Zanim w ogóle przejdę do rzeczy, muszę
oświadczyć, że o ojcu Adamie Szustaku piszę dziś nadzwyczaj niechętnie. Przede
wszystkim, gdy chodzi o jego dotychczasową działalność stricte duszpasterską,
po pierwsze nie mam zastrzeżeń, a poza tym, konkretnie na jej temat
wypowiedziałem się już jakiś czas temu i uważam, że to zupełnie wystarczy. Po
drugie, jeśli miałem co do niego jakieś wątpliwości, to swego czasu
zainspirował mnie tu odpowiednio nasz duszpasterz, ksiądz Krakowiak, tłumacząc
mi, że jest czymś kompletnie niezrozumiałym, że uwzględniając fakt, jak to się
swego czasu ojciec Szustak prowadzał, władze kościelne pozwoliły ojcu
Szustakowi działać w ramach Kościoła, i wydaje mi się, że o tym też już tu
wspominałem. W kwestii natomiast jego ostatniego wystąpienia, kiedy to najpierw
ogłosił, że w majowych wyborach prezydenckich będzie głosował na Szymona
Hołownię, by już chwilę potem przeprosić za ową niefortunną agitację, powstała
sytuacja tak jednoznacznie zawstydzająca, że ten blog mógłby nie znieść choćby
jednego słowa skierowanego w ten dół, a tego nikt z nas chyba by nie chciał.
Jeśli jednak mimo tego wszystkiego,
uznałem za stosowne po raz kolejny uczynić z ojca Szustaka bohatera tego bloga,
to wyłącznie z tego powodu, że część czytelników mogłaby mieć w stosunku do
mnie pretensje, że jako znanemu dotychczas obrońcy jego kaznodziejskiej
działalności, w sytuacji owej ostatecznej kompromitacji, nie wypada mi siedzieć
cicho, ale, wręcz przeciwnie, powinienem się najpierw wytłumaczyć, a potem najlepiej
jeszcze posypać głowę popiołem. Cicho więc nie będę, choć nie jestem pewien,
czy dla powszechnej satysfakcji. W dalszym ciągu bowiem podtrzymuję, że przede
wszystkim w tej części nauk głoszonych przez ojca Szustaka, która jest mi
znana, nie ma nic zdrożnego, a wręcz przeciwnie to co on robi, jeżdząc po
świecie i kręcąc te swoje filmy, jest z pożytkiem dla Kościoła. I nie sądzę, by
to się miało zmienić. Natomiast, owszem, numer który on właśnie odstawił,
wyrażając w tak otwartej i jednoznacznej formie poparcie dla kandydatury
Hołowni, woła o pomstę do nieba. Mało tego, sposób, w jaki on to zrobił,
najpierw przyznając, że nie brał udziału w żadnych dotychczasowych wyborach, a
więc nie głosował ani na Jana Olszewskiego, ani na Lecha Kaczyńskiego, ani na
Jarosława Kaczyńskiego, ani wreszcie ostatnio na Andrzeja Dudę, i dopiero dziś
za nadzieję dla Polski i, jak rozumiem, również Kościoła, uznał prezydenturę
Szymona Hołowni, skreśla go całkowicie, a tym samym unieważnia całą jego
dotychczasową działalność, każac nam podejrzewać, że może on nigdy nie mówił z
głowy, ale, podobnie jak przedstawiony tu niedawno Radosław Kotarski – czytał z
promptera i nie głosił Słowa Bożego, ale uprawiał zwykły coaching.
