Pewnie ci z nas, którzy śledzą tylko teksty publikowane w Salonie24, a na to co się ukazuje pod toyah.pl nie zaglądają, tego nie wiedzą, ale w swoim czasie kilkakrotnie pisałem o tym, jak to nasza starsza córka, nie mogąc znaleźć normalnej, a więc po prostu płatnej pracy w swoim zawodzie, a jednocześnie nie chcą stracić kontaktu z zawodem, zapisała się na studia podyplomowe we Wrocławiu, gdzie przez pewien czas była studentką Krzysztofa Szwagrzyka. Tu akurat nie mam pewności, ale wydaje mi się, że o tym też pisałem, jak to od czasu tamtych wykładów ona nie ma marzeń większych od tego jednego, by znaleźć się wśród tych, którzy pod okiem dr. Szwagrzyka zajmują się odszukiwaniem i identyfikowaniem grobów polskich żołnierzy zamordowanych przez polskie państwo po zakończeniu II Wojny Światowej. Fakt jest bowiem taki, że ona, przy wszystkich swoich pasjach i codziennych zainteresowaniach, przy pracy, którą wreszcie znalazła i która otwiera przed nią wcale nienajgorsze perspektywy, wie jedno: cokolwiek będzie robiła w życiu, a nie będzie to polegało na siedzeniu w tej świeżo rozkopanej mogile i oczyszczaniu przy pomocy specjalnego pędzelka czaszki kolejnego polskiego bohatera, jej życie nie będzie pełne. Taka ta jej obsesja i taki jej patriotyzm, czy, jak to określają pewnego rodzaju intelektualiści – karma.
Ze względu na jedno i drugie, ile razy widzę gdzieś nazwisko Krzysztofa Szwagrzyka, czy spotykam informację o artykule, czy telewizyjnym programie, gdzie pojawia się nazwa „Żołnierze Wyklęci”, natychmiast alarmuję w tej sprawie moją córkę, no a potem już muszę cierpliwie wysłuchiwać jej niekończących się relacji.
I tak też było kilka dni temu, kiedy w portalu wpolityce.pl przeczytałem, że TVP będzie nadawać program o Żołnierzach Wyklętych, tyle że z punktu widzenia kultury popularnej reprezentowanej przez współczesną polski rock. Przyznaję uczciwie, że choć nieszczęśliwie dla nas nie udało się nam o tym programie zapomnieć, i dać się pochłonąć przez codzienne sprawy, takie choćby jak kolejna kolejka Premier League, czy kolejny skok Kamila Stocha, obejrzeliśmy zaledwie jego pierwsze pięć, czy może dziesięć minut, po czym całkowicie zdruzgotani estetycznie, emocjonalnie i moralnie udaliśmy się do swoich zajęć.
O co poszło? Powiem może tak. Otóż tak się złożyło, że wczoraj przez jakieś trzy godziny spędziłem w autokarze, w którym byłem zmuszony do tego, by słuchać radia RMF, gdzie najpierw swoje ulubione piosenki puszczała Agnieszka Chylińska, by ostatecznie ustąpić miejsca zwykłej dyskotece, i to co tam leciało wprawiło mnie w nastrój tak ponury, że nagle poczułem, że jeśli natychmiast się nie pomodlę, stanie się coś bardzo złego. Muzyka, którą puszczało radio RMF była tak zła, że to zło w pewnym momencie przybrało wymiar niemal fizyczny, a ja sobie pomyślałem, że oto narodził się Demon.
Jeśli ktoś myśli, że ja teraz bardzo złośliwie napiszę, że piosenki Darka Malejonka, zespołu DePress, czy owych dziewczyn znanych jako Panny Wyklęte są jeszcze gorsze od oferty RMF-u, myli się. Tak bowiem nie jest. One nie są gorsze ani od Chylińskiej, ani od tego, co ona słucha, ani od tego jakiegoś discopolo, puszczanego przez krakowskich radiowców; one nie są od tego wszystkiego gorsze, bowiem startują w zupełnie innej konkurencji, a żeby wyjaśnić, o jaką konkurencję mi chodzi, powiem tylko, że jeśli kiedykolwiek ktokolwiek z nas będzie się zastanawiał, dlaczego ogólnopolskie stacje głównego nurtu nie grają piosenek Darka Malejonka, czy owych Panien Wyklętych i przyjdzie mu do głowy myśl, że to pewnie przez to, że główny nurt nienawidzi Polski, będzie miał racje tylko częściowo: owszem, to prawda, że główny nurt Polski nienawidzi, Polską gardzi i najchętniej by ją sprzedał za kolejną działkę koki, czy jeszcze jedną flaszkę, natomiast RMF nie puszcza tej muzyki wyłącznie dlatego, że oni mimo wszystko dbają o poziom – poziom, który mnie przeraża, i o którym myślę sobie bardzo brzydko, ale jednak poziom, który pewnego rodzaju artystycznych ekscesów tolerować nie może.
Ktoś powie, że to kompletnie nie ma sensu, by się znęcać nad jakimiś dennymi amatorami, i to bez względu na to, czy owi amatorzy reprezentują szczery satanizm, czy mniej lub bardziej autentyczną pobożność. Owszem, skoro spędziłem te trzy godziny w autokarze słuchając muzyki satanistycznej, i moje serce zwyczajnie tego nie wytrzymało, mogę coś na ten temat napisać, choćby po to, by się pożalić, natomiast naprawdę nie ma powodu, bym się miał znęcać nad jakimiś nieudacznikami, którzy postanowili śpiewać czy to umęczonym Jezusie, czy o umęczonym rotmistrzu Pileckim – ich sprawa, ich ewentualnie grzech.
