Praktycznie od pierwszego momentu, gdy na Ukrainie wybuchło coś, co przyszło nam nazywać „rewolucją”, zastanawiałem się, co takiego się stało, że, w odróżnieniu choćby od niedawno przeżywanych przez nas emocji gruzińskich, dziś wszyscy – poczynając od najbardziej sparszywiałych komuchów, a kończąc na samym Adamie Michniku – na wszelkie możliwe sposoby i do znudzenia, odmieniają słowo „podłość”, adresując je, wbrew pozorom, nie do ukraińskiej opozycji, ale do Rosji i osobiście Władimira Putina. Co się takiego stało, że dla tych, dla których dotychczas był niemal gwarantem istnienia, dziś nagle prezydent Putin stał się godnym pogardy satrapą? W pierwszym odruchu uczepiłem się wyjaśnienia najprostszego. Ponieważ Saakaszwili był przyjacielem Lecha Kaczyńskiego, a walka o wyzwolenie Gruzji spod rosyjskiej opresji jednym z głównych elementów jego polityki, ludzie tacy jak Adam Michnik wręcz na zasadzie odruchu, w tamtym konflikcie poparli Rosję. Dziś, kiedy prezydent Kaczyński szczęśliwie nie żyje, można się zacząć zachowywać w sposób cywilizowany. To jednak, jak sądzę musiałoby świadczyć, że oni wciąż, mimo wszystko, przeżywają świat w sposób naturalny, a więc taki gdzie zło nazywamy złem, a dobro dobrem, tyle że niekiedy brutalność polityki zmusza nas do pewnych kompromisów ze złem. A tak – chyba wszyscy mamy tego świadomość – nie jest. Oni nie są już ludźmi. To są zwierzęta, i to te popularnie określane, jako mniej człowiekowi przyjazne.
Czy zatem jest możliwe, że dziś Ukraina, podobnie jak przed laty Gruzja, stanowi element większej rozgrywki o zasięgu wręcz globalnym, i to, co sobie na ten temat myśli Michnik, Miller, czy Donald Tusk nie ma najmniejszego znaczenia? Czy jest możliwe, że dziś nasza polityka wobec Ukrainy jest wyłącznie wypadkową odpowiednio jasno formułowanych interesów takich graczy, jak Stany Zjednoczone, Wielka Brytania i Niemcy. Czy wreszcie jest możliwe, że to co dziś robi i mówi Donald Tusk czy Adam Michnik to jest to, co każe im mówić Unia Europejska?
Myślę o tym ostatnio bardzo mocno i nagle zaczynam się zastanawiać, czy nie jest tak, że jeśli w czasie gdy Putin zaatakował Gruzję, plan był taki, by ową Gruzję wystawić na odstrzał, i tylko Lech Kaczyński próbował się temu przeciwstawić? Może faktycznie wtedy światowe interesy były tak sformułowane, że dla Gruzji tam nie było miejsca, natomiast dziś sprawy rozkładają się mocno inaczej? Może tu jest tak jak w tym snookerze rozgrywanym na najwyższym poziomie, gdzie żadne uderzenie nie jest tym, które cokolwiek oznacza?
Niestety tego nie wiem, natomiast wiem, że nie wolno nam przestać myśleć, a już na pewno nie wolno nam zapomnieć tego, co z całą pewnością nie było złudzeniem, ale czymś tak realnym, że aż serce zaczyna szlochać. Proszę zatem, przypomnijmy sobie tekst, który zamieściłem na blogu 5 października 2012 roku. A więc wtedy, gdy oni robili swój drugi krok.
Ponieważ mam już swoje lata, pamiętam dość dobrze rok 1968, a więc czas, kiedy to wojska Układu Warszawskiego rozdeptały Czechosłowację. Byłem wtedy na wakacjach u siebie w Sławatyczach i pamiętam, jak nagle pojawiło się najpierw owo przedziwne buczenie, którego nigdy wcześniej nie słyszałem, a potem pokazały się te samoloty. Duże, dziwne samoloty, których też nigdy wcześniej nie widziałem. Leciały w całych eskadrach i wydawały ten przedziwny dźwięk. Miałem wtedy dopiero 13 lat, a więc nie wiedziałem, co się dzieje. Dopiero to starsi ode mnie ludzie wyjaśnili mi, że to są sowieckie samoloty, które lecą na Czechosłowację. Potem jeszcze spotkałem pewnego bardzo już starego człowieka – nazywał się Żurek, a może Żuryk – i zobaczyłem jak on płacze. Zwyczajnie, szczerymi łzami, z tego powodu, że oto Ruscy zaatakowali Czechosłowację.
