zaczęło,
a tym bardziej z czego owa fascynacja wynika, ale moja żona od kilku już
dobrych lat wykazuje coś, co mógłbym nazwać filosemityzmem w wersji turbo…
gdyby nie fakt, że każdy, kto ją zna, wie, że z niej dokładnie taki sam
antysemita, jak z każdego z nas. Na czym więc miałby polegać ten jej
turbo-filosemityzm? Na tym mianowicie, że jeśli spojrzymy na jej podstawowy
kanon lektur, to zobaczymy, że jest to głównie literatura żydowska, i to nie
żydowska w tym sensie, że tworzona przez redaktorów „Warszawskiej Gazety” i
zaprzyjaźnionych z „Warszawską Gazetą” badaczy, a traktująca o Żydach i ich
wyssanej z mlekiem matki podłości, ale oryginalna literatura, pisana przez
Żydów, przez Żydów firmowana, autoryzowana i często wręcz wydawana. Moja żona
doszła już do tego stanu, że jeśli ktoś chce jej zrobić dobry prezent na
urodziny, czy imieniny, to najlepiej będzie, jeśli to będą jakieś żydowskie
pamiętniki i wspomnienia, historie żydowskich rodzin, czy wydawane gdzieś w
Nowym Yorku czy Tel Awiwie przez jak najbardziej koszerne instytuty opracowania
na temat historii Żydów. Oto prezent dla mojej żony.
Co ona z tego ma? Dokładnie oczywiście
nie wiem, bo mnie ani za bardzo nie interesuje czytanie książek, a tym bardziej
książek o żydowskich dziejach i żydowskiej kulturze, natomiast z tego, co ona
niekiedy mi opowiada, a pewnie najbardziej ze sposobu, w jaki ona komentuje
wszelkie związane z tematem dyskusje, jakie mamy w Polsce, wiem, że ona wie.
Pojawia się temat, a ona wtedy wykrzywia z pogardą usta i nawet nie podnosząc
wzroku, rzuca te dwa czy trzy zdania, które nie dość, że wszystko, co zostało
właśnie powiedziane, unieważnia, to w dodatku otwiera nowe przestrzenie. Do
dziś na przykład pamiętam, jak ona po przeczytaniu którejś z tych książek, przy
jakiejś okazji rzuciła w moją stronę: „Michnik? Nie żartuj. To ma być Żyd? Dam
głowę, że jego dziadek przed wojną chodził w chałacie i cuchnął! Ja rozumiem –
Beylin. To jest przynajmniej nazwisko. A Michnik? Kupa śmiechu”.
Przyznam, że obraz, jaki przedstawiła mi
moja żona, komentując żydostwo Adama Michnika, obraz owego, niemal jakby żywcem
wyjętego z przedwojennych felietonów Wiecha, śmierdzącego czosnkiem plus
jeszcze czymś nieokreślonym warszawskiego kupca, wciąż tkwi we mnie, ile razy w
naszej przestrzeni społeczno-politycznej pojawia się temat Żydów. I myślę sobie
wtedy, że chciałbym bardzo zobaczyć, jak wyglądali i jak żyli nawet nie ci
wszyscy Beylinowie, ale Michnikowie właśnie, czy, że znów tu wrócę do poetyki
Stefana Wiecheckiego, ów „Bencjon Segał, szef firmy Segon & Son”. Tak
chciałbym ich zobaczyć, dotknąć, a być może przy tym nawet poczuć ich duszę.
I oto, proszę sobie wyobrazić, żona moja
przyniosła z biblioteki kolejną książkę, tym razem zatytułowaną „Ostatnie
pokolenie: Autobiografie polskiej młodzieży żydowskiej okresu międzywojennego. Ze
zbiorów YIVO Institute for Jewish Research w Nowym Jorku”. A zatem coś być może nawet bardziej
fascynującego, niż Bencjon Segał i jego wierzyciele, ale ich dzieci. A więc kto
wie, czy nie ci, którzy dziś jeszcze, jeśli tylko udało im się wyrwać z łap
śmierci, zadają przed nami szyku.
