Kiedy Bronisław Komorowski na samo rozpoczęcie swojej dzisiejszej konferencji prasowej w Katowicach oświadczył, że „zazdrości” Jarosławowi Kaczyńskiemu, wiedziałem, że nic z tego nie będzie. Że ta sprawa rozejdzie się po kościach w ciągu paru nędznych chwil. Ale liczyłem tez na to, że kiedy Bronisław Komorowski poskarżył się, że podczas gdy on musi ciężko harować, i jako zwykły polityk i jako marszałek Sejmu, jako tymczasowy prezydent, a przede wszystkim jako kandydat na prezydenta, Kaczyński sobie spokojnie zbija bąki i „siedzi gdzieś w kącie”, ta szczególna wypowiedź zostanie jednak jakoś zauważona. Jeśli nawet nie przez media, których rola w promocji kłamstwa jest nie do przecenienia, to może chociaż przez TVP. Teraz widzę, że nic z tego. Okazuje się, że nie trzeba dużo czasu, by przyzwyczaić się do największej podłości. By stępić w sobie wrażliwość do tego stopnia, że proste wzruszenie staje się czymś tak egzotycznym, że nagle okazuje się, że nie ma o czym mówić.
Napisałem dziś tekst, który zamieściłem oczywiście w Salonielicząc nie na to, że on uruchomi jakąś reakcję, ale że tej reakcji będzie towarzyszył i ją uzupełniał. Napisałem tekst, który – bardzo na to liczyłem – uzupełni tę dyskusję choćby tym krótkim opisem sytuacji, w jakiej znalazł się Jarosław Kaczyński po stracie brata, bratowej, najbliższych przyjaciół i kolegów; po tym jak z dnia na dzień został sam, z chora mamą i samotnością wręcz doskonałą. Tak to zostało napisane:
„Przypomnijmy więc, gdyby komuś się zdarzyło – a obserwując naszą scenę publiczną obawiam się, że zdarzyć się mogło – zapomnieć, w jakiej sytuacji od pewnego czasu znajduje się Jarosław Kaczyński. Otóż, jak wiemy, Kaczyński nie miał nigdy rodziny w sensie tradycyjnym. Przez całe życie jedynymi ludźmi prawdziwie mu bliskimi był brat i mama. Niewykluczone, że jeśli traktował kogoś jako rodzinę, to była nią rodzina jego brata. A więc jego żona, jego córka, i jego wnuczki. Dziś Jarosław Kaczyński znalazł się w miejscu, które dla każdego normalnie myślącego człowieka jest możliwym końcem życia, w więc sytuacją absolutnie i jednoznacznie tragiczną. Stracił bowiem w jednym momencie jedynego brata i jedynego być może przyjaciela, traci powoli matkę, która w pewnym sensie była dla niego matką, siostrą i przyjaciółką, i którą w dodatku prawdopodobnie musi – w tej swojej niezwykle bolesnej sytuacji – wyłącznie pocieszać, dawać jej nadzieję i radość. Mamy Jarosława Kaczyńskiego, który właśnie teraz, kiedy świat mu się usunął spod nóg, musi walczyć o prezydenturę. Musi, nawet jeśli też chce. Nawet jeśli bardzo chce, to przede wszystkim musi. Właśnie wtedy, kiedy mógłby się zaszyć w kącie i już tylko płakać i wyrywać sobie włosy z biednej głowy. Krótko mówiąc, wedle najbardziej jednoznacznych standardów, Jarosław Kaczyński znalazł się w sytuacji, jak to mówią starzy Polacy, „nie do pozazdroszczenia”.
I nic. Okazało się, że najprawdopodobniej tylko ja zauważyłem te słowa. Jedna z osób komentujących na tym blogu dorzuciła do tego kolejną wypowiedź Bronisława Komorowskiego, gdzie on znów narzeka na to, że jest tak strasznie obłożony robotą, ale przy okazji też, tym bardziej się chwali, ze on przynajmniej nie wykorzystuje tego swojego nieszczęścia do kampanii. W odróżnienia naturalnie od Jarosława Kaczyńskiego.
Wspomnianą notkę zakończyłem apelem, że jeśli ja nagle oszaleję i postanowię głosować na Bronisława Komorowskiego, to proszę każdego kto będzie w pobliżu i miał odpowiednie możliwości, żeby mnie zwyczajnie dobił. Teraz, widząc to stępienie wrażliwości, proszę jeszcze o jedno – módlmy się wszyscy za świat, który nam został dany w opiekę.
Tak, ja już dawno odkryłam, że jest gorzej niż na pierwszy i drugi rzut oka się wydaje, ale zachowuję nadzieję, czasami wręcz radość, bo ,,BRAMY PIEKIELNE NIE PRZEMOGĄ" i ,,miejcie odwagę JAM zwyciężył świat"...
OdpowiedzUsuń