Wspomnienie to zostało ze mną już na całe życie. I to pewnie nie najbardziej wspomnienie tych samolotów, ale właśnie owego staruszka, który się pobeczał, bo zobaczył jak Ruscy lecą na Czechosłowację. Jako ktoś, kto swój antykomunizm, a może jeszcze nawet bardziej anty-rosyjskość, wyssał z mlekiem matki, trochę oczywiście tę reakcję rozumiałem, no bo, cholera, kiedy się widzi jak sowieckie samoloty lecą, i diabli wiedzą, co ci którzy je wysłali sobie kombinują – żartów nie ma. Z drugiej strony, zawsze się zastanawiałem, cóż ten człowiek musiał mieć w głowie, jakie myśli nim wstrząsały, że w sytuacji, która przecież – jeśli w ogóle – jego akurat dotyczyła naprawdę bardzo pośrednio, zareagował tak emocjonalnie. I powiem szczerze, że przez cały ten czas, traktowałem ów wybuch rozpaczy, jako jednak pewnego rodzaju eksces.
Kiedy nadeszły do nas pierwsze wyniki wyborów w Gruzji, nie płakałem. Dlaczego? No bo nie. Jakoś po prostu nie płakałem. Nie płakała też pani Toyahowa, ale też nie płakała starsza Toyahówna, która – co akurat niektórym z nas jest wiadome – na temat płakania ma wiele do powiedzenia. Nie zmienia to faktu, że owe pierwsze wyniki wprawiły nas wszystkich w nastrój czarny jak – tu nieustające ukłony dla King Crimson – biblijnie bezgwiezdna noc. Popatrzmy bowiem co się stało. Oto ów wielki, dumny i wspaniały naród wybrał sobie na przywódcę człowieka, którego autoryzuje jedynie to, że jest niezmiernie bogaty, i że jego syn jest ogólno-gruzińskim celebrytą. Cała reszta to już czysta, najbardziej jednoznaczna Rosja. I oto Gruzini zdecydowali, że dla nich będzie najlepiej, jak to on właśnie się nimi zajmie.
I oto jest wymiar podstawowy. Gruzini na swojego prezydenta, czy premiera, wybierają kogoś, kto jedyne co ma, to pieniądze i syna –znanego popowego piosenkarza. Jest jednak coś, co w moim odczuciu znaczenie przerasta wszystko to, z czym mieliśmy do czynienia wcześniej, a co przez swoją wartość symboliczną może już tylko budzić wręcz metafizyczny lęk. Oto bowiem dowiadujemy się, że ów Rosjanin – który nie dość że w tych wyborach nie mógł nawet głosować, to jeszcze z powodów prawnych jego wszystkie interesy musi prowadzić jego żona – od lat mieszkał w tym ogromnym, przepysznym pałacu z widokiem na Tbilisi… i już wiemy, że on przez te wszystkie lata mieszkał tam, patrzył na to miasto, i czekał, aż przyjdzie jego czas. Tkwił tam jak najstraszniejsza bakteria i czekał. No i wreszcie ów czas przyszedł. Przez te wszystkie lata Gruzini chodzili po swojej stolicy, ile razy spojrzeli w górę, widzieli ów pałac, wiedzieli, że tam mieszka ten jakiś Rosjanin z Gazpromu i zapewne traktowali go jako stały element krajobrazu. No i dziś widzą na własne oczy, jak ten dziwny człowiek wreszcie do nich postanowił stamtąd zejść.
Chodzą nam po głowie wszystkie te okropne myśli i oczywiście staramy się jakoś pocieszać. Pani Toyahowa na przykład mówi mi, że przede wszystkim to co się stało w Gruzji pokazuje, że to wszystko co tak i nas tu u nas w Polsce przeraża, to nie tylko nasz problem. Że taki już jest najwidoczniej dzisiejszy świat. My mamy swoją Olę Kwaśniewska i Kubę Wojewódzkiego, a Gruzini tego jakiegoś piosenkarza. No i ze pieniądze robią wrażenie wszędzie. A drugiej strony, ci Gruzini jednak okazali się bardzo odporni. To nie jest przecież takie proste ujrzeć przed sobą człowieka, którego majątek sięga połowy majątku całego państwa i powiedzieć mu, żeby szedł w diabły. A jak by nie patrzeć, znaczna część tego społeczeństwa to mu właśnie powiedziała. I jemu i jego pieniądzom i jego pałacom, ale też i temu jego synowi powiedzieli, żeby oni wszyscy zabierali swoje rzeczy, i spieprzali do Rosji.
