piątek, 21 maja 2010

Rozmawiać warto



Sytuacja jest bardzo nieprosta. Wiadomo, że po wczorajszym występie, jaki mi wczoraj przypadł w udziale, wiele osób czeka na jakieś refleksje, wiele z tych osob ma oczekiwania bardzo ściśle określone, a ja jestem ograniczony z jednej strony osobistą niezręcznością całej sytuacji, a z drugiej pewnym rodzajem dyskrecji, która nie pozwala mi na przykład plotkować. A nie ulega wątpliwości, że napisać trzeba. Proszę więc pozwolić mi, że to co tu napiszę, będą to zwykłe, luźne i bardzo surowe refleksje, wynikające głównie z przekonania, ze to jest właśnie to, co powiedzieć należy. A zatem – mówmy.
Przede wszystkim bardzo chciałbym wyjaśnić, że mój udział w programie Janka Pospieszalskiego miał taką formę a nie inną, bo taki właśnie był plan. A jednocześnie – i bardzo chcę to tu podkreślić – była to jedyna rzecz, jaką przed programem konsultował ze mną jego autor. Ani on, ani nikt inny, ani mnie nie informował, co mam mówić, jak mam mówić, ani nawet ile mam mówić, a jedyne co mi zostało przekazane, to powód, dla którego zostałem zaproszony do programu i że powinienem być maksymalnie zwięzły, żeby broń Boże nie zabrakło mi czasu. Wspominam tu o tym z takim naciskiem, bo przed programem byłem mocno przekonany, że skoro mam być na miejscu godzinę przed rozpoczęciem programu, to po to, by wszystko wcześniej odpowiednio przećwiczyć. Że Pospieszalski najpierw zapyta mnie, co planuję mówić, potem powie mi, co z tego ma zostać, a o czym mogę zapomnieć, ostrzeże mnie, że mam nikogo nie obrażać, że mam nie kląć i że w ogóle mam uważać, bo to telewizja i takie tam. A więc nic z tego. Niemal cały ten czas spędziłem w kawiarni żłopiąc kawę, poznając osoby zaangażowane w ten program i zbijając bąki. Do studia wszedłem jakieś pięć minut przed startem. Pełna realizacja idei, że rozmawiać jest warto.
Druga rzecz, która mnie zaskoczyła to to, że – odmiennie od standardów obowiązujących w tego typu programach, gdzie zaprasza się publiczność – nikt nie informował tej młodzieży na specjalnie przygotowanych kartkach, kiedy mają klaskać, kiedy wzdychać, kiedy buczeć, a kiedy się śmiać. Gdyby oni wszyscy nagle posnęli, albo dostali głupawki, to w studio nawet nie było osoby, która by mogła sytuację ratować. A więc znów – rozmawiać warto.
To tyle, jeśli idzie o kwestie ogólne. Co do osób zaproszonych do dyskusji, nie powiem ani słowa, bo wszystko co na ich temat miałem do powiedzenienia, powiedziałem to w swoim czasie na tym blogu. Gdybym miał te moje teksty dziś przeredagować, to z całą pewnością nie z poczucia krzywdy, jaką tym dziwnym ludziom wyrządziłem, ale wyłącznie z powodu tego niedosytu, jaki wciąż czuję. Resztę, wszyscy, którzy ten program mieli okazję widzieć, znają i z pewnością sami potrafią wszystko odpowiednio skomentować. A plotek – jak już napisałem wyżej – i tak nie mam zamiaru puszczać.
Jedna rzecz mnie zaskoczyła niezmiernie. Otóż Ludwik Dorn w pewnym momencie postanowił opowiedzieć telewidzom i osobom w studio historię o ptasiej grypie. To co mnie zaskoczyło – nawet przy zachowaniu moich wszystkich dotychczasowych wątpliwości co do jego osoby – to fakt, ze on tę historię opowiedział po raz dziesiąty od dwóch już lat, w dodatku używając dokładnie tych samych słów i tych samych zdań, co tyle razy wcześniej. Kiedy go słuchałem, świetnie wiedziałem, że on nie powie „ptak”, ale „ptaszysko”, i że kiedy wspomni o tym, że on zatelefonował do premiera Marcinkiewicza, to z całą pewnością zaznaczy, że on był wtedy ministrem i taki telefon to było dla niego ot taki sobie gest. Ciekawe, prawda?
Żałuję bardzo, że nie udało mi się zamknąć mojej wypowiedzi tym już ostatnim, kończącym zdaniem. Ja wiem, że i tak mówiłem dłużej niż to sobie wcześniej wyobrażałem, ale bardzo chciałem - wiedząc, że z pewnością pojawi się temat kradzieży tych zdjęć - powiedzieć, że nie może być tak, że kiedy wyprodukowane jest kłamstwo o takiej sile rażenia, takiej żywotności i takich konsekwencjach, komuś, kto chce to kłamstwo ujawnić zamyka się usta, krzycząc: „złodziej”. Chciałem bardzo to powiedzieć, bo byłem przekonany, że ten argument z kradzieżą jest jedynym praktycznie argumentem, który – pozostając kompletnie poza merytoryczną przestrzenią całej dyskusji – może być tu użyty. Bo przecież nie ulega najmniejszych wątpliwości, że cała ta gadanina Karnowskiego o tym, że to wcale nie jest tak, że dziennikarze mają jakieś ukryte intencje, jest idealnie pusta. Chodziło o tę kradzież. I tylko o nią. Bo nawet jeśli założyć, że publikując ten szalik w pełnej okazałości, a nie w zmanipulowanym bezczelnie fragmencie, pogwałciłem czyjeś prawa, to jest akurat tak, że w kontekście o którym mówimy, te akurat prawa – podobnie zresztą jak ich właściciel – są kompletnie bezwartościowe. Chciałem to powiedzieć, Pospieszalski mi przerwał i oni już mogli sobie na mnie poużywać, choćby tylko pogardliwie się krzywiąc.
Z drugiej strony, dobrze się stało, że nie miałem więcej czasu, bo biorąc pod uwagę reakcję Hartmana i Mistewicza na moje słowa i nastrój, w jakim już wtedy byłem, można się poważnie było obawiać, że jeszcze chwila, a ten program by się skończył czymś kompletnie nieprzewidzianym już po piętnastu minutach. Podobnie, jestem pewien, że formuła, jaką dla tego programu przyjął Jan Pospieszalski jest idealna. Nie ma takiej możliwości, żeby dopuścić do bezpośredniej dyskusji między zawodowymi komentatorami, a zaproszonymi do tego programu przedstawicielami opinii społecznej. Oni i my, to – pomijając różnice oczywiste, a więc zawodowe przygotowanie, doświadczenie i tak zwane obycie – dwa kompletnie różne światy. I mówiąc o tych światach wcale nie chcę sugerować, że ta różnica działa akurat na ich korzyść. Oni już dawno przestali być przedstawicielami jakiejkolwiek opinii publicznej. Oni reprezentują już tylko wyłącznie siebie i swoje beznadziejne uwikłanie. Każda zwykła wymiana poglądów między dowolnym, w miarę poukładanym człowiekiem z poza tak zwanej branży, a którymkolwiek z nich, skończyłaby się dla każdego z nich totalną katastrofą. I to nie dlatego, że oni są głupi, a my mądrzy. Albo że oni wiedzą mniej, a my więcej. Ale wyłącznie dlatego, że my jesteśmy wolni, a oni nawet już zapomnieli, czym wolność jest.
I to jest moja osobista już nauka z tego wczorajszego doświadczenia. To i jeszcze coś. Że warto rozmawiać. Nawet jeśli tylko po to, żeby ci, którzy się powinni bać, bać się zaczęli.

