Jest tak,
że zgodnie z najnowszą tradycją, wyruszam właśnie pod Poznań, by wziąć udział w
rekolekcjach organizowanych między innymi przez znanego nam aż nazbyt dobrze
księdza Rafała Krakowiaka, a zatem do końca tygodnia mnie tu Państwo nie
zobaczą. Jest też jednak i tak, że dzięki histerii, w jaką z coraz większą
intensywnością popada nasza kochana opozycja, mamy naprawdę wiele nadzwyczaj
interesujących refleksji, i ja chciałbym bardzo dorzucić swoich kilka słów na
tematy bieżące. Tu jednak, również zgodnie z tradycją, proponuję wspomnieć
sobie mój dawny tekst, dotyczący jak najbardziej bohatera ostatnich dni, Władysława
Frasyniuka, ale też kogoś, o kim, mam nadzieję, jeszcze zanim umrę, usłyszymy,
czyli Janusza Lewandowskiego. Zapraszam serdecznie i do zobaczenia za tydzień.
Przy okazji któregoś z wcześniejszych
ataków uzbrojonych szaleńców, jakie mają od czasu do czasu miejsce w Stanach, a
a o których donoszą nam media, żona moja zwróciła uwagę na fakt, że, zwłaszcza
tam, w Ameryce, niemal zawsze, po zrealizowaniu swojego szatańskiego planu,
napastnik popełnia samobójstwo. Zdaniem mojej żony, tam nie ma mowy o żadnym
samobójstwie, a już na pewno nie w większości wypadków, tylko o zwykłej
egzekucji. I ja jak najbardziej skłonny jestem się z tą opinią zgodzić.
Doskonale bowiem rozumiem emocję policjantów, którzy mają przed sobą kogoś, kto
zabił niekiedy nawet dziesiątki ludzi, a jednocześnie świadomość, że nawet
jeśli ów gagatek zostanie skazany na karę śmierci, to przez następne lata
społeczeństwo i tak będzie musiało cierpliwie znosić jego obecność. A zatem,
czy nie lepiej wziąć sprawy w swoje ręce, wyegzekwować sprawiedliwość, a
następnie bezradnie rozłożyć ręce i powiedzieć, że no trudno, nie udało się go
postawić przed sprawiedliwością?
I oto, jak wiemy, doszło do kolejnego ataku, gdzie kolejny z nich zamordował
kilkanaście osób… jednak tym razem, jakimś dziwnym zrządzeniem losu, ani nie
popełnił samobójstwa, ani nawet nie został postrzelony, tylko z prawdziwie
europejską kulturą aresztowany i osadzony, by potem już tylko czekać na
proces, który pewnie na dodatek pozwoli go wysłać do słynnego więzienia ADX
Florence, gdzie nie pojawi się nawet najmniejsza szansa, by go zabili jacyś
czarni gangsterzy, którzy potrafią znieść wiele, byle nie opętanych durniów.
Ktoś spyta, co mi strzeliło do głowy, by nagle się zajmować sprawą tak
wydawałoby się trywialną, jak prawo i sprawiedliwość w świecie, gdzie ani jedno
i drugie właściwie ani nie istnieje, ani też istnieć nie może. Otóż proszę
sobie wyobrazić, że głównym powodem tego jest niedawne zatrzymanie przez
policję Władysława Frasyniuka i wrzawa, jaka się podniosła od lewej do prawej
strony w związku z tym, że podczas zatrzymania policjanci założyli Władkowi
kajdanki. Co wyjątkowo ciekawe, głos w sprawie zabrał nie kto inny jak sam
Janusz Lewandowski, minister przekształceń własnościowych w „złotych latach”
III RP, i występując w programie „Kropka nad i” Moniki Olejnik, zaproponował,
by „obrazek Frasyniuka w kajdankach kojarzył się po wsze czasy z ‘dobrą
zmianą’”. W pierwszej chwili, kiedy przeczytałem te słowa, uznałem że z
opinią Lewandowskiego zgadzam się w stu procentach. W rzeczy samej, widok
Frasyniuka w kajdankach kojarzy mi się jak najbardziej z Dobrą Zmianą – w
cudzysłowie, czy bez – jednak kiedy zagłębiłem się w samą rozmowę,
uznałem, że sprawa jest jednak głębsza i wymaga głębszej analizy. Otóż kiedy
Lewandowski mówił o Frasyniuku w kajdankach, nawiązał przy okazji do znanej nam
sprzed lat sprawy samobójstwa Barbary Blidy i wtedy nagle, całkiem przytomnie,
Olejnik przywołała wyjaśnienie ministra Brudzińskiego, który przypomniał, że do
dziś kierowane są do służb pretensje, że wówczas – zapewne biorąc pod uwagę
polityczną pozycję Blidy – kajdanek jej nie założono. I proszę sobie wyobrazić,
że na to Lewandowski zareagował z ironicznym zacięciem: „No to niechcący… to
jest rzeczywiście rozsądek naszych ministrów, że przywołał to również drugie
skojarzenie. Tamto jest istotne dla postrzegania paru ludzi, którzy nigdy nie
powinni zbliżyć się do narzędzi władzy państwowej, bo nadużywają tych narzędzi”.
Ja wprawdzie nie jestem w stanie złapać ani sensu owej ironii, ani nawet logiki
takiej akurat reakcji pana posła, byłego ministra, a mimo to, po głębszym
zastanowieniu, jestem skłonny zupełnie szczerze zgodzić się z postulatem, by,
gdy już dojdzie co do czego, pewnej szczególnej grupie polityków – i do niej
jak najbardziej zaliczyłbym również Janusza Lewandowskiego – w żadnym wypadku
kajdanek nie zakładać. Powiem więcej. Nawet jeśli oni w pewnym momencie zwrócą
się do prowadzących zatrzymanie oficerów o pozwolenie wyjścia do ubikacji,
należy im to umożliwić, ze szczególną dbałością o to, by mogli skorzystać ze
swoich praw, w dodatku z zachowaniem pełnej dyskrecji i szacunku dla
prywatności.
Jak już wspomniałem wczoraj, a pozwolę sobie ten fakt przypomnieć jeszcze
parokrotnie, dokładnie na przełomie lutego i marca mija równe dziesięć lat, jak
zacząłem prowadzić ten blog. Myślę, że nic nie stoi na przeszkodzie, by,
wspominając to, co tu zostało przez te lata powiedziane i napisane, uznać, że
nic nie zaszkodzi, jeśli tę właśnie myśl przyjmiemy jako motto całego tego
przedsięwzięcia: „Żadnych kajdanek dla najbardziej zasłużonych funkcjonariuszy
III RP!”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.