czwartek, 24 grudnia 2020

Co nam zostało po Smoleńsku?

 

      Muszę przyznać, że tak jak w ostatnich tygodniach nie jestem w stanie zainteresować się choćby jednym wydarzeniem pochodzącym z tak zwanej przestrzeni publicznej na tyle mocno, by zainspirowało mnie ono do bardziej pogłębionych refleksji, tak też wczoraj zrobiło na mnie dość mocne wrażenie opublikowanie przez portal onet.pl tekstu o niemieckich żołnierzach nadzwyczaj boleśnie przeżywających swoje oddalenie od rodzin podczas którejś z Wigilii spędzanej na okupowanych przez siebie podczas II Wojny Światowej terenach. Jednak wbrew ewentualnym podejrzeniom, wcale nie chodzi mi ani o drastyczność owego przekazu, ani tym bardziej o zaprezentowany przez redaktorów Onetu brak wrażliwości. Tu akurat pozostaję całkowicie obojętny. Nie wierzę bowiem w to, że publikacja owego tekstu była wynikiem czy to pomyłki, czy wręcz naturalnego dla tych zdrajców odruchu. Jestem pewien, że decyzja o tym, by najpierw ów tekst zamieścić, a następnie, po tym jak on wywoła odpowiednio dużą burzę, usunąć go i opublikować przeprosiny, została podjęta i zrealizowana w jednym z dwóch zamiarów. Chodziło mianowicie albo o to, by doprowadzić nas do wściekłości i coś tam w ten sposób ugrać, albo ów tekst stanowił zwykłą prowokację, której ostatecznym celem jest dostarczenie Orlenowi, czy komu tam,  ostatecznego argumentu do tego by Onet od Niemców kupić, a jak wiemy, czym większa determinacja po stronie ewentualnego nabywcy, tym lepsza pozycja negocjacyjna sprzedającego.

      Jakakolwiek byłaby odpowiedź na tę zagadkę – a trzeba przyznać, że jest to zagadka nie byle jaka – uważam, że my w tej sytuacji powinniśmy wzruszyć ramionami, splunąć przez ramię i spokojnie wrócić do swoich zajęć. Oczywiście, miło jest posłuchać Widomości TVP, gdzie całkowicie oficjalnie, bez cienia jakiegokolwiek dylematu stwierdza się, że Onet to „niemiecki portal wydawny w języku polskim”, nas jednak to nie powinno w najmniejszej mierze odbchodzić, przede wszystkim dlatego że my to już od dawna wiemy, podobnie jak zawsze wiedzieliśmy, że pismo „Brawo Girl”, czy „Dziewczyna” stanowiły niemiecki przekaz skierowany pod adresem polskiej młodzieży, no a poza tym najprawdopodobniej ani „wybryk” Onetu, ani też to co on ewentualnie spowoduje, nie zmienia nic ani w naszej teraźniejszości, ani przyszłości.

        I to jest właśnie owa refleksja, którą chciałem się na tym blogu podzielić: Artykuł Onetu o samotnych Szwabach śpiewających kolędy to część planu, a nam nie pozostaje nic innego, jak wypatrywać miejmy nadzieję dobrych dla nas rozwiązań.

      

     Nie taki jednak był mój plan. Zgodnie bowiem ze swoją wczorajszą zapowiedzią, zamierzam dziś kontynuować swój tryptyk na temat teorii spiskowych i zajmowanej wobec nich przez nas pozycji. Jak pisałem jeszcze w styczniu 2011 w swoim tekście na temat Katastrofy Smoleńskiej, ja nie mam bladego pojęcia, co sie wydarzyło tam na owym lotniku. Wszystko co na ten temat sądzę i w co wierzę, opieram na swojej intuicji oraz pewnym nie tak małym było nie było doświadczeniu. A zarówno owo doświadczenie jak i intuicja każą mi  pewne rzeczy przyjmować na wiarę, a w stosunku do innych zachowywać odpowiednią powściągliwość. Z tego też powodu, od samego początku z jednej strony byłem pewien, że prezydent Kaczyński oraz pozostałych 95 osób poniosło w Smoleńsku śmierć absolutnie nie przypadkowo, z drugiej natomiast do prac tak zwanej „podkomisji” podchodziłem z większą lub mniejszą ostrożnością. Czemu? A to temu mianowicie, że ja doskonale, zarówno wtedy jak i dziś, mam świadomość owej wiecznej nienawiści, ale też doskonale wiedziałem i wiem, że najgorsze co mnie może spotkać to zdanie się na głos tych, których tak naprawdę nawet nie miałem okazji poznać.  

