Gdy po raz pierwszy pojawiły się zapowiedzi, że Donald Tusk może wrócić do Polski i ponownie stanąć na czele Platformy Obywatelskiej, by spróbować wyrwać nas z podwójnego nelsona jaki nam założyło Prawo i Sprawiedliwość, miałem do tego planu stosunek ambiwalentny. Oczywiście bardzo liczyłem na to, że on tu wróci i po niedługim czasie zostanie aresztowany, a następnie wyrokiem sądu wtrącony do oszklonej celi, gdzie do końca świata będą mogły oglądać szkolne wycieczki, z drugiej jednak strony bardzo bałem się tych dni, kiedy on zacznie się udzielać w mediach i nas zwyczajnie – przepraszam za język, ale nic lepszego mi do głowy nie przychodzi – wkurwiać. Ostatecznie więc uznałem, że lepiej będzie dla mojego zdrowia jeśli on tam w tej Brukseli zostanie i spokojnie tam zdycha, a ja przynajmniej będę miał spokój.
Jak dziś już wszyscy wiemy, wrócił, a moje obawy okazały sie słuszne w stopniu, którego pewnie nikt się nie spodziewał. Gdybyśmy zachowanie Donalda Tuska zechcieli nazwać dziś wspomnianym wcześniej „wkurwianiem”, stanowiłoby to skandaliczne niedopowiedzenie. Gdy słucham codzienhych relacji na temat tego, co ten kosmita wyrabia, odnoszę wrażenie, że jego dziś już prawdopodobnie nienawidzą wszyscy działacze Platoformy Obywatelskiej, a jeśli któryś z nich wciąż jeszcze nie strzelił go w ten tępy pysk, to chyba tylko dlatego, że nie ma do końca pewności, jak ów gest zostanie przyjęty przez resztę.
Mogę się, jak zawsze oczywiście, mylić,
niemniej jednak wciąż mam bardzo mocne przekonanie, że jeszcze chwila, a ktoś
faktycznie nie wytrzyma i wsród powszechnego entuzjazmu odeśle go do wszystkich
diabłów. A przecież nie zawsze tak było. Pamiętam czas, gdy Donald Tusk był
zaledwie jeszcze jednym bałwanem, który się zaplątał w gąszczu polityki. Poświęciłem
mu nawet, jako było nie było premierowi rządu RP, paręnaście tekstów. Oto jeden
z ciekawszych. Mamy rok 2013.
Zdaję sobie sprawę z tego, że zajmowanie
się po tych wszystkich latach kimś takim, jak Donald Tusk jest zajęciem z
pewnego punktu widzenia mocno kompromitującym, zdarzyły się jednak ostatnio,
jedna po drugiej, dwie rzeczy, związane właśnie z tym dziwnym człowiekiem,
które mnie zainspirowały do tego stopnia, że zwyczajnie nie potrafię się
opanować. Zanim przejdę do sedna, powiem może od razu, o co chodzi. Otóż
pierwsza z nich, to książka firmowana przez żonę Premiera, Małgorzatę Tusk,
gdzie, jak słyszę, w pewnym momencie przyznaje ona, że był taki moment w ich
wspólnym życiu, kiedy ona uznała, że „ten Donald to jednak jest głupi”. Tam akurat
jest trochę więcej tego typu uwag, jak choćby ta, że on był „mendowaty i lubił
wypić”, jednak to „głupi” ze względów, które przedstawię niżej, zrobiło na mnie
wrażenie największe.
Druga przygoda, która ostatecznie sprowokowała
mnie do napisania tego tekstu, związana jest z wizytą Tuska u jakiejś rodziny,
gdzie w pewnym momencie widzimy, jak on włazi do pokoju ich synka, siada na
jego łóżku w pozycji „na Putina” (swoją drogą, ciekawe, czy on się tego nauczył
właśnie od niego) wyciąga z reklamówki prezent dla dziecka, coś tam mruczy pod
nosem, jakby nie za bardzo wiedział, co mu tam dali, a następnie rzuca „Król
Lew!”. Ja wiem, że to trzeba zobaczyć i że żadne słowa nie zastąpią obrazu, ale
się postaram. Otóż w tym momencie Tusk robi wrażenie kogoś, kto jest tak
nieprawdopodobnie „głupi” właśnie, że nie jest w stanie nawet wykonać czynności
tak prostej, jak wyjęcie prezentu, przekazanie go dziecku i wypowiedzenie tego
jednego, czy dwóch zdań: „A tu prezent ode mnie, film o ‘Królu Lwie”. Mam
nadzieję, że jeszcze nie widziałeś”.
Gdy chodzi o Donalda Tuska, ja właściwie
od pierwszego dnia miałem bardzo czysty jego obraz, to znaczy, wiedziałem, że
to jest skończony bałwan, a kto wie, czy nie ktoś jeszcze gorszy. Natomiast
wciąż się pojawiała pewna kwestia, która mnie napełniała wątpliwościami. Otóż
raz na jakiś czas pojawiał się ktoś, kto go znał bardzo dobrze, i kto mnie
informował, że Tusk to człowiek niesłychanie przebiegły, o szczególnej
inteligencji, polityk, który ma w sobie coś takiego, że ani Palikot, ani Gowin,
ani choćby i Schetyna nie są w stanie go przechytrzyć. I w takich chwilach
myślałem sobie, że ten dysonans jest dla mnie nie do przejścia. Ja
najzwyczajniej w świecie nie rozumiem, jak ktoś w tak oczywisty sposób „głupi”,
może jednocześnie odnosić takie sukcesy w zarządzanej przez siebie branży.
