Ponieważ decyzja Orlenu odkupienia od Niemców udziałów w naszym lokalnym rynku prasowym – w odróżnieniu od wielu innych rzekomo bardzo istotnych zdarzeń – zasługuje moim zdaniem na naszą uwagę, pomyślałem sobie, że wreszcie napiszę coś prawdziwie oryginalnego. Zwłaszcza że, gdy chodzi o powszechne dość przekonanie, że problemem polskich mediów jest to że one nie są polskie, jestem pełen wątpliwości. A utrzymuje mnie w nich doświadczenie jakie mam z jak najbardziej polskim Onetem, zanim ten jeszcze został wykupiony przez Niemców, z również jak najbardziej polskim Polsatem, z jeszcze bardziej polską Wirtualną nomen omen Polską, niewątpliwie polską „Polityką”, czy wreszcie z, cokolwiek by na ten temat nie mówić, również ani niemiecką, ani francuską, ani amerykańską „Gazetą Wyborczą”, no i przede wszystkim całym legionem naszych rodzimych redaktorów, używających sobie we wszelkiego rodzaju mediach, bez oglądania się na to, kto im płaci, bo jak wiemy, oni mają wyłącznie swoje własne poglądy i z radością je eksponują. Mimo to jednak, bardzo liczę na to, że Orlen, a więc i automatycznie Polskie Państwo nie pozwolą na to, by owe gazety przeszły w ręce tak zwanych „niezależnych” redakcji, bo nie mam najmniejszej wątpliwości, że dopóki wspomniana niezależność będa nam gwarantować ludzie i organizacje, dla który Polska jest wyłącznie powodem do rechotu, ale też cwaniacy, którzy jeśli nie rechoczą, to wyłącznie dlatego, że są skupienia na poważnym geszefcie.
A zatem, miałem naprawdę zamiar
napisać coś na tę okazję, jednak i tym razem okazało się, że żadne nowe słowo
nie przebije tego, co już zostało powiedziane dawno temu. I tu przechodzę do
pierwszego powodu, dla którego zdecydowałem się po raz kolejny przypomnieć
pewien swój bardzo stary tekst. Otóż obawiam się, że to wszystko są ludzie,
którzy, niezależnie od tego, jak ich zawodowa i osobista kariera się potoczyła,
zostali wychowani przez Niemców właśnie, a którzy, o czym warto zawsze
pamiętać, nie zmarnowali ani chwili z czasu, który Polska im tak bezmyślnie w
pewnym momencie ofiarowała. Bardzo proszę więc na chwilę wrócić do tych wspomnień.
W nich znajduje się odpowiedź, dlaczego ja tak bardzo się boję tego co się może
teraz stać, a jednocześnie mam wielką nadzieję, że tym razem się jednak uda.
Tym razem wszystko się zacznie od końca.
Zapytałem wczoraj moją najmłodszą córkę, czemu ona i jej koleżanki kupują
magazyn zatytułowany „Dziewczyna”. Wyjaśnienie było krótkie i jednoznaczne –
„Żeby się pośmiać”. Nie poddawałem się. „Ale czy to nie jest wstyd, pokazywać
się z czymś takim?” spytałem. „Czemu ma być wstyd? Przecież każdy wie, że to
dla jaj,” odpowiedziało moje dziecko. „No ale przecież to pismo nie jest po to,
żebyście sobie robiły jaja. Dla kogo oni to wydają?”. Toyahówna wzruszyła
ramionami, odburknęła: „Bo ja wiem? Dla dzieci,” wzięła swojego misia i
pojechała do Gdyni na Open’er Festival.
Wszystko zaczęło się od tego, że w
łazience znalazłem wakacyjne wydanie wspomnianego magazynu. Standard.