Oto pamiętnik, czy raczej zaledwie drobne
jego fragmenty, jednego z nich, niejakiego Heńka G.:
„Urodziłem
się w nocy, w ostatnich dniach grudnia 1912 r. Według słów matki noc ta była
okropna, zawierucha śnieżna tak szalała na dworzu, że nikt nie zdecydował się
nawet pójść po akuszerkę i wszyscy zdali mnie na łaskę i niełaskę losu. Matka
przyznała, że nikomu nie zależało wówczas tak bardzo na utrzymaniu mnie przy
życiu. Miała już przede mną pięcioro dzieci, a w domu nie było czem zapchać
usta. […]
Matka
była krawcową, pracowała dniem i nocą, i z jej zarobku utrzymywała się
właściwie cała rodzina. Ojciec bowiem nigdy nie miał stałego zarobku. W okresie
gdy ja się urodziłem, ojciec był małamedem, uczył starszych chłopców Tory i
Gemary i zarabiał przy tem akurat tyle, co nic. […]
Lubiłem
czytać książki. Czytałem wtedy bardzo dużo rozmaitych książek o różnorodnej
treści. Przeczytałem prawie wszystkie książki Karola Maya, Wallace’a, Wellsa i
innych. Przeczytałem tez Jana Krzysztofa, co wywarło na mnie bardzo silne
wrażenie oraz „Altnajland” Hercla i bardzo dużo broszur rewolucyjnych. Nigdy
nie przebierałem książek i wszystko, co mi wpadło do ręki, musiałem
przeczytać. […]
3 maja
1929. Pierwszy raz w życiu, wczoraj wychędożyłem dziewczynę. To było tak.
Umówiliśmy się we trójkę, ja, Szmulek i Frania pójść na spacer. Nie mielismy
żadnego planu co do Frani, ale Szmulek powiedział, że będzie dobrze (Frania to
znajoma Szmulka). Poszliśmy do lasu za drewnianym mostem. Kręciliśmy się tam aż
się ściemniało, a potem zaprowadziliśmy Franię w ciemny kąt lasku. Ona sama
usiadła, bo powiedziała, że jest zmęczona. Złapaliśmy ją za głowę i nogi i
wyciągnęliśmy ją na trawie. Ja usiadłem jej na nogi, a Szmulek zadarł spódnicę,
zerwał majtki i zajechał jej na całego! Ona się nie dała i ścisnęła nogi, ale
to jej nie pomogło. Jak Szmulek zlazł, to ja na nią wlazłem. Ona się rzucała,
ale ja na to nie zważałem i też zajechałem jej. Przyjemnie było.[…]
24 maja.
Dziś cała krew we mnie zawrzała, kiedy egzekutorzy rozłożyli się u nas w
mieszkaniu. Przyszło dwóch nażartych chamów i kazali sobie od razu zapłacić 57
zł i 54 grosze. Nie było ani grosza w domu. To oni nie czekali długo i zaczęli
wyrzucać wszystko z szafy na podłogę i zabrali zegar. Matka zeszła z łóżka i
zaczęła ich prosić, i płakać, żeby nie zrobili śmieci, i wszystkiego, żeby
poczekali, to się przyniesie pieniądze, ale oni odepchnęli matkę i powiedzieli,
że jeszcze protokół spiszą, że przeszkadza.. Pożyczono 30 złotych i dano mu,
ale on krzyknął „nie wezmę” i odrzucił pieniądze. […]
25 maja.
Zwróciłem się do J.K., który jest sekretarzem w Związku Młodzieży
Komunistycznej i powiedziałem, że chce przystąpić do „pracy”. […] Chcę walczyć
z kapitalizmem, który wydał takich darmozjadów, jak tamci egzekutorzy!