Ale to nie wszystko. Kiedy ojciec
Szustak oświadczył, że będzie głosował na „Szymona”, w sposób bardzo elokwentny
przekazał swoim fanom, że jeśli którykolwiek z nich ma mu coś w tej sprawie do
powiedzenia, to niech się zamknie, bo przede wszystkim, kogo on popiera, to
jego prywatna sprawa i obywatelskie prawo, a poza tym on nikogo do niczego nie
namawia, tylko tak sobie gada. I to – choć wydawałoby się, że już nic go
bardziej pogrążyć nie zdoła – okazało się jeszcze jednym gwoździem do tej
trumny. Ów święty mąż ma przed sobą, z tego co nam wiadomo, setki tysięcy
młodych ludzi, zapatrzonych w niego, jak w święty obrazek, często ludzi, którzy
podobnie jak on na wybory nie chodzą, bo ich to ani nie interesuje, ani się na
tej całej polityce nie znają, ogłasza im, że przynajmniej dla niego nadszedł
czas, by się zaangażować, że ów czas nazywa się „Szymon Hołownia” i niech się
wszyscy od niego odpieprzą, bo on do niczego nie namawia, tylko tak sobie pod
nosem mruczy. Przepraszam bardzo, ale nawet jeśli Diabeł nie istnieje, to
uważam, że tu akurat kręci się przynajmniej jego ogon.
No i teraz z tego wszystkiego
najlepsze. Nie wiem, co się stało, że ojciec Szustak walnął się dość szybko w
niesławną czaszkę. Czy mu zwrócili uwagę przełożeni, czy odezwała się któraś z
jego byłych, lub aktualnych kochanek i mu powiedziała, żeby się opamiętał, bo
będą problemy, czy zareagował sam sztab Hołowni, czy może po prostu normalnie
wytrzeźwiał, faktem jest, że już na drugi dzień ukazało się oświadczenie, które
tu przedstawię w formie, jaka została przedstawiona w mediach:
„Wiem i
tak niektórzy powiedzą: mleko się rozlało, powiedziałeś, co powiedziałeś. Tak,
tylko krowa się nie myli. Popełniłem błąd. Nie powinienem wyrażać publicznie
jako ksiądz, jako reprezentant Kościoła katolickiego, swoich preferencji
politycznych, które są, jakie są. Mogę o nich dyskutować w prywatnych rozmowach
bardzo chętnie, ale nie powinienem tego robić publicznie, i tutaj popełniłem
błąd, za który bardzo przepraszam.
Dziękuję
tym, którzy potrafili się do mnie odezwać z szacunkiem, z miłością, żeby mi po
prostu przekazać: ‘nie przemyślałeś tego’. Taka prawda, nie przemyślałem.
Popełniam błędy jak każdy inny człowiek. Mam nadzieję, że ci, którzy mają dobrą
wolę zrozumieją, co próbuję powiedzieć. Bardzo przepraszam, że upolityczniłem
kanał 'Langusty…'. Zamierzam dotrzymać obietnicy, którą złożyłem jakiś czas
temu, że tak nie będzie. Udało się przez 3 tysiące odcinków, więc mam nadzieję,
że tak będzie znowu.
To jest
fajne, że jesteśmy omylni, i to jest fajne, że mamy ludzi, którzy kochają i
którzy potrafią zwracać uwagę w dobry i mądry sposób, okazując miłość. To jest
piękno Kościoła”.
