Jak sięgnę pamięcią, zawsze miałem skłonność by dzielić polskie społeczeństwo. Ale pamiętam też, że zawsze to robiłem z wielką przyjemnością i przy tej okazji nigdy nie czułem ani wyrzutów sumienia, ani też jakiejś swojej w tym wyjątkowości. Za peerelu na innych ludzi patrzyłem pod kątem opozycji ubek-nieubek, komuch-niekomuch, no i naturalnie, jak zawsze, dureń-niedureń. Kiedy komuna się przepoczwarzała w to co nas prześladuje do dziś, doskonale czułem, i to uczucie gdzie mogłem wyrażałem, że obok ludzi wrażliwych, o dobrych sercach, są ludzie niewrażliwi i o sercach podłych. Że obok tych, którzy kiedy patrzą, to widzą, są też tacy co nawet jak patrzą – to nie widzą. I że – jak zwykle – obok szpicli, katów i tchórzy, są też ich ofiary. Obecne lub dopiero potencjalne. Tak samo jest teraz. Ile razy zastanawiam się nad naszą Polską i nami Polakami, wiem świetnie, że, tak jak kiedyś, można w bardzo wielkim skrócie wyróżnić dwie kategorie obywateli. I nawet jeśli ten podział sprowadzę do już najbardziej trywialnego i prostackiego podziału Polak-NiePolak, nie widzę w tym nic szczególnie gorszącego.
Jest też jednak faktem, że tak zwana druga strona również nigdy nie miała problemu z klasyfikowaniem. Za komuny z jednej strony stał zawsze obywatel porządny i warchoł, element propaństwowy i antysocjalistyczny, robotnik i chuligan. W pierwszych latach Trzeciej RP pojawił się podział na zoologicznych antykomunistów i antykomunistów kulturalnych, na ciemnogród i jasnogród, następnie na prawdziwych Europejczyków i polskie chamstwo, czy wreszcie na wykształconych z wielkich miast i niewykształconych ze wsi i z miasteczek. Ostatni podział jaki nam się pojawił, to – z zachowaniem oczywiście wszystkich dotychczasowych epitetów – podział na dwa Kościoły – krakowski i toruński.
Ciekawe w tym wszystkim są dwie rzeczy. Pierwsza jest taka, że dyskryminacja, jaka pojawiała się przez ten cały czas po stronie, że tak powiem, reżimowej, zawsze miała wymiar bardzo oficjalny. Z określaniem pewnej części społeczeństwa, jako leni, obiboków, chuliganów, warchołów, ziejących jadem nienawiści ludzi w moherowych beretach, publiczna domena nigdy się nie kryła, i nawet od czasu do czasu wynajmowała swoich uczonych przedstawicieli do prezentacji zobiektywizowanej analizy opisywanych w prasie, radiu i telewizji zjawisk. Inaczej było po stronie społecznej. Jeśli ja, czy moi znajomi, mówiliśmy, że wśród nas są ubecy, lub że jakieś środowisko to banda komuchów, czy też, że część osób, które spotykamy na niedzielnych mszach, to w gruncie rzeczy osoby skrajnie niepobożne, każde nasze słowo miało wyłącznie charakter plotki, czy tak zwanej szeptanej propagandy.
Druga interesująca kwestia to taka, że podczas gdy my – myślę, że mogę już używać tego pojęcia ‘my’ – konsekwentnie akceptowaliśmy fakt, że są dwie Polski i nic na to nie można poradzić, to oni od samego początku robili wszystko – i to zarówno w wymiarze indywidualnym jak i propagandowym – by nikt nie miał wątpliwości co do tego, że to całe społeczne zło, które się przelewa gdzieś na marginesach naszego życia, to właśnie margines i że w gruncie rzeczy podziały żadne nie istnieją. Że i ci najpierw zwykli antykomuniści, później antykomuniści zoologiczni, następnie ciemna wiejska hołota z kruchty i w końcu „bereciary od Rydzyka”, to nie jest żadna istotna grupa społeczna, ale śmierdzący wykwit na żywym organizmie cywilizowanego społeczeństwa, który się niedługo skutecznie wyleczy. Tym samym, kiedy pojawiały się – oczywiście jak najbardziej nieoficjalne – zarzuty, że System pragnie wyrzucić z oficjalnego obiegu dużą część społeczeństwa, ów System natychmiast krzyczał, że to oszczerstwo i skandal. Jest tylko miłość i szacunek.
