środa, 25 listopada 2015

Gdy polskie kino dostało raka

Nie umiem dziś powiedzieć, czy zdarzyło mi się tu już o tym wspominać, ale tak się złożyło, że moje najmłodsze dziecko, jeśli tylko nie spędza czasu na uniwersytecie, pracuje w lokalnym kinie. No i jest tak, że kiedy ona – bo mówimy o mojej córce – wraca z pracy do domu, niezmiennie relacjonuje nam kolejny polski film, który ona zmuszona była obejrzeć. I z tego, co opowiada, wynika, że dziś jedyny temat, którym się pasjonuje polska kinematografia to rak. Gdy chodzi o polskie kino, tam mamy widocznie jakąś parkę, która albo się na zmianę pieprzy, albo umiera na raka, a w tle jest ksiądz pijak i pedofil, dramat i łzy. Doszło wręcz do tego, że nawet sequel słynnej polskiej komedii zatytułowanej „Listy do M.” nie jest już komedią, a dramatem z nowotworem w tle. Tak zatem wygląda dziś polskie kino.
Jak wiemy, żeby obejrzeć sobie film – tak naprawdę film jakikolwiek – dziś już nie trzeba włączać telewizora, ani też tym bardziej wydawać 25 złotych, by pójść sobie na seans. Technika, jaką dziś dysponujemy, umożliwia nam korzystanie z dóbr kultury – każdej kultury – w stopniu niczym nieograniczonym, za przysłowiowe friko. Dziś, aby obejrzeć film, który nie trafił jeszcze za wspomniane 25 złotych do naszych kin, czy nie został jeszcze zakupiony przez którąkolwiek telewizji, wystarczy ściągnąć go sobie z Internetu, a jeśli ktoś nie zna języka, wraz z polskimi napisami, napisami w dodatku tworzonymi przez prawdziwych pasjonatów, a więc na poziomie najwyższym. Może to akurat podkreślę: te napisy są na poziomie najwyższym.
W tych dniach przebojem wspomnianego Internetu jest drugi sezon serialu zatytułowanego „Fargo”. Zaledwie wczoraj obejrzeliśmy tu sobie siódmy odcinek drugiego sezonu owego filmu. I przepraszam bardzo, ale wygląda na to, że świat nam uciekł znacznie bardziej, niż można nam było choćby w najbardziej koszmarnych myślach podejrzewać. To jest już koniec.
Na ekrany polskich kin weszła kolejna część słynnej komedii „Listy do M.”, tym razem już nie jako komedia, lecz dramat, no a we Wrocławiu wystawiana jest sztuka oparta na twórczości słynnej austriackiej autorki-noblistki o nazwisku Jelinek. Podobno znakomita. I niech się nikomu nie wydaje, że tu chodzi o to, że my się zajmujemy jakimiś głupstwami; że tu chodzi wyłącznie o jakieś głupie filmy, głupie piosenki, głupie obrazki. Otóż nic z tego. To jest sens tego wszystkiego. Nie jakaś głupia polityka, nie historia, nie jakieś dyskusje o idei. Pop. Pop i nic więcej. A skoro znaleźliśmy się w tym miejscu, to powiedzmy sobie szczerze: stąd nie ma ucieczki.
Obejrzeliśmy właśnie kolejny odcinek „Fargo” i powtarzam: wygląda na to, że nie ma ratunku. Jak by tego było mało, Jarosław Kaczyński gdzieś przepadł.

Dziś mamy środę, jutro czwartek, potem piątek, a w sobotę widzimy się w Warszawie w Arkadach Kubickiego na targach. Zapraszam serdecznie. Jeśli ktoś ma zbyt daleko, zapraszam do naszej księgarni pod adresem www.coryllus.pl. Tam jest wszystko co trzeba.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

Gdy Ruch Ośmiu Gwiazdek zamawia świeżą dostawę pieluch

      Pewnie nie tylko ja to zauważyłem, ale gdybym to jednak tylko ja był taki spostrzegawczy, pragnąłbym zwrócić naszą uwagę na pewien zup...