piątek, 7 lutego 2020

Cukierkiem w skroń, czyli powrót do przyszłości


Dziś postanowiłem zrobić coś, na co nigdy wcześniej się nie poważyłem, a mianowicie pwtórzyć swój tekst zaledwie sprzed kilku miesięcy. Jak wiemy, powtarzanie wcześniejszych notek weszło mi już w krew, jednak zawsze były to refleksje bardzo dawne, co do których choćby nie mogłem mieć pewności, czy większość dzisiejszych czytelników tego bloga je w ogóle zna, czy choćby pamięta, no ale żeby wracać do czegoś, co własciwie jeszcze nie ostygło, to już przesada. Stało sie jednak tak, że wczoraj telewizja TVP Info, w ramach propagandowej akcji zohydzania nam tak zwanej „kasty”, kilkakrotnie poinformowała o tym, że człowiek, który swego czasu zeżarł w „Biedronce” cukierek za 40 groszy został w procesie odwoławczym skazany na 20 złotych grzywny plus stówę kosztów sądowych, no i oczywiście nie omieszkała zauważyć, że ci sędziowi to już zupełnie oszaleli, skoro ciągają człowieka, w dodatku biednego emeryta, po sądach za głupi cukierek. Przypomniano nam tamtą sprawę, a ja oczywiście w jednej chwili dostałem starej cholery, tyle że tym razem jeszcze bardziej powiększonej przez to, że już nie dowiedzieliśmy się, że problem polegał na tym, że ów wygłodniały biedaczek mógłby spokojnie sobie dalej żyć, gdyby za tego cukierka zapłacił, o co obsługa sklepu go grzecznie prosiła, tyle że on się zaparł i zamiast tego pierwsze co zrobił, to popędził na skargę do TVN-u, a oni zrobili resztę.
W czym rzecz. Oto proszę sobie wyobrazić, że ja wchodzę tu do swojej „Żabki”, żeby kupić piwo, a ponieważ akurat wpada mi pod rękę jakiś Snickers, czy Mars, zjadam go i próbuję wyjść jak gdyby nigdy nic. Dziewczyna przy kasie mówi mi, żebym za ten batonik zapłacił, a ja jej na to, że nie zapłacę, bo po pierwsze on mi w ogóle nie smakował, a poza tym niech ona się nie wygłupia i nie robi awantur o głupie parę złotych. Na to ona, że w tej sytuacji ona będzie musiała za niego zapłacić, bo właściciel uzna, że to ona mu te batoniki podjada, zwłaszcza że takich jak ja, ona ma tu dziesiątki dziennie. No to ja jej na to, że to jest jej problem. Ona zatem zamyka sklep, wzywa psy, psy przyjeżdżają, a ja im mówię, że nie zapłacę, bo nie będę brał udziału w jakimś teatrze absurdu, no a na końcu powiadamiam o tym co mnie spotkało media i zostaję bohaterem walki z bezdusznym wymiarem sprawiedliwości.
Przepraszam bardzo, ale po czymś takim, ilu z nas miałoby jeszcze ochotę przychodzić tu i czytać te moje wypociny? Po co komu jeszcze jeden idiota? Tymczasem emeryt ze Szczecina wraca ponownie na czołówki portali informacyjnych, znów w glorii męczennika w wojnie o rozsądek.
Przepraszam wszystkich bardzo, ale tu nie daję rady i kiedy słucham tych wszystkich mądrali tłumaczących mi, że 40 groszy to nic takiego, a poza tym przecież oni w tych sieciówkach cały czas coś rozdają ludziom na zachętę, to aż mnie skręca. W tej sytuacji zatem, skoro temat wrócił, to i ja wracam ze swoim tekstem sprzed zaledwie 4 miesięcy wyłącznie po to by sobie ulżyć. Kto chce, niech sobie poczyta, albo kolejny raz, albo – kto wie – może po raz pierwszy. A kto nie, to do widzenia, do jutra.