Co się działo, kiedy opinia, jakoby były dwie Polski pojawiała się z rzadka bardzo po stronie ‘społecznej’, jednak w skali bardziej oficjalnej? Pamiętam, że po raz pierwszy miałem okazję zaobserwować tę sytuację, kiedy po pierwszej pielgrzymce do Polski Jana Pawła II, Andrzej Trzos-Rastawicki nakręcił film zatytułowany „Pielgrzym”, który właśnie – po raz pierwszy w historii Polski – ukazał tę drugą Polskę oficjalnie, na prawdziwej taśmie filmowej, w porządnej produkcji, w pełnym wymiarze. System z tym wydarzeniem poradził sobie tak jak to zawsze czynił, a więc film w całości ocenzurował i nie dopuścił do normalnej dystrybucji. W tej sytuacji, ta właśnie ‘druga Polska’, oglądała go w kościołach i na zamkniętych pokazach w rożnych nieoficjalnych, jakoś tam zbliżonych do Kościoła, miejscach. Wtedy to właśnie mogliśmy zobaczyć siebie, a przy tym też to, jacy jesteśmy właśnie my. Ci, o których System dotychczas twierdził, że nas nie ma, a jeśli jesteśmy, to stanowimy nic nie znaczący margines. I jak nas jest dużo. To był niezwykły film. Każdy kto go widział wtedy, pamięta, jaki to był wówczas niezwykły film. Film, w którym po raz pierwszy byliśmy tylko my. A jeśli gdzieniegdzie przemknął ktoś z tamtej strony, to wyłącznie po to, żeby ten nasz obraz jeszcze bardziej wyostrzyć. Ależ to był film!
Jak już powiedziałem, System ten film zlekceważył. System zrobił wszystko, by ten film został – podobnie zresztą, jak my wszyscy – z publicznej świadomości wyparty. Żeby on przestał istnieć. Żeby ostatecznie stał się dokładnie takim samym marginesem, jak zwykły obibok na socjalistycznej budowie. System tego filmu ani nie komentował, ani go nie krytykował, ani w ogóle o nim nie wspominał. Filmu zwyczajnie nie było. Takie to były czasy.
Kiedy telewizja publiczna kilka tygodni temu pokazała film zatytułowany Solidarni 2010, nie oglądałem go. Mało oglądam telewizję i zwyczajnie nie wiedziałem, że on jest pokazywany. Ponieważ on się niemal natychmiast pojawił w Internecie, obejrzała go Toyahowa i dzieci. Ja nie. Nie jestem w stanie siedzieć w krześle przed komputerem dłużej niż kilka minut, o ile akurat nie piszę jakiegoś tekstu do tego bloga, lub nie pracuję. Jeśli mam oglądać film, muszę mieć fotel i telewizor i pełny komfort. Nie mogę siedzieć, patrzeć w ten ekran i udawać, że jestem skupiony. Więc, jako jedyny z rodziny, filmu Solidarni 2010 nie oglądałem. A ponieważ go nie oglądałem, nie zabierałem głosu ani na jego temat, ani na temat całej tej nieprawdopodobnej krytyki, jaka spadła na Autorów i na samą TVP za jego emisję. Ale oczywiście świetnie wiedziałem, jakie są zarzuty. A zarzuty musiały być. W końcu czasy są dziś inne. System nie potrafi już działać tak, jak działał 30 lat temu i zrobić z filmem Ewy Stankiewicz to co zrobił z Pielgrzymem Trzosa, czyli udawać, że go nie ma. W tej sytuacji więc, padł powszechnie zarzut, że film jest podły, kłamliwy, wręcz goebbelsowski, no a przede wszystkim, że dzieli Polaków. Że zamiast pokazać i tych i tych, pokazuje wyłącznie tych. A to jest zwyczajna obrzydliwość. Jestem przekonany, że gdyby w tamtych latach, 30 lat temu, reżim miał jakiś interes, żeby o filmie Trzosa pisać, zarzuty byłyby dokładnie takie same. I jestem przekonany, ze znalazłoby się wystarczająco dużo ekspertów, autorytetów, recenzentów i zwykłych obywateli, którzy by nam świetnie wyjaśnili, dlaczego Pielgrzyma można uznać za przykład najbardziej ohydnej, antyspołecznej propagandy.
Pozwolę sobie na małą dygresję. W niedzielę, po tym jak Karol Wojtyła został papieżem, odbyła się wielka msza pontyfikalna, która była transmitowana przez komunistyczną telewizję. Tak się złożyło, że w tamtą niedzielę byłem z przyjaciółmi w górach. Rano zeszliśmy do takiej niby stołówki, gdzie stał telewizor i zasiedliśmy w krzesłach, by śledzić to niezwykłe zdarzenie. Tymczasem w sali obok odbywała się tak towarzyska impreza. Był niedzielny poranek, myśmy oglądali mszę w telewizji, a w sąsiedniej sali banda jakichś nieznanych nam turystów chlała, i darła mordy w sposób zupełnie niewyobrażalny. I tak przez całą mszę. Myśmy ich, jak mówię, nie znali, ale nawet nam do głowy nie przyszło, żeby interweniować, ani tym bardziej pytać ich o to kim są. A to dlatego, żeśmy świetnie wiedzieli, że są dwie Polski. A jedna z nich od czasu do czasu chodzi uzbrojona. A co oni wiedzieli? Nie mam pojęcia. I nawet nie chcę tego wiedzieć. Ale wiem jedno. Każdy z tych bandytów, kiedy po paru latach miał okazję oglądać film Trzosa-Rastawickiego musiał być bardzo niezadowolony.