Błyszcząca, kolorowa okładka, na okładce wymalowane dziecko, albo kobieta –
podobnie, jak na okładkach pornograficznych czasopism, trudno powiedzieć – i
zapowiedź: „Weź kurs na miłość. Gorące
kissy: szkoła całowania”. Zajrzałem do środka, a tam spis treści i
odredakcyjny komentarz: „Hejka! Wreszcie
wakacje! Przed Wami mnóstwo wspaniałych dni. Zobaczcie, w co się ubrać, żeby
być na topie. I sprawdźcie, gdzie odbywają się megaimprezy. Wykorzystajcie na
maksa każdą godzinę. Miłej zabawy!” Szczególnie zainteresowało mnie to
wykorzystywanie każdej godziny „na maksa”. Jak, z punktu widzenia Axela
Springera (bo to oczywiście on), może wyglądać ten ‘maks’. A więc szybciutko
przeleciałem przez tych wszystkich ‘gostków’, ‘bibki’, ‘looki’, ‘pełne
profeski’, ten ‘biżut co pasi’, i w końcu doszedłem do okładkowych ‘kissów’.
Jest tak: „Pocałunki są super! Szereg korzyści i zero wad. Podczas całowania w
Twoim organizmie następuje istna eksplozja pozytywnych reakcji. Tempo wzrasta
do 120 uderzeń na minutę, podnosi się też temperatura ciała. Długi namiętny
kiss sprawia, że mozg wysyła sygnały wprost do nadnerczy. Te z miejsca
zaczynają produkować hormon szczęścia – endorfinę! To właśnie dzięki niej serce
bije dwukrotnie szybciej, a cale ciało silniej reaguje na bodźce. Mało tego! Od
całowania stajesz się też szczuplejsza i piękniejsza, bo przy jednym pocałunku
pracuje 39 mięśni twarzy i spalasz ok. 12 kcal! Nie czekaj więc ani chwili,
tylko całuj się – to taka piękna gra!” A dalej już jest to, na co wszyscy
czekamy: „Błyskawiczny kurs zrobi z
Ciebie mistrzynię. Każda z nas marzy o tym, żeby pierwszy pocałunek był
idealny. Zastosuj się do kilku rad, aby uniknąć katastrofy. STEP 1 Jeśli któreś
z Was nosi okulary, niech je jak najszybciej zdejmie. W trakcie całowania,
możecie sobie zrobić nimi krzywdę, np. podrapać, a nawet uszkodzić oko
partnerowi. STEP 2 Rękami obejmij chłopaka za szyję. Przechyl głowę tak, żeby
podczas pocałunku Wasze nosy się nie zderzyły. Aby dodać pikanterii chwili,
przeczesz dłonią jego włosy. STEP 3 Nim Wasze usta natrafią na siebie, rozchyl
nieco wargi i przymknij oczy. Dzięki temu, będziesz mogła zapomnieć o wszystkim
dookoła. STEP 4 Gdy dojdzie już do pocałunku, nie wciskaj swoich warg w wargi
partnera. Pozwól, niech delikatnie się muskają. STEP 5 Po pierwszym pocałunku
chłopak z pewnością nabierze ochoty na więcej. Postaraj się, aby kolejny całus
był dłuższy i bardziej namiętny”.
I teraz następuje opis ośmiu
najpopularniejszych ‘kisów’, a ponieważ wciąż ciekawi jesteśmy, czym jest owo
wykorzystywanie każdej godziny „na maksa”, zaglądamy do punktu ostatniego: „Najbardziej podniecający z pocałunków. Swoim
językiem drażnisz język partnera. Początkowo lekko rozchyl wargi i delikatnie
wsuń mu w usta język. Potem zacznij krążyć wokół jego języka. Teraz kolej na
niego. Niech zacznie robić to samo, tyle że coraz mocniej i namiętniej. Totalna
jedność!”. Przy okazji, dowiadujemy się, że moja córka zdiagnozowała publiczność
„Dziewczyny” prawidłowo. Targetem Springera są te dzieci, które jeszcze się
nigdy nie całowały, a powinny. Co to za dzieci? Redakcja wyjaśnia tę kwestię w
rubryce zatytułowanej „Ciekawostki” – „Blisko
90% dziewcząt całuje się po raz pierwszy w wieku 11-13 lat”.