Tu akurat aż mnie korci, by zauważyć, że tu
nie ma mowy o jakichkolwiek preferencjach politycznych, ponieważ Szymon
Hołownia to nie jest wybór polityczny, lecz czysto estetyczny, a w związku z
tym, do zdania „To jest piękno Kościoła”, bardzo by pasowało, by Szustak dodał
jeszcze jedno: „I to jest piękno Szymona Hołowni”, no ale postanowiłem, że będę
się ograniczał, więc oświadczam, że się z tym swoim szyderstwem pomyliłem, a
jest oczywiście strasznie fajne, że jesteśmy omylni, no i zakończę te refleksję
już bardziej elegancko. Otóż wspomniałem tu księdza Krakowiaka, człowieka,
który pojawił się na tym blogu niemal na samym początku i ogłosił się jego
duszpasterzem. Dziś ksiądz Krakowiak już nie komentuje, ale był czas, kiedy to
robił regularnie i stanowił tego miejsca autentyczną ozdobę. Był czas –
podkreślę to bardzo mocno – kiedy jego komentarze, a często i osobne teksty,
które tu z prawdziwą satysfakcja i dumą zamieszczałem, tworzyły jakość wręcz
nadzwyczajną. Ponieważ jednak codzienna praca duszpasterska w parafii
zaabsorbowała księdza Krakowiaka tak, że poza snem na nic już nie miał za
bardzo czasu, komentarze, a tym bardziej osobne refleksje, stopniowo przeszły
do historii, a ja mam już tylko nadzieję, że może nie na zawsze. Chciałbym
jednak opowiedzieć o czymś innym. Otóż któregoś dnia, w tamtych pięknych
czasach, doszło do tego, że spotkałem się z księdzem Krakowiakiem i ze wstydem
przyznaję, że kiedy jechałem z tą wizytą, byłem pewien, że ujrzę kogoś, kto
będzie wyglądał i gadał w równie spektakularny sposób, jak nie przymierzając,
ojciec Szustak. Potem zresztą nasi wspólni znajomi z bloga pytali mnie: „No i
co? Mów, jak on wygląda? Jaki on jest?” A ja odpowiadałem niezmiennie: „W ogóle
nie tak, jak byśmy sobie życzyli. On wygląda, jak ty, czy ja, i to jeszcze w
najlepszym wypadku”.
Mam już zatem na sam koniec dwie kwestie
już tylko do księdza Krakowiaka – znanego niektórym z nas jako Don Paddington.
Przede wszystkim chciałem przeprosić za to, że mówię to księdzu dopiero dziś,
ale do ojca Szustaka Ksiądz nie ma, i nigdy nie będzie miał tak zwanego startu.
Krótko mówiąc, jest Ksiądz do niczego. Poza tym chciałem prosić o poradę
duszpasterską: czy to możliwe co powiedział pewien bardzo mądry duszpasterz, że ksiądz,
którego parafianie kochają, jest bardzo często wysłany przez samego Szatana?
I ten Litza w tle, mieli razem rekolekcje i hmm nie zgadzaliśmy się kiedyś w ich ocenie, ale teraz widzę, że... znowu Pan zdjęcie dobrał nieźle :)
OdpowiedzUsuńGdyby ta deklaracja o.Szustaka miała na celu zmobilizowanie tych tysięcy zapatrzonych w niego i "też" nie chodzących wybory młodych ludzi była skuteczna, do odebrałaby na tyle procent Andrzejowi Dudzie, że oni mieliby swoją wymarzoną drugą turę. "A potem się zobaczy".
Coryllus twierdzi bezwględnie, że to od początku była ustawiona agitka i o. Szustak mówił nam to, co trzeba. Kto wie, może i tak. A może z czasem zbłądził, kiedy go doczesny dobrobyt, popularność i podziw otoczenia sprowadził na manowce. Tak czy inaczej, zarówno treść tego wystąpienia jak i jego forma faktyczne woła o pomstę do nieba. A dementi tylko do podkreśla.
Zwłaszcza, że odwołał nie swoje poparcie dla kandydata, ale ujawnienie tego poparcia
OdpowiedzUsuńMożna odnieść wrażenie ,że z siedmiu grzechów głównych pozostawił sześć,pychę uznając za cnotę.
OdpowiedzUsuńTo, że on się przyznał, że nigdy do tej pory nie był na wyborach, to jest właśnie esencja lemingozy: "Polityka to syf i ja się nią nie interesuję, ale tego Kaczora to bym...".
OdpowiedzUsuńWidziałem naturalnie tę agitkę. On jest straszny. Kiedyś jeszcze chyba widziałem jego film z jakąś niunią (po którymś z Twoich wpisów), więc temat Szustaka właściwie uważam za ogarnięty. Fajnopolacy i fajnokatolicy. Dziękuję, postoję.