8 komentarzy:

  1. no i cioooooo ciolku ? dales dupy i jestes zlodziejem - to jest fakt. Tu jestes mundry, gdy bazgrzesz, tam w realu jestes smieciem, ktory wzbudza pogarde.

    The End ciolku -nikt cie nie chce sluchac, poza paroma psychopatami jak folsdojcz traube ze szwecji.

    So long

    OdpowiedzUsuń
  2. Dla mnie w tym programie najwazniejsze bylo to,
    ze te zdjecia mogli wreszcie zobaczyc wszyscy
    I zobaczyli jaka jest prawda.
    Dziekuje bardzo i serdecznie pozdrawiam
    anden

    OdpowiedzUsuń
  3. Było super, co potwierdza ten ruski buc "so long"

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja mysle, ze takich dlugich trolli jak ten z godz.02.51 nalezy po prostu ignorowac.
    Pozdrawiam
    anden

    OdpowiedzUsuń
  5. @Anonimowy no.2
    To istotnie było ważne. I dobrze, że tak się to stało.

    OdpowiedzUsuń
  6. @Aninimowy 3
    On się nie liczy.

    OdpowiedzUsuń
  7. @Anonimowy 4
    I to własnie robimy.

    OdpowiedzUsuń
  8. Cieszę się, ze tam byłeś. Teraz jest z tego programu film na youtube który wrzucam znanym mi lemingom.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...