Moja młodsza córka, która od niedawna
udziela się w nowej pracy, postanowiła pożartować sobie ze swoich nowych znajomych
i urządziła im konkurs na tak zwaną „literacką wrażliwość”, który polegał na
odczytywaniu fragmentów twórczości popularnych autorów i prowokowania odpowiednich
reakcji. By mieć pewność, że w ten sposób uśpi czujność uczestników zabawy,
zaczęła od pytań na tyle prostych, by i odpowiedzi były oczywiste, a więc od „Zmierzchu”,
„50 twarzy Greya” i jeszcze czegoś tam, a kiedy już wszyscy byli w szampańskim
nastroju, zaczęła im odczytywać kawałki z książek Olgi Tokarczuk, w tym głównie
z jej najbardziej ambitnego i najdalej intelektualnie posuniętego dzieła, czyli
„Ksiąg Jakubowych”. Proszę sobie wyobrazić, że efekt owej prowokacji przerósł
jej najbardziej odważne oczekiwania. Otóż ona czytała kolejne kawałki – swoją
drogą, co interesujące, zaczerpnięte z internetowego profilu oznaczonego, jako
„Olga Tokarczuk cytaty”, oraz „Olga Tokarczuk cytaty najpiękniejsze” – a
publiczność raz za razem wybuchała szyderczym śmiechem i odpowiadała: „Blanka
Lipińska!”, „Coelho!”, „Paulina Młynarska!” „Na sto procent jakiś biskup”. Gdy
tak zwana „beka” sięgnęła zenitu, padło kluczowe nazwisko, nastąpiła niezręczna
cisza i wszyscy wrócili do bieżących zadań.
My tu dotychczas powtarzaliśmy sobie
zaledwie jeden fragment z twórczości owej wybitnej artystki, otwierające
„Księgi Jakubowe” zdanie o papierku, który namaka śliną, tymczasem, jak się
okazuje, tego kwiatu jest pół światu. Posłuchajmy:
„Przechodził go dreszcz, gdy patrzył na
ludzkie płody, i nie mógł oderwać od nich wzroku, tak fascynujący to był widok.
I dramatyczne, pełne marzeń aranżacje z ludzkich kości”;
„Każda podróż zaczyna się od stanu, który
można by określić jako zachłyśnięcie się przestrzenią”;
„Jest czytelnik gąbka, czytelnik lejek,
czytelnik cedzidło i czytelnik sito. Gąbka wchłania w siebie wszystko, jak
leci, jasne jest, że potem dużo z tego pamięta, lecz nie umie wydobyć
najważniejszego. Lejek - przyjmuje jednym końcem, drugim zaś wszystko, co
przeczytane, z niego wylatuje. Cedzak przepuszcza wino, a zatrzymuje winny
osad; ten w ogóle nie powinien czytać i lepiej, żeby zajął się rzemiosłem. Sito
zaś oddziela plewy, żeby otrzymać najlepsze ziarno”;
„Każde miejsce ma dwie postaci, każde miejsce
jest podwójne. To, co wzniosłe jest jednocześnie upadłe. To, co miłosierne,
jest jednocześnie podłe. W największej ciemności tkwi iskra najpotężniejszego
światła, i odwrotnie: tam, gdzie panuje wszechobecna jasność, nasienie
ciemności kryje się w pestce światła”;
„Wiatr to jest wzrok umarłych, kiedy patrzą
na świat stamtąd, gdzie są”;
„Czym jest człowiek? Iskrą. Czym jest ludzkie
życie? Chwilą. Czym jest teraz przyszłość?
