Córka moja wzięła udział w spotkaniu
rodzinnym, podczas którego jej teść otrzymał od kogoś prezent w postaci dwóch
egzemplarzy książki zatytułowanej „Fałszywa pandemia”. W celu przybliżenia
nieco problemu, osoba wręczająca teściowi ów prezent wyjaśniła, że koronawirus
to wirus jakich wiele, jeśli ktoś zakażenie znosi gorzej niż inni, to jest to
kwestia indywidualnego braku odporności, a poza tym wirus pojawia się wyłącznie w śluzówce, a nie w samym organizmie, a zatem z testów uzyskujemy wyniki
całkowicie niewiarygodne. Książka jak
książka, prezent jak prezent, objaśnienie również byle jakie, to co natomiast
na nas wszystkich zrobiło wrażenie szczególne, to fakt, że teść mojej córki
przeszedł niedawno ową chorobę i to w takiej postaci, że nieomalże nie umarł, a
ów ciekawy człowiek, który postanowił mu ową książkę podarować, zrobił to po
to, by ten się aż tak tym co go spotkało nie przejmował, bo to w sumie nie było
nic szczególnie wielkiego.
Czytelnicy tego bloga być może pamiętają,
bo o tym tu już nie raz było, córka moja jest z zawodu biotechnologiem, w
związku z czym na pewnych rzeczach zna się znacznie lepiej ode mnie i nie tylko
ode mnie. Dziś wprawdzie jest przede wszystkim żoną i mamą, i jedyne co ma wspólnego z branżą, to
wspomnienia i wciąż żywe zrozumienie tematu, wystarczyło to jednak, by opowiedziała mi w
sposób dość obszerny, czym jest szczepionka, na temat której w tych dniach jest
wszędzie tyle szumu, jak działa i dlaczego jest w stu procentach skuteczna i
bezpieczna. Ponieważ dziecko moje ma ten
dar, że pewne choćby nie wiadomo jak skomplikowane kwestie potrafi tłumaczyć na
tyle jasno, że nawet jeśli mój stary łeb nie jest w stanie ich do końca
zrozumieć, to ja sam ich słucham z zainteresowaniem, poprosiłem je, by mi to
wszystko jeszcze raz powtórzyło, tyle że w formie pisemnej, tak bym jej opowieść mógł zamieścić tu na blogu, dla tych z nas, którzy nie mając pojęcia o niczym,
uważają, że to nic nie szkodzi, bo oni gdzieś coś usłyszeli i uznali za bardzo
ciekawe i wiarygodne. I tu córka moja przesłała mi link do rozmowy z kimś kogo
nie znam, a kto zajmuje się ową kwestią zawodowo i zachęciła do tego bym się z
owym tekstem zapoznał. Spróbuję więc zatem powtórzyć to co tam znalazłem i na
czym moje dziecko oparło swoją relację. Otóż...
Tradycyjne
szczepionki zawierają wirusa, który jest w stanie normalnie namnażać się w
komórkach, ale został całkowicie pozbawiony zdolności do wywołania choroby,
czyli został poddany tak zwanej „atenuacji”. Na tej zasadzie działają
szczepionki chociażby przeciwko wirusom świnki, odry, różyczki czy ospy
wietrznej. W przypadku tego typu szczepionek, może dojść do wywołania naturalnej
choroby. Każde zachorowanie, jak choćby w przypadku odry, łączy się wtedy z ryzykiem niebezpiecznych dla
zdrowia, a nawet życia, powikłań. Ryzyko to jednak istnieje, ponieważ podajemy
wirusa, który normalnie replikuje się w komórkach. Dlatego tam, gdzie można,
przechodzi się z wariantu atenuowanego na wariant, który nie zawiera
już zakaźnego wirusa, czyli w kierunku tak zwanej „szczepionki genetycznej”.
Prace nad nią zajęły ponad 30 lat. a chodziło o to, żeby maksymalnie
wyeliminować te jej elementy, nad którymi mamy niepełną kontrolę. Jako że w
przypadku wirusa atenuowanego, po podaniu szczepionki nie kontrolujemy go wcale,
chodziło o opracowanie technologii szczepionek rekombinowanych, gdzie realnie
nie występuje drobnoustrój (wirus czy bakteria), tylko białko wytworzone na
bazie genu kodującego. To białko jest produkowane w organizmie, takim jak np.
drożdże piekarskie, a następnie oczyszczane, dzięki czemu omijany jest cały
bałagan biologiczny związany z namnażaniem i oczyszczaniem wirusa. Nie ma
wirusa, ale dysponujemy jego oczyszczonym białkiem uzyskanym w innym,
niechorobotwórczym, organizmie.