       I stąd też wysunąłem w tamtym tekście tezę, że tam w Smoleńsku ani nie było wybuchu, ani owa mgła nie została rozpylona po to, by ten samolot się rozbił, ani nawet że owi ruscy kontrolerzy lotu specjalnie podawali polskim pilotom złe namiary, żeby wszystkich stłoczonych w tym samolocie ludzi pozabijać. Moim zdaniem – nie mówię, że w to wierzę, ale zaledwie że biorę to pod uwagę – jest bardzo prawdopodobne, że jedyny plan jaki został uzgodniony z rosyjskimi służbami był taki, że rozpyli się te mgłę, samolot nie będzie mógł lądować i ostatecznie piloci zostaną zmuszeni do wylotu gdzieś do Moskwy... i „ten idiota ze swoją głupią żoną” najedzą się wstydu. Tyle że wszystko nie poszło tak jak miało pójść, no i zdarzyło się nieszczęście.

       Dziś jednak nie chodzi mi o to akurat, lecz o to, jak łatwo nam było przyjąć do wiadomości informację, że Antoni Macierewicz, jego zagraniczni eksperci, oraz nie do końca zidentyfikowane instytuty badawcze we Włoszech czy w Wielkiej Brytanii znają prawdę i lada chwila opublikują nie znoszące sprzeciwu dowody na to, że na pokładzie starującego z Okęcia tupolewa były zainstalowane materiały wybuchowe.

       Dziś, po dziesięciu latach, wydaje się, że nie ma już nikogo kto by jeszcze liczył na to, że Antoni Macierewicz trzyma dla nas jakieś niespodzianki. Że już nie wspomnę o odpowiednich wyjaśnieniach. Mało tego. Ja nie podejrzewam, by wśród nas było jeszcze wielu takich, dla których nazwisko Macierewicz, czy nazwa jego podkomisji miała jakiekolwiek znaczenie. Do czego zmierzam? Otóż chodzi mi o to, że naszym psim obowiązkiem zawsze i wszędzie jest się wystrzegać ludzi, którzy próbują w nas wmusić swoje teorie, wykorzystując czy to nasze naturalne emocje, czy też mając je głęboko w nosie, natomiast skupiając się wyłącznie na swoich interesach. Dlaczego? A to z tego prostego powodu, że my najczęściej nie mamy bladego pojęcia o tym co się dzieje i tak naprawdę jedyne co nam pozostaje to albo komuś uwierzyć, albo pozostać przy wspomnianych wcześniej doświadczeniu oraz intuicji.

      Gdy chodzi o śmierć prezydenta Lecha Kaczyńskiego, ja od samego początku trzymałem się FAKTU, że było wiele osób, często osób bardzo wysoko postawionych, które życzyły mu śmierci. I nie mam tu na myśli ludzi, którzy sami, przy odrobinie odwagi, czy zwykłego szaleństwa, byliby gotowi go zabić. Nie. Myślałem tu o tych, co zaledwie życzyli mu śmierci i którzy tę śmierć przyjęliby z radością. Ale nie tylko o nich. Myślałem też o tych, co bardzo liczyli na to, że Lech Kaczyński przy jakiejś okazji  na przykład się wywróci, rozbije sobie nos, z tego nosa popłynie krew i będzie zabawa. Oni naprawdę nie potrzebowali go wysyłać do Rosji samolotem naszpikowanym trotylem. Tu mogło chodzić wyłącznie o politykę.

       I popatrzmy teraz na różnicę. Z jednej strony mamy owo życzenie śmierci, z drugiej autentyczny zamach,  przeprowadzony diabli wiedzą po ciężką cholerę, diabli wiedzą z nadzieją na jakie korzyści, diabli wiedzą za jakie pieniądze, i pytanie, jak to się dzieje, że my tak bardzo potrzebujemy ekstra emocji, że gotowi jesteśmy dla nich zrezygnować z prostej prawdy.

      Nie muszę oczywiście zapewniać, że ja w żaden sposób nie planowałem połączenia tematu Katastrofy Smoleńskiej z polityką prowadzona przez Onet. W końcu kto się mógł spodziewać, że oni tu nagle wyskoczą z tymi smutnymi niemieckimi Wigiliami? Jak widać jednak, to wszystko się jakimś cudem bardzo ładnie łączy. Otóż wydaje mi się że tak samo jak lubimy od czasu do czasu wpaść w nastrój by sobie pogrzebać w spiskowych teoriach, tak samo bardzo często nie jesteśmy chętni do tego, by się zastanowić, czy nam ktoś owych spiskowych teorii nie podsuwa wyłącznie po to, by mieć nas w garści, gdy pojawi się naprawdę dobra okazja.




 

Ponieważ dziś mamy Wigilię i wieczór jest długi, a jutro świąteczne śniadanie, podejrzewam, że kolejna i decydująca o wszystkim część mojego tryptyku ukaże się dopiero w sobotę. Tym bardziej zachęcam i przy okazji wszystkim znanym mi osobiście i nieznanym kompletnie czytelnikom tego bloga przesyłam płynące z głębi serca życzenia skutecznego zanurzenia się w Narodzinach, których zapowiedź dziś przeżywamy.

       

1 komentarz:

  1. Wszystkiego najlepszego, Błogosławieństwa Bożego i wszelkiej pomyślnośći!

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...