Wspomniałem już o tym tutaj jakiś czas temu, ale w sposób tak – przyznaję - dyskretny, ze fakt kompletnego braku reakcji na ten krzyk przecież mnie zmartwił, lecz nie zaskoczył. Mijają jednak dni, a ja wciąż nie mogę się doprowadzić do porządku nad tym, co się stało 10 kwietnia. Oczywiście, jak najbardziej przyznaję – z każdym z tych mijających dni nabieram coraz większego przekonania, że moje wcześniejsze podejrzenia co do tego, ze to nieszczęście, jakie na nas spadło miało swój sens, były jak najbardziej słuszne i że to zwycięstwo – a przecież to właśnie o to zwycięstwo od początku najbardziej chodziło – jest już właściwie w zasięgu ręki. Mimo to jednak, wciąż ta smoleńska mgła mnie dręczy, nie pozwala ani żyć, ani spać, ani się zwyczajnie wyprostować i zaczerpnąć nowego wiosennego powietrza.
Oto fragment wywiadu, jakiego jeszcze jakiś czas przed katastrofą, kiedy wszystko wydawało się zupełnie inne, niż w rzeczywistości było, udzieliła Rzeczpospolitej Zyta Gilowska:
„Wracając do tych tajemnic polskiej polityki. Nie jest dla pani tajemnicza rezygnacja Tuska z kandydowania na prezydenta?
Trochę tak. Można to tłumaczyć obawami przed przegraną, ale to mnie nie przekonuje. Można tłumaczyć zamiarem utrzymania władzy premiera – też mnie nie przekonuje.
Dlaczego to panią nie przekonuje?
Przede wszystkim dlatego, że Donald Tusk przez minione cztery lata zachowywał się jak osoba, która otwarcie i bardzo konsekwentnie zmierza do prezydentury. Taka wolta, na dokładkę niezbyt serio objaśniana tymi żyrandolami, ma skrywany komponent, jakąś tajemnicę.
Może więc to jakiś kaprys Donalda Tuska?
Nie. Tego typu kaprysy mają tylko bardzo młode dziewczyny na pograniczu gimnazjum i liceum.
Czyli na gruncie wiedzy istniejącej w domenie publicznej nie sposób tej rezygnacji wytłumaczyć?
Tak. I odpowiadając wprost na pani pytanie: moim zdaniem jest w tym jakaś tajemnica.
Tym, którzy przyczyny analizują, brakuje więc może jakiegoś elementu tej układanki, jakiejś wiedzy?
Sądzę, że tak właśnie jest.
A to kiedyś się wyda?
Generalnie żywię takie XIX-wieczne i chyba naiwne przekonanie, że kiedyś wszystko się wyda. Myślę więc, że wyda się i to”.
http://www.rp.pl/artykul/454817.html
Kiedy dziś czytam te słowa, oczywiście świetnie pamiętam moje oryginalne poruszenie, kiedy je po raz pierwszy czytałem. To przecież nie jest tak bardzo codzienna sprawa, gdy ktoś, kto niewątpliwie jest zorientowany i wie znacznie więcej, niż ktokolwiek z nas może sobie wymarzyć, mówi takie rzeczy. Wydawałoby się, że kwestia rezygnacji Donalda Tuska, jakkolwiek dziwna i ekscentryczna, ma jakieś swoje wytłumaczenie, i nawet jeśli nasze podejrzenia nie są słuszne, to z pewnością ktoś inny jest w stanie przedstawić odpowiednią ocenę i wszystko się jakoś ułoży. I na to wszystko przychodzi Zyta Gilowska i twierdzi, ze za tym się kryje tajemnica, co do której można mieć tylko nadzieję, ze się kiedyś wyjaśni. Że wszelkie próby racjonalnego wytłumaczenia faktu, ze Donald Tusk nagle przestał marzyć o prezydenturze, spełzły na niczym i stoimy już tylko wobec zagadki, i to zagadki jak na razie nie do rozwiązania.
I to jest właśnie to, co mnie dziś dręczy. To mianowicie, że mam bardzo silny niepokój – niepokój wręcz fizyczny – że ta dręcząca tajemnica, którą wtedy w swej bezradności przedstawiła Zyta Gilowska się nagle przejaśniła. I to, ze wcale nie trzeba było na tę chwilę czekać długo. Bo zaledwie do 10 kwietnia. Do 10 kwietnia, kiedy to dowiedzieliśmy się, ze samolot wiozący na uroczystości katyńskie naszego prezydenta rozbił się przy lądowaniu, i że Prezydent nie żyje. A chwilę potem, dotarła do nas informacja, że tak się szczęśliwie złożyło, ze na pokładzie nie było Jarosława Kaczyńskiego. Który też miał tam oryginalnie być, ale ostatecznie go zabrakło. I wtedy zrozumiałem. I to co zrozumiałem dręczy minie do dziś, z każdym dniem coraz bardziej.
