piątek, 11 grudnia 2020

O tym jak tęcza otrzymała kopa w wypięty zadek

       Dziś, jako że laptop jest wciąż nieczynny, mój najnowszy felieton dla "Warszawskiej Gazety". Bardzo proszę.


Wszyscy pewnie zdążyliśmy zaobserwować, jak światowe lewactwo stopniowo podbija dotychczas przynajmniej częściowo cywilizowane terytoria, ani nie biorąc jeńców, ani nawet nie udając, że wobec tego co zagrabili, kiedykolwiek mieli uczciwe intencje. Owa wojna toczy się na całego, a nam pozostaje już tylko bezradnie patrzeć, jak wokół nas robi się coraz ciaśniej. 

      Zastanawiałem się ostatnio, co by się musiało stać, żeby ów atak – wedle powszechnie obowiązujących standardów, nie mający szans przetrwać w świecie nie przyzwyczajonym do takich ekscesów – choćby odrobinę zelżał, i za każdym razem dochodziłem do wniosku, że być może któregoś dnia ludzie zwyczajnie tego nie wytrzymają, przestaną ową agresję zauważać i całe to towarzystwo w sposób zupełnie naturalny zacznie się wykruszać, by w pewnym momencie po nim nie pozostało wspomnienie. Ale też może się zdarzyć, że dojdzie do takiego przesilenia, że jedna agresja sprowokuje reakcję i okaże się, że oni się porwali na coś, czego pokonać nie są w stanie, czyli na zwykłą ludzką naturę.

     Nie wiem, czy czytelnikom „Warszawskiej Gazety” wiadomo, ale angielski związek piłki nożnej zadecydował, że wszystkie ligi, poczynając od ekstraklasy, a kończąc na boiskach amatorskich mają się zaangażować w szereg lewicowych inicjatyw, poczynając od LGBT, a kończąc na Black Lives Matter i to na tyle fizycznie, że przed każdym meczem zawodnicy mają obowiązek uklęknąć i oddać hołd czarnym ofiarom rzekomo powszechnego dziś na całym świecie rasizmu. Same boiska oczywiście zostały udekorowane przeróżnymi transparentami, gdzie słowo „rasizm” jest odmieniane we wszystkich możliwych konfiguracjach, a w ostatnich dniach doszło do tego, że kapitanowie drużyn, zamiast standardowych opasek kapitańskich, mają na swoich ramionach opaski w tęczowych barwach LGBT, tradycyjne chorągiewki w narożnikach również zostały zastąpione owymi dziwnymi tęczami, no i oczywiście wspomniane zboczone tęcze ozdabiają przeróżne elementy samego stadionu.

     I oto, gdy wydawało się, że ten trend może się już tylko rozwijać w kierunkach przez normalne umysły wręcz nie do przewidzenia, najpierw zdecydowano wpuścić na trybuny parę tysięcy kibiców, którzy, jak się okazało, natychmiast wyrzucili z siebie owo proste ludzkie oburzenie, z którym dotychczas musieli się ukrywać w swoich domach przed telewizorami, i klęczących zawodników najzwyczajniej w świeci wybuczeli i wygwizdali. Mało tego. Oto w ostatnim meczu zawodnik Leicester, Jamie Vardy, po strzeleniu zwycięskiego gola eksplodował taką z jednej strony radością, a z drugiej, jak sądzę, całkiem naturalną wściekłością, że potężnym kopniakiem – podkreślmy tu, że kopniakiem wymierzonym w stu procentach z rozmysłem i jak najbardziej celowo – rozwalił w drobny mak wbitą kompletnie bez sensu w narożnik boiska flagę LGBT.

    Z tego co dane nam było zaobserwować, to to, że sędzia natychmiast pokazał Vardy’emu żółtą kartkę, a już chwilę po meczu, owa dewastacja tęczy została skomentowana przez wszystkie możliwe agencje. A ja już tylko mam nadzieję, że to tylko początek. Bardzo, bardzo znaczący.



2 komentarze:

  1. Pewnie przesadzam, ale skojarzyło mi się teraz z gestem Kozakiewicza.

    OdpowiedzUsuń
  2. Kiedyś ta głupota musi pęknąć , nawet sama od środka .

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...