Jasna sprawa. Teraz tylko
potrzebowalibyśmy czegoś, co by tę zabawę ‘na maksa’ opisało tak, by nawet c,
którzy uważają, ze w sumie nic się nie dzieje, poza tym, ze „It’s the end of
the world as we know it”. W tym celu zaglądamy na stronę, gdzie opisane jest
zjawisko o nazwie sexting. Co to takiego? Sam nie wiedziałem, ale już wiem.
Otóż chodzi o to, że dzieci (pewnie te 11-13 letnie) robią sobie rozbierane
zdjęcia i rozsyłają na komórki do kolegów. Czy to jest zjawisko równie ‘super’
jak ‘kiss’? Czy tu też, tak jak tam, obserwujemy „szereg korzyści i zero wad”?
Nie do końca. Zależy od tego, gdzie kto mieszka i z kim się tymi zdjęciami
dzieli. W mieście sprawa jest właściwie bezpieczna, bo i ludzie bardziej
tolerancyjni i bardziej wykształceni. Gorzej na wsi. No i fatalnie się dzieje,
jeśli zdjęcie trafi do tych wieśniackich nauczycieli, albo rodziców. Ogólnie
jednak jest w porządku. Sprawę zawodowo wyjaśnia fachowiec, dr Stanisław Dulko
– seksuolog. Redakcja „Dziewczyny” pyta tego wybitnego człowieka w imieniu
swoich jedenastoletnich czytelniczek: „Czy
z dziewczyną, która obnaża się w sieci, wszystko jest w porządku?” A
fachowiec odpowiada: „Erotyczna ekspresja
to rzecz naturalna, podobnie jak chęć podobania się. Nastolatki są
zafascynowane swoimi zmieniającymi się ciałami, są też ciekawe, jak wyglądają
chłopcy. Jeśli dziewczynie zdarzy się raz czy drygi przesłać koledze odważne
zdjęcie, to jeszcze nie koniec świata – ma wartość poznawczą. Gorzej, gdy
nastolatka zaczyna się od tego uzależniać”. Jak by ktoś był ciekawy, to
wyjaśniam, numeru swojej komórki, dr Dulko jakoś nie podał.
A zatem wiemy już, co prawdopodobnie
redakcja „Dziewczyny” miała na myśli, kiedy we wstępnej notce do wakacyjnego
numeru, polecała dzieciom, by wykorzystały każdą godzinę ‘na maksa’. Zdjąć
okulary, wsadzić koledze do ust język, następnie wrócić do domu zrobić sobie
gołe zdjęcie i wysłać ‘gostkowi’ na maila, albo na komórkę. Trzeba tylko
uważać, żeby mama, albo nauczyciel nie natrafili przypadkiem na tę „manifestację erotycznej ekspresji”, bo
się dowie cała wieś i mogą tego nie zrozumieć… no i też należy uważać, żeby się
nie uzależnić. Zabawa na ‘maksa’ będzie, jeśli pokażemy koledze pupę raz, może
dwa razy, potem już jest uzależnienie. Jak z heroiną. Szczególnie kiedy jest
zażywana w większych ilościach i kupowana u przypadkowych dealerów, a nie, na
przykład, w siedzibie Axela Springera.