Jak mówię, wspominałem już o tym przed iluś tam dniami, ale ten przekaz gdzieś się zagubił. A więc dziś powiem to bardzo dobitnie. Mam bardzo mocne podejrzenie, ze jakiś czas przed tym, jak Donald Tusk ogłosił rezygnację z ubiegania się o fotel prezydenta, przyszedł ktoś – ktoś kogo ja oczywiście ani nie znam, ani znać nie chcę – i poinformował go, ze musi pozostać premierem. Że ma zapomnieć o prezydenturze, bo sytuacja jest taka, że jego udział w tym wyścigu jest niepotrzebny. Że on będzie pilnował spraw na poziomie rządu i partii, natomiast całą resztą już zajmą się ci, co wiedzą więcej. A jeśli ma jakieś obawy, to może być spokojny. Kwestia przyszłej prezydentury zostanie odpowiednio załatwiona. I to bez względu na to, czy kandydatem będzie Komorowski, Sikorski, czy nawet – jeśli komuś to pasuje – jakiś przedstawiciel świata kultury. Bo konkurencji się nie planuje.
Widzę te scenę. Jak Donald Tusk dowiaduje się, że jeszcze nie dziś. Że może nawet nigdy. Ale że nic nie może zrobić, bo ci którzy go wymyślili i dają mu żyć mają wobec niego i wobec całego tego interesu inne plany. Widzę tę scenę, widzę tego Tuska, i widzę też go parę tygodni później, już po tym, jak dowiedział się co się stało… i poszarzał ze strachu. Bo zrozumiał, że tu nie ma żartów. Że to nie jest piłeczka. I że to nawet nie jest jego ukochany Sopot i cała ta przygoda.
Tyle że, jak uczy mądrość ludowa, człowiek strzela, a Pan Bóg kule nosi. Ja wiem, co oni wszyscy muszą czuć dziś, kiedy się okazało, ze może się bardzo szybko okazać, że to że ten plan nie do końca się udał, ma znaczenie podstawowe. Jak oni muszą się dziś okropnie bać. Zwłaszcza że mają autentycznie związane ręce. Nie mają już w tej chwili żadnego ruchu.
We wpisie towarzyszącym temu wpisowi, tyle że w Salonie 24, przypomniałem scenę z Ojca Chrzestnego, gdzie Don ostrzega innych szefów rodzin, że jeśli cokolwiek się stanie jego synowi, jeśli zachoruje, jeśli wpadnie pod samochód, a nawet jeśli zabije go piorun, to on będzie o to miał pretensje do któregoś z tych panów. I tak jest z nami. Więc lepiej o niego dbajcie. Uważajcie więc bardzo, żeby, broń Boże, włos mu z głowy nie spadł. Bo jeśli i on odejdzie, to będzie jednocześnie i wasz koniec.
Tak, zuważyłem, że wielu polityków było raczej prawdziwe przestraszonych, przejętych (Tusk, widziałeś minę Pawlaka w Krakowie?), za wyjątkiem jednego, wiesz kogo mam na myśli).
OdpowiedzUsuń"...bo ci którzy go wymyślili i dają mu żyć mają wobec niego i wobec całego tego interesu inne plany." Można nie być zwolennikiem J.Kaczyńskiego (ja akurat jestem), ale każdy ma pewność, że to on ma moc sprawczą, decyzyjną w obszarach, którymi się zajmuje. W przypadku np. D.Tuska jest pewne, że kluczowe decyzje zapadają poza nim.
Pozdr.
ag.0062
Poniosło wybitnie. Własna stronka. he he. Przyjrzę się.
OdpowiedzUsuńAle Ci kiedyś wstyd przed dziećmi będzie koleżko. Acha. Naucz sie interpunkcji.
Chłopie, życzę ci z dobroci serca mego- zacznij bardziej zwięźle pisać, redaguj teksty przed ich publikacją albo naprawdę idź do porządnej pracy.
OdpowiedzUsuńNa razie jojczysz i żalisz się. Nawet bym ci rzucił te 20 zł miesięcznie, ale bądź facetem.
Pana blog na salonie wisial krotko na szczycie
OdpowiedzUsuńpotem go ok.godz.12.00 usunieto...
Czegos sie boja, tylko czego?
Serdeczne dzieki za oba teksty.
anden
ag,
OdpowiedzUsuńOczywiście że wiem. Wszyscy wiedza.
Anonimowy,
OdpowiedzUsuńNie usunięto. Jest w rozdziale Przyczyny katastrofy.
Mad Dog,
OdpowiedzUsuńZ dobroci serca? No, bez przesady. Na to mnie nie nabierzesz. Twoje serce na sto procent jest złe.
Anonimowy,
OdpowiedzUsuńKochany - moja wiedza o interpunkcji zaczyna się tam, gdzie Twoja się już dawno skończyła. Nie kompromituj się.
"Jest w rozdziale Przyczyny katastrofy."
OdpowiedzUsuńJuż, niestety, nie.
Bydło
Przenieśli do kat. Polityka
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
Bydło
Nic nie szkodzi. Nawet lepiej. Bo wyżej.