Otóż nie do końca. Nasz problem polega na tym, że skoro już wszyscyśmy się tak bardzo zaangażowali w tę naszą Polskę, i tak bardzo wierzymy w to, że Ona jest czymś, o co należy dbać i bronić przed wszelkim złem, powinniśmy też z całą mocą tępić każdy przypadek, gdy owa Polska jest traktowana z pogardą przez bandę głupców, którym się wydaje, że się na niej mogą najpierw przejechać bez ważnego biletu, a potem jeszcze coś z tego dla siebie wyciągnąć. Powinniśmy każdy tego typu przypadek pokazywać palcem i zadbać do samego końca, by ten palec nam nawet nie zadrżał.
Ale jest jeszcze coś. Chodzi o to, że obserwowany dziś przez nas wszystkich ruch tak zwanego „patriotycznego przebudzenia”, właśnie przez to, że on był tak bardzo wyczekiwany i powstaje, jak się zdaje, w reakcji na kłamstwo cyniczne w sposób wręcz niewyobrażalny, będzie nic niewarty, jeśli oparty zostanie na kłamstwie równie cynicznym i na równie potężnej pogardzie, jak ta, przeciwko której rzekomo występuje.
Ale jest i jeszcze gorzej. Jeśli bowiem to zło, któremu postanowiliśmy się przeciwstawić, operowało pod tym swoim czarnym patronatem, mnie ewentualny wstyd i hańba tych, którzy tym sterują, nie obchodzi, jednak jeśli tym razem za tę naszą nędzę ma się wstydzić Polska, to ja bardzo przepraszam, ale mowy nie ma, żebym jak się tu zamknął choćby na chwilę. Jeśli taka Maria Peszek, Agnieszka Chylińska, czy zespół Bayer Full wystawia tę swoją nędzę, robi to w imię jakichś dziwnych wartości, które są mi kompletnie obojętne, a świat się z nich śmieje – mnie to w najmniejszym stopniu nie rusza. W momencie jednak, gdy istnieje poważna obawa, że przedmiotem tego szyderstwa stanie się Polska – a jeśli to ma się w ten sposób odbywać, to my tego nie unikniemy – to cała sytuacja robi się już bardzo poważna.
Polska bowiem to jest coś zbyt poważnego, żeby jacyś nieudacznicy mogli sobie po niej bezkarnie jeździć. Tu nie dość, że za darmo nic nie ma, to jeszcze cena wejścia jest absolutnie najwyższa, a gapowicze mają być traktowani z najwyższą surowością. Bo to są tak zwane imponderabilia. Popatrzmy, jak to robią inni.
W swojej książce o zespołach wspomniałem o brytyjskiej piosenkarce PJ Harvey. Otóż ona niedawno wydała płytę pod tytułem „Let England Shake”, która stanowi, słodko-gorzki, jak to się nieraz mówi, hymn dla wielkiej Anglii, którą PJ Harvey wbrew wszystkiemu najzwyczajniej w świecie kocha. „Let England Shake” to 12 bardzo patriotycznych piosenek, jednak jeśli ktoś się spodziewa, że ów patriotyzm jest choćby w ułamku tak bezpośredni, a przez to tandetny, jak to do czego jesteśmy przyzwyczajeni tutaj, jest w dużym błędzie. Patriotyzm PJ Harvey jest tak wielopiętrowy i tak głęboki, że tu zwyczajnie nie ma miejsca na prosty przekaz, typu „Niech żyje Anglia”.
Ale jest jeszcze coś. Płyta „Let England Shake”, to zdaniem niektórych i najlepsza płyta w dorobku PJ Harvey, i jedna z najwybitniejszych płyt, jakie zostały w zeszłym roku wydane w Wielkiej Brytanii. „Let England Shake” to autentyczne dzieło sztuki, a więc coś, na co Anglia, tak jak ją widzi PJ Harvey i ci, którzy tę płytę kupują, zasłużyła. I ja nie mam najmniejszej wątpliwości, że gdyby ona była choć trochę gorsza, Anglia by zwyczajnie tę PJ Harvey z tymi jej pomysłami pogoniła. Bo akurat Anglia na ten rodzaj bezczelności, gdzie ktoś próbuje wobec niej grać choćby minimalnie nieczysto by zwyczajnie nie pozwoliła. Bo Anglia się za bardzo szanuje, by do jej reprezentowania wyznaczała jakichś tanich magików. A sami Anglicy też doskonale to czują, że, jeśli ktoś już postanawia oddać Anglii cześć, ma to robić na poważnie.
No i na koniec coś bardzo smakowitego również dla naszego kumpla Coryllusa. Producenci projektu pod nazwą „Let England Shake” wynajęli irlandzkiego artystę nazwiskiem Seamus Murphy, by do każdej z tych piosenek nakręcił 12 klipów video, i z tego co widzę, tu też wymagania były postawione bardzo jednoznacznie: nie ma mowy o jakiejkolwiek uldze – tu wszystko ma być na poziomie najwyższym. Popatrzmy więc, jak to się robi tam, gdzie ludzie szanują siebie, ale też szanują swoje państwo. Tam gdzie patriotyzm to coś więcej, niż tylko parę tanich gestów zrobionych w przekonaniu, że będzie jak będzie, że damy radę. I, proszę, niech nikt nie próbuje mi mówić, że gdzie Chylińskiej do PJ Harvey, a Żulczykowi do Murphy’ego? Bo to oczywiście pewne wagę ma jak najbardziej, ale na poziomie, o którym dyskutujemy jest zupełnie bez znaczenia.
Bardzo dziekuje za ten tekst! Jest bardzo wazny i mam nadzieje, ze wiele osob przeczyta go.
OdpowiedzUsuńGoraco pozdrawiamy z Toronto.
@Izabela
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję za dobre słowo. Pozdrawiam Toronto