sobota, 12 grudnia 2020

Czy ktoś się jeszcze boi angielskiego listonosza?

Ponieważ jakimś cudem udało się nadzwyczaj szybko postawić ten komputer na nogi, wydarzenie to chciałbym uczcić w sposób dość niezwykły. Otóż jakiś czas temu, przeczesując Internet w poszukiwaniu mojej książki „Kto się boi angielskiego listonosza”, której nakład ostatecznie się wyczerpał, a kolejny dodruk stał się dodrukiem ostatecznym, trafiłem na dość obszerną recenzję owego Listonosza" – w moim szczerym przekonaniu napisaną na oczywiste zamówienie – która sprawiła mi taką satysfakcję, że zdecydowałem się zdjąć z rynku wszystkie egzemplarze na jakie trafię i sprzedać je każdemu, kto będzie miał pod ręką 150 zł. I oto, proszę sobie wyobrazić, okazało się, że mój kupel Michał ze sklepu Foto-Mag ma jeszcze kilka egzemplarzy, które uprzejmie zgodził mi się sprzedać. Książki właśnie do mnie dotarły w liczbie 10 sztuk, z których kilka i ja chętnie puszczę dalej, w ten sposób zamykając ów niezwykły rozdział.  I teraz tylko mogę zachęcić wszystkich do przeczytania poniższej recenzji i spieszyć się, bo daję słowo, że to jest meteoryt, który już nigdy nie wróci. Podkreślam nieskromnie, że meteoryt na swój sposób bezcenny. Zbliżają się Święta, okazja jest więc szczególna, a mój adres to k.osiejuk@gmail.com.

 

      Książkę wypożyczyłam z biblioteki. I dobrze, bo po jej przeczytaniu okazało się, że nie jest warta zakupu i wg mnie absolutnie nie jest warta tego, żeby mieć ją na własność. Pierwsze wrażenie nie powala na kolana, a dalej jeszcze gorzej, trudno przez to przebrnąć. Na okładce ani wewnątrz nie ma żadnej notki o autorze. Nie wiadomo kim jest autor i z jakiego powodu miałby być autorytetem lub choćby autorem książki dot. języka angielskiego.
      Później wciąż towarzyszy mi niemiłe przeświadczenie, że książka została wydana, bo były fundusze na jej wydanie własnym staraniem i kosztem. Nie ma żadnego powodu merytorycznego, żeby uznać tę książkę za istotną dla uczących się.
      Z treści książki dowiadujemy się, że autor uczył języka angielskiego. Później było tylko gorzej. Męczący styl, chaotyczny tok wypowiedzi i co najgorsze zupełnie nic do przeczytania, swobodne dywagacje niby o języku, trochę o uczniach, wydawnictwach, niby o gramatyce (tego nie więcej w sumie niż kilka stron w całej książce), ale tak naprawdę o niczym. Z książki przebija wg mnie niechęć do ludzi (co złego zrobił J. Siuda, czy organizator Olimpiady Języka Angielskiego, że autor tak ich nie lubi?). Autor ma krytyczny stosunek do chyba wszystkich podręczników do nauki języka wydanych po 1990 r., a za jedyny godny uwagi uznaje podręcznik Alexandra (owszem, dobry) dostępny głównie na wyprzedażach i w antykwariatach. Świat idzie naprzód, czasem lepszą lub gorszą drogą, a ludzie zdobywają certyfikaty ucząc się z różnych źródeł, czego autor najwyraźniej wcale nie zauważył, użalając się nad współczesnymi podręcznikami, niezbyt merytorycznie zresztą.
      Uczniowie też nie poczują się lepiej, a już na pewno nie będą zmotywowani do nauki, bo autor niby ich uczy i z uczniami pracuje, ale mało o kim wyraża pozytywne opinie. A już o osobach w średnim wieku, które uczył autor, to chyba jednego dobrego słowa nie ma. Co gorsza, autorowi trudno powstrzymać się od uszczypliwości, także natury politycznej.

      W sumie odniosłam wrażenie, że autor nie ma komu się wygadać i pod pretekstem wydania książki o języku wylewa swoje frustracje. Książka wzbudziła we mnie niechęć opiniami na temat ludzi z którymi autor spotykał się w czasie pracy nauczyciela, co mnie samą zaskakuje, bo książki o jęz. angielskim nigdy we mnie takich emocji nie budziły. Jest tyle różnych książek dot. jęz. angielskiego, że na tę naprawdę szkoda czasu i pieniędzy. 

 



 

5 komentarzy:

  1. Mam Listonosza, zdaje się, że nawet z dadykacją. I obok Podwójnego Nokautu, to chyba moja ulubiona Twoja książka.

    PS Na Twoim miejascu napisałbym do autorki maila :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @przemsa
      To nie był mail. To była recenzja znaleziona w sieci. I oczywiście wiem że byś napisał. Ty tak lubisz. Ja nie. Poza tym tu nie ma o czym rozmawiać. Przecież ona prawdopodobnie nawet tej książki nie miała w ręku.

      Usuń
    2. Wiem, że to nie był mail. Ale gdybym go miał, napisałbym do autorki z podziękowaniami za recenzję i czekałbym na reakcję. Jak jednak słusznie zauważyłeś, ja tak lubię, Ty nie, więc po temacie.

      Usuń
  2. @toyah
    Kolejne potwierdzenie na to, że ta książka to jest samo dobro. Już to nie raz mówiłem, że jak przeczytałem "Listonosza" to cieszyłem się że w końcu ktoś idealnie wypunktował całą tę patologię jaka wytworzyła się wokół "nauczania" w ogóle, a w szczególności wokół "nauczania" języka angielskiego.
    Chyba nie ma większej pochwały dla autora kiedy ktoś, w nieprzychylnej recenzji, wobec braku kontrargumentów na to co napisane w książce, musi napisać: "...mam wrażenie, że autor wylewa swoje frustracje..." :)

    OdpowiedzUsuń
  3. To też jest dobre:
    "...niezbyt merytorycznie zresztą."

    Każdy kto kiedyś zetknął się z "nauczaniem" j. angielskiego jako uczeń w pełni się zgodzi z tym co napisałeś w "Listonoszu" bo sam odczuł na własnej skórze jak to działało wszystko i potwierdzi, że wszystko wypunktowałeś jak najbardziej merytorycznie.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...