środa, 4 sierpnia 2021

Andy Gill czyli paradoks rzeczy

 

       Opisując owo wydarzenie, bardzo krótko powiem tylko, że po śmierci Mao Tse Tunga, dla kontynuowania rozpoczętej przez niego tak zwanej rewolucji kulturalnej, a jednocześnie powstrzymania ewentualnych zmian, polityczną władzę w Chinach miała zamiar przejąć jego czwarta żona oraz troje jej partyjnych kolegów, jednak ich starania zostały w jednej chwili zneutralizowane, wszyscy zostali aresztowani, a następnie skazani albo na karę śmierci, albo na długoletnie więzienie, a pamięć o nich została zapisana w popularnej nazwie „Banda Czworga”. A mnie ani owa grupka, ani tym bardziej samo wydarzenie nie zainteresowałoby ani na moment, gdyby nie muzyczna grupa, reprezentująca scenę brytyjskiego punk rocka wczesnych lat 80-tych, o nazwie Gang of Four. Ja oczywiście wiedziałem o co chodzi z tą Bandą Czworga i co mieli w głowie członkowie owego zespołu, gdy postanowili w ten akurat sposób się zatytułować, niemniej bez śladu wstydu przyznaję, że zarówno wtedy, jak i w dalszym ciągu dziś, kiedy jestem już starszym panem, uważam ich za jeden z najwybitniejszych rockowych projektów minionego wieku, a gitarzystę Andy Gilla – wieść niesie że bez niego gitarzysta Edge z popularnego zespołu U-2 mógłby najwyżej grać ballady Donovana w brytyjskich pubach – mogę słuchać bez końca.

        A zatem, jak powszechnie wiadomo, legenda brytyjskiego punk rocka Gang of Four to komuniści i to komunisci nie byle jacy. Trochę tak jak jeden z największych jazzowych kontrabasistów w historii gatunku, śp. Charlie Haden, który swego czasu zadeklarował, że każdy dżwięk jaki dotychczas zagrał i jeszcze zagra „zostanie poświęcony Wielkiej Czerwonej Rewolucji”. Ja jednak, mimo ciężaru jaki przyszło nieść tym dwóm, słucham ich regularnie i z nadzwyczajną radością, dokładnie tak samo jak oglądam obrazki Marka Raczkowskiego, słucham piosenek rappera Łona, czy zachwycam się grą aktorską Daniela Olbrychskiego. Tak to już bowiem jest, że są ludzie którzy dostali od Pana Boga ten jeden jedyny talent, ale jakimś cudem go nie zakopali i będąc kompletnymi idiotami, potrafią jakoś tam ubarwić nasze życie.

       No ale mówiliśmy o zespole Gang of Four i to o nich dziś jest ten tekst. Otóż, jak się właśnie dowiedziałem, gitrzysta zespołu Andy Gill, jedyny oryginalny jego członek, który, nie zważając na upływ czasu, zdecydował się ciągnąć ten projekt w tej samej co wówczas formule, zmarł 1 lutego zeszłego roku z powodu zapalenia płuc i związanych z nim dolegliwości, a oficjalnie przyjęta opinia jest taka, że jest on jedną z pierwszych osób, które zmarły w wyniku zakażenia COVID-19. Czemu tak? Otóż przyczyna jest, nomen omen, zabójczo prosta. Otóż jesienią roku 2019 zespól udał się na występy do swoich ukochanych Chin i to tam go właśnie ów wirus dopadł.

       Niektórzy na to mówią „karma”, ja jednak będę nadal słuchał piosenek zespołu Gang of Four, teksty które oni wyśpiewują zachowam w głębokiej dupie, no a przede wszystkim będę się modlił za duszę Andy Gilla i wszystkich tych, którzy jeszcze planują póść jego śladem.



3 komentarze:

  1. Jestes mistrzem slowa.To jeden z lepszych Twoich tekstow.
    I dlatego, choc czasem przynudzasz, bede wierny temu miejscu w sieci do mojej lub Twojej smierci.
    Przepraszam za patos.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @Tobiasz11
      Kto przynudza. Licz się ze słowami.

      Usuń
  2. @toyah,
    No popatrz, masz u mnie plus! Jak to się stało, że we właściwym czasie nie słyszałem tej kapeli?

    Co do tych tekstów-wiadomo-gdzie, to ja jestem od małego lingwistycznie (bez przedrostka neuro) wytresowany odcinać samą muzykę od tekstów.

    PS. już leci mi na jutubie 4 utwór i ciągle ich lubię!

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...