Muszę przyznać, że tak jak w ostatnich
tygodniach nie jestem w stanie zainteresować się choćby jednym wydarzeniem
pochodzącym z tak zwanej przestrzeni publicznej na tyle mocno, by zainspirowało
mnie ono do bardziej pogłębionych refleksji, tak też wczoraj zrobiło na mnie
dość mocne wrażenie opublikowanie przez portal onet.pl tekstu o niemieckich
żołnierzach nadzwyczaj boleśnie przeżywających swoje oddalenie od rodzin
podczas którejś z Wigilii spędzanej na okupowanych przez siebie podczas II
Wojny Światowej terenach. Jednak wbrew ewentualnym podejrzeniom, wcale nie
chodzi mi ani o drastyczność owego przekazu, ani tym bardziej o zaprezentowany
przez redaktorów Onetu brak wrażliwości. Tu akurat pozostaję całkowicie
obojętny. Nie wierzę bowiem w to, że publikacja owego tekstu była wynikiem czy
to pomyłki, czy wręcz naturalnego dla tych zdrajców odruchu. Jestem pewien, że
decyzja o tym, by najpierw ów tekst zamieścić, a następnie, po tym jak on
wywoła odpowiednio dużą burzę, usunąć go i opublikować przeprosiny, została
podjęta i zrealizowana w jednym z dwóch zamiarów. Chodziło mianowicie albo o
to, by doprowadzić nas do wściekłości i coś tam w ten sposób ugrać, albo ów
tekst stanowił zwykłą prowokację, której ostatecznym celem jest dostarczenie Orlenowi,
czy komu tam, ostatecznego argumentu do
tego by Onet od Niemców kupić, a jak wiemy, czym większa determinacja po
stronie ewentualnego nabywcy, tym lepsza pozycja negocjacyjna sprzedającego.
Jakakolwiek byłaby odpowiedź na tę zagadkę
– a trzeba przyznać, że jest to zagadka nie byle jaka – uważam, że my w tej
sytuacji powinniśmy wzruszyć ramionami, splunąć przez ramię i spokojnie wrócić
do swoich zajęć. Oczywiście, miło jest posłuchać Widomości TVP, gdzie
całkowicie oficjalnie, bez cienia jakiegokolwiek dylematu stwierdza się, że
Onet to „niemiecki portal wydawny w języku polskim”, nas jednak to nie powinno
w najmniejszej mierze odbchodzić, przede wszystkim dlatego że my to już od
dawna wiemy, podobnie jak zawsze wiedzieliśmy, że pismo „Brawo Girl”, czy
„Dziewczyna” stanowiły niemiecki przekaz skierowany pod adresem polskiej
młodzieży, no a poza tym najprawdopodobniej ani „wybryk” Onetu, ani też to co
on ewentualnie spowoduje, nie zmienia nic ani w naszej teraźniejszości, ani
przyszłości.
I to jest właśnie owa refleksja, którą
chciałem się na tym blogu podzielić: Artykuł Onetu o samotnych Szwabach
śpiewających kolędy to część planu, a nam nie pozostaje nic innego, jak
wypatrywać miejmy nadzieję dobrych dla nas rozwiązań.
Nie taki jednak był mój plan. Zgodnie
bowiem ze swoją wczorajszą zapowiedzią, zamierzam dziś kontynuować swój tryptyk
na temat teorii spiskowych i zajmowanej wobec nich przez nas pozycji. Jak
pisałem jeszcze w styczniu 2011 w swoim tekście na temat Katastrofy
Smoleńskiej, ja nie mam bladego pojęcia, co sie wydarzyło tam na owym lotniku.
Wszystko co na ten temat sądzę i w co wierzę, opieram na swojej intuicji oraz
pewnym nie tak małym było nie było doświadczeniu. A zarówno owo doświadczenie
jak i intuicja każą mi pewne rzeczy
przyjmować na wiarę, a w stosunku do innych zachowywać odpowiednią
powściągliwość. Z tego też powodu, od samego początku z jednej strony byłem
pewien, że prezydent Kaczyński oraz pozostałych 95 osób poniosło w Smoleńsku
śmierć absolutnie nie przypadkowo, z drugiej natomiast do prac tak zwanej
„podkomisji” podchodziłem z większą lub mniejszą ostrożnością. Czemu? A to temu
mianowicie, że ja doskonale, zarówno wtedy jak i dziś, mam świadomość owej wiecznej
nienawiści, ale też doskonale wiedziałem i wiem, że najgorsze co mnie może
spotkać to zdanie się na głos tych, których tak naprawdę nawet nie miałem
okazji poznać.