OdpowiedzUsuń... to znaczy, że na szczęście nie jestem osamotniony w swoich odczuciach. Też od tych dwudziestu ośmiu dni czuję się taki przytłoczny, jak bym przebywał w czymś co jest takie, takie chyba nie do końca rzeczywiste.
OdpowiedzUsuńWczoraj wieczorem jakoś tak nagle uświadomiłem sobie, że przez te wszystkie dni od 10 kwietnia nie miałem chyba jednej wolnej godziny w której bym nie pomyślał, nie rozmawiał, nie przeczytał, nie obejrzał czegoś o tym nieowyobrażalnym co się stało tam, w Smoleńsku.
I o tym co chyba jeszcze nie całkiem do nas dociera w całej swojej grozie, jakie to będzie miało konsekwencje dla nas Polaków i dla Polski przez, tak myślę, najbliższe kilkadziesiąt lat. Jeśli ta, jakże "sowiecka" w swojej wymowie i wykonaniu zbrodnia, "zaowocuje" tu w Polsce tak jak chcieli ci którzy to zaplanowali i wykonali. Świadomie napisałem sowiecka. Właśnie przez taki a nie inny sposób "wykonania" tego co się stało w Smoleńsku jest to tak czytelne. Sowieci zawsze tak postępowali. Począwszy od rzeźnickiego w swej wymowie zarąbania siekierą Trockiego w Meksyku, przez mord na księdzu Popiełuszczce z wyrwaniem języka włącznie, i nie tak dawno, prawie jawne i jakże "mongolskie" (w najgorszym tego słowa znaczeniu) otrucie polonem Litwinienki. To tylko tak dla przykładu napisałem o tych, a nie innych sowieckich "dziełach".
I teraz Smoleńsk 10/04/2010.
A od samego początku patrząc "szeroko rozwartymi oczami", może nawet i z przerażenia, na to co się wyprawia z tym "śledztwem", i tam w Rosji i tu w Polsce, to tylko jedno człowiekowi może przyjść skojarzenie. Targowica.
Jak na dziś to jedno jest dla mnie już dziś pewne, jak amen w pacierzu, to że ta, jak ich prywatnie nazywam, "schetyniała ferajna od Tuska", już na zawsze, na wieki wieków będzie kojarzona z tym co się wydarzyło w Smoleńsku jako ta, której nie tylko że ta zbrodnia była "na rękę", ale i do tej zbrodni "rękę przyłożyła".
Już na zawsze przylgnie do nich słowo współwinni .
Napisał Pan "... Widzę te scenę. Jak Donald Tusk dowiaduje się, że jeszcze nie dziś. Że może nawet nigdy ..."
A ja na własne oczy widziałem i to nie raz, Pan zapewne też, scenę w Smoleńsku, gdy Tuska, nie mogącego z jakiś powodów podnieść się z kolan, Putin klepie protekcjonalnie po ramieniu, i Tusk gdy tylo zdołał się podnieść, po prostu rzucił się, rzucił się w wprost objęcia ramion Putina.
Ten gest Tuska, jakby poddaństwa, oddania się we władanie silniejszego - poczułem wtedy coś, coś lodowatego we mnie, w środku, w odniesieniu do Tuska.
I dziś tak sobie myślę że w nich, w Tusku i całej reszcie, nie tylko jest strach.
W nich samych jest piekło.
Piekło do którego doprowadzili się sami swoją samo napędzającą się nienawiścią.
To ich piekło to jest ta ściana, do której doszli ze swoją nienawiścią, po przekroczeniu której może być tylko piekło do kwadratu. A może i kolejna zbrodnia w imię nienawiści.
Ich piekło to ten ruski który stoi z tyłu, za ich potylicą, o którym JUŻ widzą że nie w nim żadnych ludzkich uczuć.
Piekło które w nich jest to ich wiedza o tym czymś niewyobrażalnym w Smoleńsku, której my nie mamy.
Na razie nie mamy. Ale będzimy mieli.
Jak nie my to nasze dzieci, albo wnuki.
Tak jak wiedzę o Katyniu w 1940. Po 70 latach.
To jest to ich piekło, oni tam głęboko w sobie usiłują stłamsić, a może i zabić, myśl o prawdzie.
I powiem Panu, choć to może źle, wcale im nie współczuję. Ani trochę.
Wprost przeciwnie.
Też czytałem ten wywiad z Gilowską. Często czytałem propozycji w Rzepie i Dzienniku aby PiS właśnie Ją zaprosił jako kandydata na Prezydenta. Niestety tak nie wyszło.
OdpowiedzUsuńNo i przed czytaniem powyższego bloga miałem przyjemność obejrzeć poniżej podany link.
http://www.rp.pl/artykul/472785.html
Coś tu zaczyna śmierdzieć i to mocno.
Chciałbym jeszcze zachęcić do przeczytania odpowiedzi Pana Wojciecha Edwarda Leszczyńskiego z 07 maja 2010 (o godź.22:29tej) na blog Piotra Gabryela http://blog.rp.pl/gabryel/2010/05/07/artykul-11-czyli-wspolne-dochodzenie-polski-i-rosji/ To po prostu strzał w dziesiątkę.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
A