Ktoś mi zarzuci, że się niepotrzebnie mądrzę, skoro nie widziałem Solidarnych. Otóż nic z tego. Niedawno dostałem kopię tego filmu od samego Janka Pospieszalskiego (owszem, chwalę się jak cholera!) i wczoraj go obejrzałem. Normalnie w telewizorze. A zatem świetnie wiem, co mówię. Wczoraj też wysłuchałem Daniela Olbrychskiego w TVN24, jak się zapluwał z oburzenia – do tego stopnia, że w pewnym momencie mu się wszystko pomieszało i zaczął gadać o filmie pod tytułem „Solidarni 220” – jaką to straszna manipulacją uraczyła nas Stankiewicz, Pospieszalski i ta straszna TVP. Że oni pokazali tylko tych. A tamtych już nie. Że oni znów dzielą. No i że w dodatku pokazują tych, których nie ma. Że zamiast obu pokoi w górskim schronisku, w obrzydliwy i kłamliwy sposób pokazują tylko ten jeden. Ten gorszy i mniejszy i brzydszy…
A zatem doskonale wiem, co mówię. Historia zatoczyła koło. Bohaterowie tego co się dzieje są dokładnie ci sami. Z jednej strony my, z drugiej oni. I my i oni zajmujemy dokładnie te same pozycje, co przed laty. Jak powiedział Jarosław Kaczyński, my stoimy tu, a oni tam. „Stoję w środku, na jednej nodze, przed skokiem”. I niech już tak pozostanie. Niedługo będziemy walczyć. Może być w cieniu.
dlaczego nie ma Pana na Salonie24?
OdpowiedzUsuńNie znalazłem nic na Salonie i dlatego tu zajrzałem. Chętnie Pana czytam i ze wszystkim się z Panem zgadzam.
Myślę, że każdy uczciwy człowiek tak myśli.
leszek152 Pozdrawiam.
Jestem w Salonie. Ja zawsze jestem w Salonie. Ale tu też jest dobrze.
OdpowiedzUsuńDzisiaj Pana na Salonie24 nie ma (strona nie otwiera się - 18.05.2010 g.21:09. Czyżby wstęp na Salon wzbroniony?
OdpowiedzUsuńTo nie ja jestem problemem. Widocznie cały portal się zepsuł.
OdpowiedzUsuńTVP nie musi dzielić, oni tylko pokazali Polskę podzieloną i kilka razy zrobili o krok za daleko, chociażby wtedy gdy pokazali eleganckiego pana w marynarce i pod krawatem który twierdził, że premier Tusk ma krew na rękach. Alternatywna recenzja filmu - alternatywna bo z innego punktu widzenia lub jak kto woli z innej strony barykady.
OdpowiedzUsuństudentSGH - no tak, spisał się Pan na medal. Może następnie recenzja filmu o wizycie Papieża w czasach PRL'u?
OdpowiedzUsuń@adthelad - skąd ta ironia?
OdpowiedzUsuńW PRL telewizja reżimowa miała dosyć ciekawy sposób relacjonowania wizyt Papieża w Polsce - raz że robili ujęcia tak żeby wydawało się że tłum był dużo mniejszy niż naprawdę był, po drugie kamery pokazywały głównie starszych ludzi, żeby wychodziło że młodzi ludzie są tacy postępowi, a tylko wymierające pokolenie jest wierzące. Wtedy obraz był wypaczony, w Solidarnych 2010 obraz nie jest wypaczony, jest jednostronny.
Nie jest jednostronny - jest obiektywny. To, że niektórzy nie mogą tego pojąć lub umyślnie przykładają miarę w formie 'jeżeli przedstawia się A to trzeba przedstawiać B' pokazuje jedynie brak ich obiektywizmu. Pokazując pustą butelkę znalezioną na ulicy muszę pokazać pełną, której tam nie znalazłem, aby nie być jednostronnym? Niech Pan znowu przeczyta to co Pan napisał w odpowiedzi i głęboko się nad tym zastanowi.
OdpowiedzUsuńPrzepraszam, zagalopowałem się. Chodzi mi o to, że mimo 'jednostronności' dokument jest obiektywny. A to jest najważniejsze. Sposób w jaki ostatnio używano zarzutu 'jednostronności' ma na celu dyskredytowania tego dokumentu oraz TVP1 i Pana Pospieszalskiego. Jest to bardzo smutne ponieważ omija się umyślnie pojęcia obiektywizmu.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.