Iskrą. A czym bieg czasu szalony? Chwilą. Z czego powstaje człowiek? Z iskry. A czym jest śmierć? Chwilą. Kim był On, gdy świat zawierał w sobie? Iskrą. A czym będzie, gdy świat znowu pochłonie? Chwilą”;
Iskrą. A czym bieg czasu szalony? Chwilą. Z czego powstaje człowiek? Z iskry. A czym jest śmierć? Chwilą. Kim był On, gdy świat zawierał w sobie? Iskrą. A czym będzie, gdy świat znowu pochłonie? Chwilą”;
„W ciele człowieka słowo pęka na dwoje, na
substancję i istotę. Gdy ta pierwsza znika, druga, pozostając bez kształtu,
daje się wchłonąć tkankom ciała, jako że istota nieustannie poszukuje
materialnego nośnika; nawet jeśli ma się to stać przyczyną wielu nieszczęść”;
„Słowa są jak jaszczurki, potrafią uciec
z każdego zamknięcia”;
„I dopiero gdy się obudziła, zrozumiała, że
wyruszyła w podróż, przedtem to było tylko przesuwanie się w przestrzeni,
zwyczajna, nieuważna zmiana miejsc. Tylko sen zamyka stare i otwiera nowe,
umiera jeden człowiek i budzi się drugi. Ta czarna przestrzeń bez właściwości
między dniami jest prawdziwym podróżowaniem”;
„Jak wygląda świat, kiedy życie staje się
tęsknotą? Wygląda papierowo, kruszy się w palcach, rozpada. Każdy ruch
przygląda się sobie, każda myśl przygląda się sobie, każde uczucie zaczyna się
i nie kończy, i w końcu sam przedmiot tęsknoty robi się papierowy i
nierzeczywisty. Tylko tęsknienie jest prawdziwe, uzależnia. Być tam, gdzie się
nie jest, mieć to, czego się nie posiada, dotykać kogoś, kto nie istnieje. Ten
stan ma naturę falującą i sprzeczną w sobie. Jest kwintesencją życia i jest
przeciwko życiu. Przenika przez skórę do mięśni i kości, które zaczynają odtąd
istnieć boleśnie. Nie boleć. Istnieć boleśnie - to znaczy, że podstawą ich
istnienia był ból. Toteż nie ma od takiej tęsknoty ucieczki. Trzeba by było
uciec poza własne ciało, a nawet poza siebie. Upijać się? Spać całe tygodnie?
Zapamiętywać się w aktywności aż do amoku? Modlić się nieustannie?”
Wczoraj zastanawialiśmy się tu nad
kulturą popularną i tym, do czego ona jest zdolna. A ja, by może trochę
pociągnąć tamten temat i być może nieco rozjaśnić swoje intencje, proponuje się
zastanowić nad tym, czym jest kultura popularna? Czym jest ów słynny pop i czym
on już nie jest. Wydaje mi się, że wybrane cytaty – powtarzam, że wybrane wcale
nie przez mnie – bardzo dobrze pokazują
głębię problemu. Otóż spróbujmy może odpowiedzieć sobie na pytanie, czy to z
czego mieliśmy okazję przed chwilą szydzić, to pop, czy może sztuka wyższa –
kiepska, ale z pewnością wyższa? Wiemy z całą pewnością, że wspomniani przez
kolegów mojego dziecka Coelho i Bianka Lipińska, a kto wie czy nawet nie
Pilipiuk czy Mróz, by nie wspominać Maryli Rodowicz, to bezsprzecznie pop, no
ale chyba już nie Tokarczuk? Przyznamy chyba, że mamy tu zagadkę.
Otóż moim zdaniem, a wyraziłem je również
w jednym z wczorajszych komentarzy, pop to wszystko: i Pilipiuk i Tokarczuk i
Szymborska, a nawet ten mój blog; pop to zarówno Zenek Martyniuk jak i Beatlesi
oraz Led Zeppelin; pop to oczywiście Janis Joplin, Jimi Hendrix, Bach i Miles
Davis. Jedyna realna różnica między nimi to zasięg i stworzona wokół niego
propagandowa oprawa, a więc coś co również stanowi czysty i niepokonany pop.