Naukowcy poszli jeszcze dalej. Wyeliminowali
cały aspekt związany z wirusem jako takim i postanowili skłonić nasze własne
komórki, by produkowały to jedno wybrane białko wirusowe. Teraz nie ma w ogóle jakiejkolwiek
możliwości, że pojawi się w naszym organizmie wirus zakaźny. Jest tylko jeden
jego wybrany gen, o którym wiadomo, że koduje białko wirusa, które dobrze
stymuluje odporność. Aby osiągnąć cel, naukowcy podali do wnętrza komórki
krótki fragment tzw. informacyjnego RNA (mRNA), który koduje to jedno wybrane
białko wirusowe. Wtedy rybosomy naszej komórki same zaczynają to białko
produkować. Później, i to jest kolejna zaleta szczepionek genetycznych, białko jest
rozpoznawane jako antygen, który powstał wewnątrz komórki. Dzięki temu nasza odporność
będzie zawczasu przygotowana na to, że zakażenie będzie miało charakter
wirusowy, a nasz organizm będzie lepiej i szybciej odpowiadał na to zakażenie.
I tu pojawiają się nasze lęki, a
mianowicie obawy, że wirusowy RNA zostanie włączony do ludzkiego genomu, co –
jak to pięknie pokazano w zabawnym krążącym w Sieci memie – spowoduje na
przykład, że zamiast stopy i pięciu ślicznych paluszków na jej końcu, będziemy
mieli jeden wielki paluch z równie wielkim paznokciem. Rzecz jednak w tym, że w komórce organizmu
człowieka jest to zwyczajnie niemożliwe, ponieważ do tego niezbędny jest bardzo
konkretny zestaw enzymów, które w takiej komórce nie występują. Kolejną cechą
RNA jest to, że wewnątrz komórki szybko zostanie ono zniszczone. Taka jest
naturalna kolej rzeczy w przypadku dowolnego RNA. Na przykład mRNA jest
produkowane na okrągło w każdej komórce, stanowi bowiem matrycę informacyjną,
na bazie której komórka produkuje swoje własne białka. Po wykonaniu zadania,
mRNA ulega zniszczeniu, a jeśli jest potrzeba, komórka syntetyzuje kolejną
kopię wymaganego mRNA.
Tymczasem my w szczepionce
podsuwamy informację, co komórki mają syntetyzować. Sztucznie dajemy informację
genetyczną, na bazie której zostanie wyprodukowane białko wirusa. Ważne jest,
że długość życia takiego mRNA jest krótka, przez co ono bardzo szybko zostaje
zlikwidowane. Komórka produkuje białka identyczne z wirusowymi. Potem te
białka, tak jak w przypadku każdego kontaktu z obcym antygenem, zostaną
rozpoznane przez tzw. profesjonalne komórki prezentujące antygen. One je
zabiorą do tkanki chłonnej i pokażą, iż znalazły obce białko. Zaprezentują je
limfocytom T pomocniczym, limfocyty pomocnicze rozdysponują informację o
antygenie pomiędzy limfocyty cytotoksyczne i limfocyty B produkujące
przeciwciała i dopiero wtedy będziemy pamiętać, żeby bronić się przed tym
wirusem. Wszystkie szczepionki działają według tego schematu.
Szczepionka, wbrew temu w co chcą wierzyć
niektórzy, nie jest wynikiem tego co zostało opracowane w ciągu minionych
miesięcy, lecz wiąże się z 30 latami pracy wielu osób oraz instytutów, a jej bezpieczeństwo
musiało zostać przebadane na etapie długotrwałych i skrupulatnych badań
klinicznych. Szczepienie daje nam odporność, omijając, i to w sposób bardzo
skuteczny, wszystkie wady związane z zakażeniem samym wirusem. Trudno sobie
wyobrazić, żeby stanowiło ono zagrożenie dla organizmu, bez względu na to, jak przerażające
scenariusze podsuwają nam najpierw plotki, a w dalszej kolejności nasza
wyobraźnia. Z biologicznego punktu widzenia, o żadnym ryzyku nie ma mowy.
I to tyle. A ja oczywiście nie będę
ukrywał, że to co tu możliwie przystępnie zacytowałem, w znacznej części stanowi dla
mnie kompletny bełkot. No ale ja jestem, jak wiemy, wyjątkowo słabo oczytany, w
dodatku zbyt leniwy, by się intelektualnie wysilać ponad to co mi przychodzi z
naturalną łatwością. Ponieważ wiem jednak, że wśród czytelników tego bloga
większość to osoby – nawet jeśli głęboko przekonane o tym, że mamy do czynienia
z tak zwaną „plandemią”, a szczepionka
nas w naszym nieszczęściu tylko jeszcze bardziej pogrąży– znacznie
bardziej ode mnie inteligentne, mam nadzieję, że oni akurat sobie z tym
odpowiednio poradzą.