A zatem, tak tośmy się z jednej strony smucili, a drugiej pocieszali, a ja cały czas zastanawiałem się, co tu napisać, i w jaki sposób, by to straszne wręcz wydarzenie zapisać na tym blogu. I mimo najszczerszych chęci, nie umiałem tu znaleźć odpowiedniej metody. W pewnym momencie w Salonie24 Igor Janke opisał, jak to on dostąpił zaszczytu, by się spotkać z nowym gruzińskim premierem. Że człowiek ten zaprosił go do swojej posiadłości i oni sobie bardzo fajnie przez całą godzinę porozmawiali. A jeszcze sam Janke już tylko dla siebie odebrał odpowiednią porcję zaszczytów, bo okazuje się, że poza nim naprawdę niewielu dziennikarzy z całego świata miało okazję się tam nad tym pięknym Tbilisi polansować. Mało tego, wielu z nich, jak widziało Igora Janke wychodzącego z tego pałacu, sądziło, że to może jakiś Reuters, czy BBC. Nie wiem dlaczego – może ktoś mi tu coś mądrego podpowie – ale i to mnie odpowiednio nie zainspirowało.
I oto, proszę sobie wyobrazić, w tym momencie pojawił się nie kto inny jak sam Adam Michnik. Ja zdaję sobie sprawę z tego, że z jednej strony już parokrotnie obiecywałem, że o nim już tu ani słowa, a z drugiej wydaje się, że on akurat to jest ktoś taki, że już nawet obietnice nie są potrzebne. W końcu z Michnikiem jest trochę tak, jak z jakimś… ja wiem? Frankensteinem? Większość myśli, że to jest postać z komiksu. Jednak okazuje się, że nie. Michnik nie jest postacią z komiksu. On jest jak najbardziej rzeczywisty. W dodatku on jest dokładnie taki sam jak był przed laty, idealnie zakonserwowany, cudownie przewidywalny. Można by nawet uznać, że on już tak naprawdę dawno nie żyje, tyle że został shibernowany, a to co jest powszechnie uważane za jego opinię, tworzone jest przez starannie dobrany sztab jego najbardziej zdolnych uczniów.
I oto Adam Michnik właśnie skomentował wyniki owych gruzińskich wyborów. A jego komentarz jest tak porażający, że ja nie mam najmniejszych wątpliwości, że Adam Michnik jednak żyje. Żyje i głosi tę swoją czarną ewangelię. To bowiem nie mógłby być nikt inny. To muszą być jego słowa, i tylko jego. Tego nie byłby w stanie wymyślić nikt inny, jak tylko on. Proszę posłuchać zaledwie pierwszych zdań:
„Widziałem gruziński cud; widziałem Tbilisi, miasto w stanie łaski. Dziesiątki tysięcy Gruzinek i Gruzinów, starych i młodych, przez całą noc świętowało. Wylegli na plac Wolności w centrum tego pięknego miasta i cieszyli się z wyniku wyborów do parlamentu.
Przyznać muszę, że byłem człowiekiem małej wiary: nie wierzyłem, że te wybory będą uczciwe i zakończą się dobrze. Na szczęście wierzyli w to moi gruzińscy przyjaciele. Ich wiara przesądziła o wybuchu radości na ulicach gruzińskich miast, kiedy ogłoszono, że partia prezydenta Micheila Saakaszwilego przegrała”.
No i jeszcze sam koniec tego syku:
„Jeden z moich gruzińskich przyjaciół powiedział mi podczas spaceru na skrzyżowaniu ulic George'a W. Busha i Lecha Kaczyńskiego, że Saakaszwili podążył drogą Jaruzelskiego, a nie drogą Ceaucescu”.
Myślę, że wszyscy ci, którzy tu się pojawiają, rozumieją, o co mi chodzi. Oto Rosjanie wreszcie zdobyli Gruzję. Najpierw zamordowali naszego prezydenta, który w ten czy inny sposób stał im na drodze, a następnie weszli do samego Tbilisi. Wszystko w kompletnej ciszy, bez jednego wystrzału, przy kompletnym milczeniu świata. I na to Adam Michnik popada w niemal religijne uniesienie, pisząc o „mieście w stanie łaski”. I jakby tego było mało, w ów już całkowicie nie do opisania, ale też już i nie do skomentowania, sposób, wspomina to nazwisko – to jedno jedyne nazwisko – obok nazwiska amerykańskiego prezydenta, jedynie po to, by złożyć po raz kolejny już zresztą, swój hołd Wojciechowi Jaruzelskiemu.