      Przed wielu już dziś laty miałem okazję uczyć pewnego dyrektora pracującego dla sieci Carrefour. Powiedział mi ów człowiek, że jednym z największych nieszczęść na jakie natrafia sieć, jest to, że liczba drobnych kradzieży dokonywanych każdego dnia w prowadzonych przez nią sklepach, w końcowym rozrachunku sprawia, że firma operuje na granicy opłacalności. Czy z tą opłacalnością było tak jak on mówił, to raczej wątpię, faktem jest jednak, że ja tych lekcji udzielałem w biurze umieszczonym nad tą halą, odgrodzoną od kupujących wielką szybą, i przez tę szybę mogliśmy obserwować bieżący ruch, i mój dyrektor zapewnił mnie, że w momencie, gdy my tu sobie miło spędzamy czas, któryś z ludzi, których widzimy, coś kradnie, a odpowiednie systemy najczęściej nie są w stanie nawet tego zauważyć.
         Przyznaję, że choć byłem pod wrażeniem, to nie poczułem szczególnego dreszczu. W końcu, co mnie obchodzi jakiś Carrefour? Nie podoba im się, niech spieprzają do Francji; tam z całą pewnością nikt ich nie będzie okradał. Któregoś dnia jednak rozmawiałem z dziewczyną z sąsiedniej „Żabki” i powiedziała mi ona, że prawdziwą plagą są nie tylko ci kupujący, którzy przy okazji zakupów, coś tam sobie lewą ręką ściągną z półki, ale ci już najbardziej bezczelni, co wejdą do sklepu, zdejmą z półki zgrzewkę piwa i jak gdyby nigdy nic wyjdą, a ona nie jest w stanie się nawet ruszyć, bo diabli wiedzą, co oni mają w kieszeni, lub choćby w pięści. No a te kradzieże idą oczywiście na jej konto, bo jak ona jest w stanie udowodnić, że to nie ona, lub jej chłopak, to piwo zwędził?
       Przypomniało mi się to moje doświadczenie, gdy wczoraj wszystkie – ich i nasze – portale poinformowały o nieszczęściu, jakie spotkało „pana Romana, emeryta ze Szczecina”, który tylko z tego powodu, że w sklepie „Biedronka” najpierw ściągnął z półki, a następnie zeżarł śliwkę w czekoladzie, by potem bez płacenia udać się na dalsze zakupy, został skazany przez sąd na 20 dni prac społecznych. Portal tvn24.pl posunął się wręcz do tego, by odwiedzić wspomnianego emeryta u niego w domu i nakręcić odpowiedni reportaż w wersji HD, gdzie ów biedaczek opowiada:
      „Byłem w Kołobrzegu na wypoczynku. W dniu 4 lipca udałem się do sklepu ‘Biedronka’ na ulicy Tarnowskiego 3, dokonałem tam zakupu kilku produktów, włożyłem te produkty do koszyka i przechodząc między półkami, odruchowo sięgnąłem po cukierka, sądziłem że sprawa się zakończyła, tymczasem 11 października otrzymałem wyrok nakazowy”. I tu stacja pozwala najpierw emerytowi odczytać całe orzeczenie, a następnie oświadczenie, że ponieważ on nie wyniósł nic poza sklep, tylko „skonsumował na miejscu”, to zarzut kradzieży jest absurdalny.
       W opisie przedstawionym przez portal sprawa staje się jeszcze bardziej fascynująca:
       „Pan Roman to 69-letni emeryt ze Szczecina. Wcześniej pływał jako marynarz w Polskiej Żegludze Morskiej. Jak sam mówi – opłynął cały świat. Jednak dopiero w Polsce spotkała go taka - w jego ocenie - absurdalna sytuacja. W wakacje wybrał się do Kołobrzegu. Jak relacjonuje, 4 lipca poszedł na zakupy do samoobsługowego sklepu jednej z sieci marketów. Znajduje się on przy ul. Tarnowskiego. W trakcie zakupów zauważył śliwki w czekoladzie sprzedawane na wagę. Jak tłumaczy, odruchowo wziął jednego cukierka i spróbował. Nie posmakował mu, więc zrezygnował z ich kupna. Po chwili jeden z pracowników sklepu zwrócił mu uwagę, że to kradzież. Pan Roman uznał to za nadinterpretację i kontynuował sprawunki”.
     Przepraszam bardzo, ale co to się do ciężkiej cholery dzieje? Ów były marynarz, co „opłynął cały świat” podpieprza z półki w „Biedronce” cukierka, pracownik sklepu, widząc, co się dzieje, każe mu za tego cukierka zapłacić 40 groszy, na co ten się stawia, bo on go nie ukradł, tylko zeżarł na miejscu, i wychodzi z godnością, a potem stacja TVN24 robi aferę na cała Polskę, że za jeden głupi cukierek, „Biedronka” ściga jakiegoś marynarza, który opłynął cały świat.
     Powiem zupełnie szczerze, że gdy chodzi o TVN24, ja jestem gotowy na wszystko i jestem już naprawdę bardzo blisko, by ich przestać zauważać. Podobnie problem z tym idiotą, który nie dość, że nie potrafił się opanować przed tym, by zwędzić ze sklepowej półki głupiego cukierka, to potem nawet nie chciał zapłacić za niego tych głupich 40 groszy, jest dla nas kompletnie nieinteresujący. Czerwona linia między zidioceniem a kłamstwem jest naprawdę cienka. To co mnie natomiast bardzo zastanawia, to to że ów news nie dość że zrobił wrażenie na telewizji TVP Info, która ową wiadomość zdecydowała się podać na swoim internetowym profilu, to jeszcze sprowokował do działania nadzorowaną przez Zbigniewa Ziobro prokuraturę, która postanowiła zaskarżyć wspomniany wyrok na korzyść naszego miłośnika słodyczy. Mam nadzieję, że wszyscy to widzimy: prokuratura wnioskuje o to, by oskarżonemu odpuścić wszystkie grzechy. Bo ten nie wyniósł, tylko zjadł na miejscu.
      Wszyscy dziś się przejmujemy oczywiście sytuacją po wyborach, zastanawiamy się, jak się sprawy potoczą zanim przyjdzie nam wybierać w wyborach prezydenckich. Niektórzy z nas koncentrują się na sprawach bardziej bieżących, takich jak choćby na wybrykach działaczy LGBT pod papieskim oknem w Krakowie. Tymczasem tu mamy tego złodziejaszka i potężną medialną organizację, która angażuje niewyobrażalne siły i środki, by go bronić przed... no właśnie, przed kim i przed czym? Czyżby przez to całe zamieszanie nawet oni stracili panowanie nad rzeczywistością, czy może w tym obłędzie jest jakaś metoda?





3 komentarze:

  1. Istniał kiedyś, może nadal istnieje w małych sklepikach taki sympatyczny zwyczaj zapisywania 'na zeszyt'. Sam z niego korzystałem raz, czy dwa. Wszyscy byli zadowoleni i z tego co wiem, przynajmniej u mnie ostatecznie nikt nie narzekał. Sklepiku dawno nie ma, powstały nowe większe i każde 40 groszy jest bezwzględnie natychmiastowo rozliczane we wzajemnych transakcjach handlowych.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @Pavel
      To nie jest temat. Chodzi o człowieka, który uznał, że może wszystko.

      Usuń
    2. Mnie chodzi o to, że nie w każdych okolicznościach okazał by się takim gierojem.

      Usuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...