5
czerwca. Ciągle chodzę na zebrania. Te zebrania są bardzo ciekawe i odbywają
się coraz to w innem miejscu, żeby „glina” nas nie złapała. Nie są takie
rewolucyjne, jak myślałem. Zapoznałem się z wieloma chłopcami i dziewczętami.
7
czerwca. Mam kupę książek i broszur do przeczytania, które dostałem w
organizacji. […]
27 lipca.
Dziś zapoznałem się z bardzo ładną dziewczyną. Ona jest „a Chawerte” i nazywa
się Dorka. Ona mi się bardzo spodobała. Taką ja szukałem. […]
16
sierpnia. Zakochałem się w Dorce. Wczoraj byłem u niej w mieszkaniu.
Przyniosłem wiśnie i gruszki. Dorka zrobiła kolację. Jak siedzieliśmy i
jedliśmy, to nagle objąłem ja i pocałowałem. Ona się nie broniła… Oddała mi się
bez słowa. Przespałem noc u niej (pierwszy raz nie byłem w domu na noc).
17
sierpnia. Praca w organizacji jest bardzo ciekawa.[…]
23 lutego
1931. Znowu wyciągnąłem pamiętnik, żeby zapisać ważny fakt. Wczoraj byłem w
Łazienkach z Lonią i ona sama mi zaproponowała, że jeśli chcę, mogę z nią
spółkować. Położyliśmy się na trawie, tam ją wychędożyłem. Ale wśród tego,
złapał mnie policjant za kark i podniósł mnie […]. Policjant powiedział, że płacę
złotówkę „za obrazę moralności”. Lonia nie przestraszyła się, dała mi 50 groszy
i powiedziała, żebym ja też dał 50 gr. I tak zrobiłem. Lonia była potem
zadowolona i powiedziała mi, że postąpiliśmy, jak prawdziwi komuniści.[…]
2
kwietnia 1931. Ładna historja z tą Dorką! Przychodze do niej i proszę, żeby mi
dała małą pożyczkę, a ona daje mi chętnie 15 złotych i prosi, żebym z nią
poszedł na spacer, bo ma mi powiedzieć coś bardzo ważnego. Schodzimy i ona mi
mówi, że spodziewa się wkrótce mieć dziecko! W pierwszej chwili patrzałem na
nią jak na obłąkaną, a ona powiada mi, że już była w tej sprawie u doktora i on
jej powiedział, że jest w drugim miesiącu. Potem Dorka powiedziała: „Przecież nie zaprzeczysz, że to
dziecko jest z ciebie?”. Powiedziałem, że nie jestem wcale pewny, to
ona się rozpłakała i powiedziała, że tylko mnie się oddała. […]
7 maja
1931. Dorka popełniła samobójstwo! Ja wiedziałem, że ona nie przetrzyma. Czytam
w gazecie o tem i czytam nekrolog – i wcale nie przejmuje się, jakbym ja jej
nie znał.[…] Czytam
tę wzmiankę i nie czuję żadnego wyrzutu sumienia, ani politowania – jakby była
zupełnie obca! Ostatni raz widziałem się z Dorką w ogrodzie.
12 maja
1931. Wszystkie dziewczyny są lekkomyślne i łatwowierne! Byłem z Bronią w
kinie. Gdy zgaszono światło, wziąłem jej rękę i wsadziłem ja sobie do kieszeni.
Miałem dziurę w kieszeni i Bronia złapała od razu […]. Potem uwiesiła się na
mojej szyi i zaczęła mnie całować. Już ja ją wychędożę!
20
czerwca 1931. Poszedłem razem z bojówką komunistyczną do fabryki pudeł na
Dzikiej i pobiliśmy łamistrajków. Przyszła policja i urządziła na nas obławę.
Aresztowano 7 osób. Ja się wykręciłem, ale bałem się przez kilka dni wrócić do
domu. Nocowałem u Szulema raz i dwa razy u Loni, a potem znowu u Szulema.