„Księgi Jakubowe” to oczywiste oszustwo i pomyłka, o którym, gdyby nie potęga
kultury popularnej, pies z kulawą nogą by nie słyszał i nawet on, gdyby
potrafił mówić, nie nazwałby ich popem, a to z powodu zwykłego deficytu popularności. Tymczasem to właśnie pop pokazał swoją tu na tyle siłę, że
potrafił coś tak małego uczynić zjawiskiem rzekomo daleko wykraczającym poza tę swoją rzekomą nędzę.
I dlatego właśnie to w kulturze
popularnej widzę naszą szansę nie tylko zresztą gdy chodzi o politykę
historyczną, ale wszelką inną, ale również o tak zwaną cywilizację. Jeśli
bowiem uda się nam jakimś cudem uczynić z tego, co stanowi dla nas autentyczną
wartość i w którą całym sercem wierzymy, bardzo ważną część popu, to poczujemy
się naprawdę komfortowo i bezpiecznie. Aby jednak to osiągnąć, powinniśmy
przede wszystkim owej kultury popularnej przynajmniej nie lekceważyć. Bo jej
nie pokonamy ani my ani nikt inny. Jedyne co możemy zrobić to się w nią wbić i
maksymalnie rozepchać.
Ostatnio jestem dosyć zajęty. Dlatego teraz krótko.
OdpowiedzUsuńGdybym chciał określić pojęciowy klucz porządkujący temat, to wskazałbym, iż:
pop (pop-kultura i cokolwiek pop-jeszcze) nie jest zagadnieniem z kategorii jakości, ale wyłącznie zagadnieniem ilościowego rozpowszechniania treści (kontentów) bez względu na ich wartość.
W tym ujęciu masz oczywistą rację i Gabriel u siebie ma rację. Ja też mam rację tyle, że niekoniecznie ta racja musi domagać się tego samego celu.
Ja, w szczególności upieram się, aby potrzeba kulturalna, jeśli jest ujawniona w skali społecznej, była absorbowana, a nie a priori odrzucana przez tych, którzy w zakresie kultury mają, oprócz swoich potrzeb, także obowiązki.
@orjan
OdpowiedzUsuńO tym akurat nie pisałem - przynajmniej nie explicite - natomiast, owszem, to jest poważny bardzo temat.
@toyah
UsuńTen temat to moja idée fixe.
Pamiętam, jak w popularnym niegdyś miesięczniku Non Stop a później Rock'nRoll tłumaczono że, powiedzmy Tina Turner to jest pop a już David Byrne jest na wyższej półce. Nie pamiętam czy istniał termin : kultura wyższa. Zawsze jest potrzeba zaszufladkowania, bo może wtedy jest miło i bezpiecznie. A gdzie przebiega ta granica; kto to wie, może tylko miedzy sacrum i profanum .
OdpowiedzUsuń@Pavel
OdpowiedzUsuńA ja pamiętam jak kiedyś kupowałem płyty ze sklepu, który się nazywał CD NOW I oni mieli taki gruby katalog, gdzie były tylko dwie kategorie: muzyka klasyczna i cała reszta, czyli właśnie pop. Dziś by to nie przeszło, skoro nawet Bach czy Beethoven to ordynarny pop.
Z całą pewnością to, że Bach i Beethoven wybili się na popularność nie jest zasługą żadnej filharmonii .
Usuń@Pavel
UsuńCzy jednak biznes rozpowszechniania twórczości Bacha, Beethovena nie traktuje dzisiejszych wykonań ich twórczości jak pop właśnie (bo jak towar)?
Gdy Chuck Berry nagrywał Roll Over Beethoven, to była w tym jakaś kowbojska prowokacja. A przy którym cover'ze przestało to być prowokacją? Beatles'ów? ELO? Iron Maiden? Czy dopiero do filmu o tym psie Beethovenie?
A kiedy pierwszy raz symfonicy, czy śpiewacy operowi zauważyli estrady rozrywkowe jako ciekawe miejsce własnej produkcji gościnnej?