I teraz czas na podsumowanie. Jak znam
życie, część czytelników tego bloga pewnie liczy na to, że ja teraz to
wszystko, co tak pieczołowicie przepisałem z leżącego przede mną pisma,
skomentuję ostro, bezkompromisowo i możliwie okrutnie. Nic z tego. Nie ma
bowiem takich słów – a przynajmniej ja ich nie znam – które potrafiłyby
skutecznie skomentować to, z czym na polski rynek weszły niemieckie, a może i
holenderskie, francuskie, i cholera wie jeszcze jakie, systemy
cywilizacyjno-kulturowe. Wszystko co można było powiedzieć, z mojego punktu
widzenia, zostało już powiedziane właśnie w tych cytatach. Ja tylko, trzymając
się konsekwentnie dzisiejszej metody, cofnę się jeszcze dalej w przeszłość, do
wczesnych lat osiemdziesiątych. Pamiętam, jak dla – jak to mówią moje dzieci –
jaj, kupowaliśmy taki magazyn, wydawany przez ówczesne MSW, a którego nazwy już
szczęśliwie nie pamiętam, gdzie opisywano jak komunistyczna władza rozwalała
demonstrującą Solidarność. Pamiętam zwłaszcza numer tego pisma, w którym
zamieszczono reportaż przedstawiający dzień pracy tych zomowców, którzy
zamordowali górników w kopalni Wujek. W reportażu było absolutnie poważnie opisywane
to, jak ci zomowcy, zmordowani całodzienną pracą, wracają do bazy i myślą tylko
o tym, żeby zjeść trochę gorącej zupy. I jedzą tę, zupę, i oczy im się kleją ze
zmęczenia, ale serca biją raźnie, bo satysfakcja z dobrze wykonanej pracy jest
większa niż głód i zmęczenie.
Czytaliśmy ten tekst, oglądaliśmy zdjęcia
tych bandytów, jak siedzą i żrą zupę, i mieliśmy ubaw po pachy. Ubaw –
przyznaję – straszliwie chory i bezwzględnie na nas wymuszony, ale ubaw,
którego trzymaliśmy się, jakby to była ostatnia deska ratunku, żeby nie
oszaleć.
Dziś, kiedy dowiaduję się, że moja córka
z koleżankami, czytają te potworne idiotyzmy, które obce koncerny medialne
wmusiły do czytania naszym dzieciom, a nasza władza z chęcią tę ofertę najpierw
przyjęła, a później objęła swoją ochroną, nie wiem, czy one wydają swoje drobne
oszczędności na tę rozrywkę, czując, że za tym wszystkim czai się tylko strach
i zbrodnia, czy nie. I myślę, że pewnie nie. Pewnie są tak samo nieświadome
tego, jak bardzo to wszystko jest groźne dla tych, którzy są zwyczajnie słabsi.
Dokładnie tak samo, jak 30 lat temu nieświadomi byliśmy my. Ale to nieważne. Bo
to co się liczy to to, że należy wiedzieć, że i ten bolszewicki magazyn sprzed
lat, podobnie jak dzisiejsza europejska Dziewczyna, mają swoją wierną
publiczność, która to wszystko przyjmuje, wcale nie widząc w tym wszystkim
jakiegokolwiek żartu. Jest to bowiem – i wtedy i dziś – bardzo starannie
przemyślana oferta i bardzo starannie wytypowany target. A zarówno ta oferta,
jak i ten target, są tylko bardzo powoli, ale i bardzo konsekwentnie,
poszerzane.
I teraz już naprawdę trzeba kończyć, bo
każde następne zdanie tylko może się skończyć jakimś wybuchem, którego ktoś tam
może nie zdzierżyć. Więc chyba tylko zacytuję dowcip, który pod moim poprzednim
wpisem umieścił mój kumpel Krzysztof Wołodźko: „Rozmawiają dwie świnie w chlewie. Jedna mówi do drugiej: - A ty wiesz,
ze hodują nas, żeby zarżnąć i zjeść? Na co ta druga: - Już nie mogę! Ty znowu z
tymi teoriami spiskowymi!”
Dobrze, że przypomniałeś ten swój tekst. Nie znałem. Bardzo dobry.
OdpowiedzUsuńTak wyhodowali julki. Nie chcę wiedzieć, jaką prasę dla dzieci zrobiliby nasi.