I stąd też wysunąłem w tamtym tekście
tezę, że tam w Smoleńsku ani nie było wybuchu, ani owa mgła nie została rozpylona
po to, by ten samolot się rozbił, ani nawet że owi ruscy kontrolerzy lotu
specjalnie podawali polskim pilotom złe namiary, żeby wszystkich stłoczonych w
tym samolocie ludzi pozabijać. Moim zdaniem – nie mówię, że w to wierzę, ale
zaledwie że biorę to pod uwagę – jest bardzo prawdopodobne, że jedyny plan jaki
został uzgodniony z rosyjskimi służbami był taki, że rozpyli się te mgłę,
samolot nie będzie mógł lądować i ostatecznie piloci zostaną zmuszeni do wylotu
gdzieś do Moskwy... i „ten idiota ze swoją głupią żoną” najedzą się wstydu.
Tyle że wszystko nie poszło tak jak miało pójść, no i zdarzyło się
nieszczęście.
Dziś jednak nie chodzi mi o to akurat,
lecz o to, jak łatwo nam było przyjąć do wiadomości informację, że Antoni
Macierewicz, jego zagraniczni eksperci, oraz nie do końca zidentyfikowane
instytuty badawcze we Włoszech czy w Wielkiej Brytanii znają prawdę i lada
chwila opublikują nie znoszące sprzeciwu dowody na to, że na pokładzie
starującego z Okęcia tupolewa były zainstalowane materiały wybuchowe.
Dziś, po dziesięciu latach, wydaje się,
że nie ma już nikogo kto by jeszcze liczył na to, że Antoni Macierewicz trzyma
dla nas jakieś niespodzianki. Że już nie wspomnę o odpowiednich wyjaśnieniach.
Mało tego. Ja nie podejrzewam, by wśród nas było jeszcze wielu takich, dla
których nazwisko Macierewicz, czy nazwa jego podkomisji miała jakiekolwiek
znaczenie. Do czego zmierzam? Otóż chodzi mi o to, że naszym psim obowiązkiem
zawsze i wszędzie jest się wystrzegać ludzi, którzy próbują w nas wmusić swoje
teorie, wykorzystując czy to nasze naturalne emocje, czy też mając je głęboko w
nosie, natomiast skupiając się wyłącznie na swoich interesach. Dlaczego? A to z
tego prostego powodu, że my najczęściej nie mamy bladego pojęcia o tym co się dzieje
i tak naprawdę jedyne co nam pozostaje to albo komuś uwierzyć, albo pozostać
przy wspomnianych wcześniej doświadczeniu oraz intuicji.
Gdy chodzi o śmierć prezydenta Lecha
Kaczyńskiego, ja od samego początku trzymałem się FAKTU, że było wiele osób,
często osób bardzo wysoko postawionych, które życzyły mu śmierci. I nie mam tu
na myśli ludzi, którzy sami, przy odrobinie odwagi, czy zwykłego szaleństwa,
byliby gotowi go zabić. Nie. Myślałem tu o tych, co zaledwie życzyli mu śmierci
i którzy tę śmierć przyjęliby z radością. Ale nie tylko o nich. Myślałem też o
tych, co bardzo liczyli na to, że Lech Kaczyński przy jakiejś okazji na przykład się wywróci, rozbije sobie nos, z
tego nosa popłynie krew i będzie zabawa. Oni naprawdę nie potrzebowali go wysyłać
do Rosji samolotem naszpikowanym trotylem. Tu mogło chodzić wyłącznie o
politykę.
I popatrzmy teraz na różnicę. Z jednej
strony mamy owo życzenie śmierci, z drugiej autentyczny zamach, przeprowadzony diabli wiedzą po ciężką
cholerę, diabli wiedzą z nadzieją na jakie korzyści, diabli wiedzą za jakie
pieniądze, i pytanie, jak to się dzieje, że my tak bardzo potrzebujemy ekstra
emocji, że gotowi jesteśmy dla nich zrezygnować z prostej prawdy.
Nie muszę oczywiście zapewniać, że ja w
żaden sposób nie planowałem połączenia tematu Katastrofy Smoleńskiej z polityką
prowadzona przez Onet. W końcu kto się mógł spodziewać, że oni tu nagle
wyskoczą z tymi smutnymi niemieckimi Wigiliami? Jak widać jednak, to wszystko
się jakimś cudem bardzo ładnie łączy. Otóż wydaje mi się że tak samo jak lubimy
od czasu do czasu wpaść w nastrój by sobie pogrzebać w spiskowych teoriach, tak
samo bardzo często nie jesteśmy chętni do tego, by się zastanowić, czy nam ktoś
owych spiskowych teorii nie podsuwa wyłącznie po to, by mieć nas w garści, gdy
pojawi się naprawdę dobra okazja.
Ponieważ dziś mamy Wigilię i wieczór
jest długi, a jutro świąteczne śniadanie, podejrzewam, że kolejna i decydująca
o wszystkim część mojego tryptyku ukaże się dopiero w sobotę. Tym bardziej zachęcam
i przy okazji wszystkim znanym mi osobiście i nieznanym kompletnie czytelnikom
tego bloga przesyłam płynące z głębi serca życzenia skutecznego zanurzenia się w
Narodzinach, których zapowiedź dziś przeżywamy.
Wszystkiego najlepszego, Błogosławieństwa Bożego i wszelkiej pomyślnośći!
OdpowiedzUsuń