Myślę sobie, że pewnie wielu czytelników tego bloga bardzo niecierpliwie czeka aż ja teraz wymyślę coś bardzo mocnego na temat Michnika i to coś tu zostawię, żeby straszyło pokolenia. Otóż nic z tego. Przepraszam bardzo, ale jestem całkowicie bezradny. Jedyne co mi przychodzi do głowy, to tamto wspomnienie sprzed lat, kiedy ów sławatycki staruszek najpierw usłyszał, a potem podniósł swoją biedną głowę ku niebu, ujrzał te samoloty – i się rozpłakał. I wspominam też – na tyle wyraźnie na ile potrafię – wyjaśnienia, jakich wówczas dostarczała nam peerelowska propaganda, że to tak musi być, bo to jest tak zwana geopolityka, i takie tam. Dziś jesteśmy już znacznie dalej. Dostaliśmy wszystko, czego nam brakowało: wolne media, wolność, sklepy. A z tym wszystkim świadomość, że już nic nie musimy. To co mamy, to mamy, bo chcemy. Jedyne co nam zostaje, to niszczyć faszyzm. Tylko to nam zostało.
A ja już wiem, że jak wreszcie dojdzie do ostatecznego rozstrzygnięcia, to nikt nie będzie miał nic do powiedzenia. Będą się liczyły nie słowa, lecz czyny. Niewykluczone, że na słowa już nie będzie zapotrzebowania. Będziemy mieli tylko ruch. I wiem jeszcze coś. Kiedy przyjdzie pierwszy dogodny moment, taki Adam Michnik zwyczajnie wbije mi nóż pod żebro. Ot tak.
Książka o języku angielskim poszła do druku i powinna być w sprzedaży już za tydzień. Ponieważ zbieramy na jej wydanie, co, przy codziennych potrzebach, jest wysiłkiem szczególnie duzym, bardzo proszę o wszelkie mozliwe wsparcie. Dziękuję.
Książka o języku angielskim poszła do druku i powinna być w sprzedaży już za tydzień. Ponieważ zbieramy na jej wydanie, co, przy codziennych potrzebach, jest wysiłkiem szczególnie duzym, bardzo proszę o wszelkie mozliwe wsparcie. Dziękuję.
Moc jest z Tobą.
OdpowiedzUsuńJedno jest pewne, oni zawsze kłamią. Zawsze, bo kłamstwo to czarna ciecz, która ich napędza. Może być dokładnie tak jak napisałeś. To, że oni teraz warczą na Putina oznacza, że mogą albo że nawet muszą. Być może to też jest ściema i oni się tylko uwiarygadniają na kolejny etap, na zasadzie, że sprawy główne już są uklepane a pozostają rozmowy w podstolikach i obłożenie całości propagandą. Zauważ, że dzisiaj na Onecie cały dzień wisi materiał o pięknych domach "władzy z Majdanu". Kliczko jest porównywany do Janukowycza tak jakby nie zarobił walcząc 20 lat na topie światowego ringu tylko był jakimś kieszonkowym satrapą czyhającym na kolejne państwowe pieniądze. Być może danie główne już zjedzone. Nasi politycy i ludzie mediów nie reprezentują nas tylko swoje finansowe zaplecze. Takie Frankensztajny. Ktoś im wtyka w tyłek rozpaloną lokówkę i oni zaczynają się ruszać. Bracia Kaczyńscy to żywi ludzie, działający jak ludzie. Śp. Lech Kaczyński powiedział wtedy sprawdzam, coś drgnęło machina się wstrzymała na chwilę ale poczekali, obeszli naokoło i wbili ten swój sowiecki bagnet z drugiej strony. Już nikt nie krzyczał. Teraz na Ukrainie Jarosław Kaczyński sprawdzał dwa razy. Raz będąc na Majdanie a dwa mówiąc, że żeby poważne się zabrać do sprawy trzeba zablokować przepływy finansów. Tym razem jednak żadnych szybszych reakcji nie było. Sprawy się toczą powoli i z rozmysłem. "Żeby wyglądało ale żeby nikt krzywdy nie miał". To nie są szachy, to raczej jakieś ustawione warcaby.
Jeszcze co do Michników i Tusków którzy teraz wygrażają Putinowi pięściami a po Smoleńsku przybijali żółwiki. Oni nie byli, nie są i nie będą samodzielni. To ludzie wynajęci. Żeby byli teraz anty to ktoś by ich musiał masowo przewerbować. Albo oznajmić, że Putin jest skończony i jeśli będą go bronić to skończą razem z nim. Obie opcje mi nie pasują. Pozostaje trzecia że oni szczekają bo taki jest etap. Zmiany władzy potrzebują zmiany nastawienia. Gdyby to było z ich strony na poważnie, to Putin by ich wyciszył jednym "smoleńskim gestem". A nic się nie dzieje. "Nie było tematu". Jednym słowem kłamią jak parszywe psy.
@crimsonking
OdpowiedzUsuńDobrze jest Cię tu mieć.
@crimsonking
OdpowiedzUsuńDobrze jest Cię tu mieć.
Witam, dopiero dzisiaj "wpadłem" poczytać. Panie Krzysztofie, piękny tekst. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń@Bronek Bronkowski
OdpowiedzUsuńMiło mi. Proszę nie odchodzić.