30
czerwca 1931. Lonia wyjechała do Paryża. Przyszła mnie pożegnać i powiedziała,
że będzie pisać listy. Ona jedzie do brata, który jest fabrykantem trykotaży i
ma dom w Paryżu. […]
25 lipca
1931. Bronia oddała mi się łatwo u siebie w mieszkaniu.
2 sierpnia.
Z Bronią prowadzę miłość.[…]
31
sierpnia 1931. Od Loni otrzymałem list. Pisze, że nie może zapomnieć o mnie.
Nawet nie odpowiem jej. […]
2 marca
1932. Napisałem do Loni list, żeby mi przysłała papiery i pieniądze, to do niej
pojadę i pobierzemy się.
14 marca
1932. Byłem dziś na cmentarzu („szłojszem” po ojcu) i spotkałem matkę Dorki i
rozmawiałem z nią. Powiedziała, że nie może zapomnieć o jej śmierci; i ze
znaleziono list Dorki zaadresowany do mnie, gdzie pisze, że ona mnie jeszcze
kocha i żebym o niej nie zapomniał nawet po jej śmierci. Byłem szczęśliwy, jak
się już ta stara odczepiła ode mnie! […]
24 marca.
Otrzymałem od Loni 500 złotych (1500 franków) i myślę wyjechać do Paryża…
Te
pieniądze, które otrzymałem od Loni, wydałem na co innego i nie pojechałem do
Paryża. Lonia przysłała mi ostry list, gdzie nazywa mnie „oszust i aferzysta”.
Hebrajskiego uczyłem się przez cały rok i spodobał mi się. Bronia to naprawdę
dobra dziewczyna. Prowadzę z nią dotychczas wolną miłość. Pracuję przy
trykotarzu.”
Uffff! No i wreszcie! I teraz dwie
jeszcze refleksje. Pierwsza to taka, że warto by było zadać sobie pytanie, po
co nam to wszystko. W jaki sposób tego typu teksty mają nas wzbogacić? Otóż
moim zdaniem one nas wzbogacają znacznie bardziej, niż 10 tysięcy antysemickich
broszurek wydawanych, tu, tam i wszędzie. Oto mamy bezpośrednią relację z
czasów, gdy owo pokolenie, które tak bardzo nam zalazło za skórę, się, że się
tak wyrażę, dopiero hartowało. Mogę się oczywiście mylić, natomiast wydaje mi
się, że tu właśnie możemy znaleźć nie jedną, nie dwie, ale wiele naprawdę
odpowiedzi na dręczące nas pytania.
No i refleksja druga. Po ciężką cholerę
organizacja tak z całą pewnością cwana, jak nowojorski Institute for Jewish
Reasearch publikuje tekst tak w gruncie rzeczy antysemicki? Otóż mamy i na to
pytanie odpowiedź, w dodatku udzieloną przez samych zainteresowanych we wstępie
do wspomnień owego Heńka G. Otóż wedle relacji autorów tego opracowania, Heniek
to absolutny wyjątek. Heniek to „człowiek pozbawiony idealistycznych
złudzeń, który staczał się w stronę społecznego marginesu. [Heniek,
choć trudno mu odmówić inteligencji] był zarazem prymitywny,
niedojrzały emocjonalnie, brutalny, ogarnięty obsesją seksualną. […] Być
może, że działalność w grupie komunistów (do której trafił w sposób raczej
przypadkowy) uchroniła go przed całkowitym stoczeniem się do świata
przestępczego, ale z drugiej strony nadała jego brutalnym zachowaniom
ideologiczne uzasadnienie”.
A zatem (niesamowite, prawda?) i tu dostajemy odpowiedź na każde nasze pytanie, na każdą naszą wątpliwość. Heniek to wyjątek. Można by wręcz powiedzieć, że klasyczny. Autentyczny klasyk. I to wszystko. Dziękuję.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.