Wizyta Donalda Tuska u tej rodziny – co
zresztą już pewnie wszyscy mieliśmy okazję przeżyć – jest od początku do końca
czymś bardzo szczególnym. Mamy bowiem człowieka, który funkcjonuje w samym
centrum życia publicznego od ponad dziesięciu już lat, który, wydawałoby się,
co jak co, ale zachowania opisanego wyżej typu, ma opracowane od początku do
końca. Tymczasem to, co widzimy, to jest popis tak niesłychanej niezgrabności,
że, przy całej swojej skromności, oświadczam publicznie, że ja bym potrafił się
zachować lepiej.
Ktoś powie, że Tusk pewnie tak naprawdę
jest człowiekiem bardzo nieśmiałym, albo kimś, dla kogoś udawanie jest rzeczą
zbyt trudną, by je skutecznie eksploatować, no ale mam nadzieję, że nikt z nas
w to nie uwierzy. Jego można podejrzewać o wszystko, ale z całą pewnością nie o
nieśmiałość i naturalność. Donald Tusk to człowiek, który jest cały
skonstruowany z plastiku, nieśmiałość natomiast jest dla niego uczuciem równie
obcym, jak… ja wiem? Strach, smutek, czy radość. Donald Tusk, to, na moje oko,
jest kimś, kto w momencie, gdy mu się wyjmie baterię, może równie dobrze
przestać istnieć. Tymczasem on wchodzi do tego mieszkania i zachowuje się,
jakby ci, co go zaprogramowali, zapomnieli zainstalować któryś z elementów, i
on nagle stanął oko w oko ze swoim… no właśnie, czym? Małgorzata Tusk twierdzi,
że on jest „głupi”.
I to, moim zdaniem, jest czymś
niezwykle ciekawym. Jak sięgam pamięcią, wśród najbardziej standardowych obelg,
słowo „głupi” raczej nie funkcjonowało. Jeśli chcieliśmy komuś dokuczyć,
mówiliśmy, że to „idiota”, „kretyn”, czy choćby – że pozostaniemy przy poetyce
proponowanej przez Małgorzatę Tusk – „menda”, czy „tuman”. Określenie „głupi”,
jeśli się nie mylę, nigdy nie pełniło funkcji retorycznej, lecz czysto opisową.
Ja zdaję sobie sprawę z tego, że Małgorzata Tusk sama tej książki nie pisała, i
że w ogóle sam pomysł na to, by ona powstała, nie należał do niej. Mam jednak
pewność, że to zdanie „Ten Donald jest jednak głupi”, to jest jej osobista
zasługa. A jeśli tak, to ona go określiła w ten sposób nie tak, jak się czasem
mówi, że ktoś jest „gangsterem”, „złodziejem”, czy właśnie „idiotą”. Słowo
„głupi” opisuje ludzi – cokolwiek by to miało znaczyć – po prostu głupich.
Oglądam więc jeszcze raz tę szczególną
wizytę w tym nieszczęsnym domu, patrzę na tego tak zwanego premiera i myślę, że
wiem doskonale, co ona miała na myśli mówiąc, że „Ten Donald to jednak jest
głupi”. Jak wiemy, jestem żonaty od niemal 30 już lat, i myślę, że nie ma
takiego epitetu, którym moja żona, a wcześniej narzeczona, mnie nie zaszczyciła.
Ona nawet – czego nie wykluczam – mogła mi powiedzieć, że jestem chamem i
idiotą, czy nawet chujem. Natomiast nie mam najmniejszych wątpliwości, że jej
nawet do głowy by nie przyszło, by kiedykolwiek o mnie powiedzieć, że jestem
„głupi”. A później jeszcze się tym chwalić
No właśnie: chwalić się. Małgorzata
Tusk, przyjmijmy nawet, że sama pisze tę książkę, i przyznaje w niej, że jej
mąż jest, czy choćby tylko był, „głupi”. Rzecz w tym, że, z tego, co zdążyłem
zauważyć, ona – w odróżnieniu choćby od mojej żony – nie jest kimś szczególnie…
lotnym. Poza tym, przepraszam bardzo, ale żeby wyjść za mąż za kogoś takiego
jak Donald Tusk, trzeba mieć w sobie coś szczególnego. Staje więc ona przed
nami, wywleka jakieś osobiste sprawy sprzed lat, opowiada o tym, jak to zdradziła
swojego męża, jak to drugie ich dziecko zostało poczęte wyłącznie na zasadzie
consensusu, jak to ich wspólne życie było dla niej nieustannym użeraniem się z
jej własnym przekonaniem o tym, że wyszła za człowieka „głupiego”, a ja sobie
myślę, że jeśli to jest świadectwo kogoś takiego, jak ona, to ono ma wartość
szczególną. Wystarczy przecież spojrzeć na te ich dzieci: przecież nie ma
takiej możliwości, by to była tylko wina jego genów.
No więc w końcu zostajemy tylko z tą
jedną informacją. On jest głupi. Po prostu, głupi. Zyta Gilowska kiedyś
powiedziała, że on jest też człowiekiem okrutnym. I jest rzeczą oczywistą, że
to określenie, również nie ma waloru retorycznego. Jeśli ktoś jest okrutny, to
jest okrutny. Jeśli jest głupi, jest głupi. Jeśli natomiast jest głupi i
okrutny, to znaczy, że powinniśmy wszyscy zachować pełną gotowość. Bo diabli
wiedzą, co się może wydarzyć. To już chyba lepiej trafić na zwykłego rzezimieszka.
Tusk to idiota, w dodatku naładowany kompleksami. To jego ostatnie tournee. Przegra bo jest tylko pychą. Pewnie się nie wycofa w ostatniej chwili jak zwykły tchórz, bo nie po to wrócił. Ale też bym się nie zdziwił.
OdpowiedzUsuń