Te światy się zlewają prawem konwergencji, bo muzyka jest obiektywnie jedna, a gusta są zmienne i dlatego są oswajalne. Pod tym względem chora jest odmienność sytuacji na rynku polskim. I tak wszystko dąży do popu chyba, że już zdążyło.
Ja nie mam nic przeciwko dążeniu Bacha do popu. Oby wykonanie było co najmniej dobre, bo inaczej wychodzi trochę strasznie trochę śmiesznie .
UsuńNikt nie mówi, żeby nie "robić" w popie albo żeby go lekceważyć, tylko że najpierw musimy mieć solidny fundament, narrację wokół której będziemy tworzyć ten pop.
OdpowiedzUsuńBez tego nie wbijemy się w kulturę popularną.
Jeśli wszystko jest popem, to niech żyje pop. Ja bardzo współczuję tegorocznym maturzystom, ale mam nadzieję, że zanim decydenci przetrawią te cytowane mądrości będzie czerwiec, czyli po ptakach. Nic już nie dodam, bo brakuje mi słów. Kulturalnych oczywiście.
OdpowiedzUsuńNadzieję zawsze warto mieć. Nie wiadomo kto tam będzie decydować tym razem. Znałem nauczycieli z misją, bardzo konsekwentnych. Inna sprawa, że ich zamiłowanie do zawodu spotyka się np z tym, że odbierana jest im klasa tylko z tego powodu, że oceny wg rodziców są zbyt słabe .
UsuńTeż poznałam nauczycieli z misją, kiedyś w ogólniaku. To były panie od polaka i niemca. Matura z tych przedmiotów była dla mnie przyjemnością. Ale przekornie wybrałam polibudę i nie żałuję. Moja siostra uczy chemii. W ubiegłym roku dostała kwiaty od ojca jednego z uczniów. Dzieciak nie znosił tego przedmiotu, ale po pierwszych miesiącach w nowej szkole (LO) latał po domu radośnie krzycząc: kocham chemię. Tak to przedstawił ojciec dziecka.Jestem z niej dumna. Z matmy też potrafi pomóc. Ma talent i serce dla dzieciaków. Z moimi rodzicami to dopiero była mordęga:) podział ról był prosty - ja symulant, nauczyciel zawsze ma racje. Nie powiem, na złe mi nie wyszło.
UsuńRóżnie to bywa. My nie dość, że na każdą lekcję chemii w podstawówce zakładaliśmy biały fartuch i koniecznie czysty jak śnieg to jeszcze zdawaliśmy po kolei i na wyrywki całą Tablicę Mendelejewa. Na dobre nam wyszło później w liceum. Moja polonistka miała wybitne umiejętności wtłaczania nam do głów tego co ją interesowało. Przy czym była dość dla nas złośliwa. To co napisałem wcześniej dotyczy w atki sam sposób nauczycielki[też polskiego] i wychowawczyni mojego syna, która została w szkole zgnębiona przez dyrekcję i rodziców. Szkoła powszechna podstawawa.
UsuńNigdy nie ma problemu. Zawsze różnie bywa. Ja miałam szczęście do nauczycieli humanistycznych. Ale tam nie ma konkretów. Też bywam złośliwa, nawet często. Szczególnie dla wnuków mojego Taty:). Od przedszkola począwszy. Zaczęli robić mi wymówki. Tato ma do mnie o to pretensje i trzyma z nimi sztamę.Ale nie dam się:) Mamy Kaśkę, jedyną wnuczkę Dziadków i Kaska nazwała mnie cioteczką Adamską. Czuję się zaszczycona.
Usuń:) Umiejętność wbicia szpili w ładny sposób jest bardzo deficytowa. Może tutaj też przebiega ta granica popu.
UsuńZnowu pop? niech tak będzie. Ja sobie dzisiaj Atamana Kondraka wynalazłam. Chyba z 4 lata tego nie słuchałam. Naszło mnie:) A jutro do roboty:)
OdpowiedzUsuń