Mnie akurat wystarczyło zapewnienie mojego
dziecka, że szczepionka, która oto właśnie zaczęła do nas przybywać jest czymś
absolutnie najlepszym, jak to mówią w lepszym towarzystwie, EVER. Czego i
wszystkim życzę.
Szczepionka jest lekiem. I jak każdy lek będzie mieć działania niepożądane. Niektóre poważne (zakłada się, na podstawie wiarygodnych danych, że bardzo rzadko). Jaki będzie rzeczywisty stosunek korzyści do ryzyka tego akurat leku będziemy wiedzieć za parę miesięcy, z opcją przedłużenia na lata. I w tym leży cały kłopot z obecnym hurra-optymizmem. On powinien być po prostu umiarkowany, jak wszystko w życiu. To jest pierwszy lek w tej techonologii oficjalnie dopuszczony do obrotu (na dodatek "specjalną" ścieżką) i niektóre skutki jego zastosowania w takiej skali są po prostu niewiadome. Zwłaszcza te odległe. Sensownym rozwiązaniem wydaje się być, żeby szczepili się tylko chętni, przekonani do korzyści (dosyć ewidentnych). A nieprzekonanych zostawić w spokoju - oni są oczywistą reakcją na dosyć agresywny marketing tego produktu, z natury rzeczy budzący nieufność w społeczeństwie takim, jak nasze.
OdpowiedzUsuń@J.Z.
UsuńNasze społeczeństwo nie różni się pod tym względem od innych. Dziś podano informację, że w Berlinie zamknięto największy punkt szczepień ze względu na brak chętnych. Powtórzę raz jeszcze to co napisałem w dzisiejszej notce: nie chodzi o szczepionkę, ale o przekonanie wielu, że cała ta pandemia to okrutny żart.
"w dodatku zbyt leniwy, by się intelektualnie wysilać ponad to co mi przychodzi z naturalną łatwością"
OdpowiedzUsuńPonieważ ja też tak mam, tylko bardziej, dla mnie mocnym argumentem za przyjęciem szczepionki jest już samo to, że Konfederacja (Polski Podległej) ustami swoich Bosaków i reszty odradza*.
*Chybam, że tę ruską. Ta w ich świecie zdaje się nie budzić aż takich obaw.
To zdecydowanie mocny argument.
UsuńTak, zdecydowanie. A całkiem poważnie, to większość z nas nie ma nawet cienia wiedzy, by móc cokolwiek sensownego powiedzieć o składzie szczepionki, jej skuteczności i ewentualnych skutkach ubocznych. Możemy wyłącznie w coś tam wierzyć albo nie.
UsuńW zasadzie tak. Aczkolwiek nawet ci, którzy wiedzę mają poruszają się po prostu w jakimś tam obszarze niepewności, finalnie ważąc szacowane korzyści względem szacowanego ryzyka. Szkopuł w tym, że ludzie oczekują odpowiedzi czarno-białych i każdy przedział niepewności traktują jako oszustwo. Skutki edukacji propagandą, poniekąd.
UsuńWłaśnie. Ludzie lubią mieć pewność i nie chcą przyjąć do wiadomości, że tę można mieć rzadko, a już na pewno nie w takiej sprawie, jak ta.
Usuń@przemsa
UsuńO tak. To jest argument na jaki ja się powołuję od lat. Nie ma większego błędu niż dołączenie to tej ferajny.
Problem leży tu, że nawet ten tekst który miał przetłumaczyć coś trudnego i rodzącego obawy na coś łatwego do strawienia przez szarego człowieka ostatecznie dalej brzmi jak na początku, żeby nie użyć określenia samego autora - jak bełkot. A z drugiej strony mamy informacje proste i zrozumiałe, że wszystko poszło na skróty, że nie badano jej wpływu na płciowość ale i interakcję z wieloma chorobami, no i testowano ma ludziach do 55 roku życia a chcemy podawać seniorom. To są informacje z ulotki pfizera, no właśnie... Jest jeszcze trzecia strona reprezentowana słowami redaktora Sakiewicza który mówi że szczepienie to obowiązek patriotyczny. Patriotyczny?! Jak to patriotyczny? W imię czego niby? Po takich wystąpieniach to już chyba głupi się zaszczepi.
OdpowiedzUsuńLudzie nie rozumieją, co z takich informacji wynika realnie, nie mają do tego narzędzi poznawczych. Finalnie muszą komuś zaufać, po prostu.
UsuńWłaśnie tak. Wszytko sprowadza się do wiary, tej w sensie przyziemnym.
Usuń@Integrator
UsuńDla mnie to jest oczywiste, że z drugiej strony mamy informacje "proste i zrozumiałe". Nic nie jest bardziej proste i zrozumiałe niż zwykły mem.