Najpierw może zobaczmy, z
kim się będziemy musieli dzisiaj użerać. Oto przed nami Tomasz Kozłowski, „socjolog
kultury, eseista, szkoleniowiec, nauczyciel akademicki. Wykłada na
Uniwersytecie SWPS. Autor esejów i książek, w tym ‘Samotnego hulaki’, poświęconej
kierunkom rozwoju popkultury. Prywatnie meloman”. Ja nie wiem oczywiście,
czy powyższa notka biograficzna została ułożona przez „Gazetę Wyborczą”, która
zdecydowała się nam owego Kozłowskiego przedstawić, czy to on sam zadecydował,
że w ten sposób najlepiej się będzie zaprezentować, jednak wystarczą te dwa
epitety „szkoleniowiec” i „prywatnie meloman”, bym mógł już na spokojnie
założyć, że mamy do czynienia z kolejnym kompletnym i pełnym idiotą, a treść
rozmowy z tym kimś wyłącznie moje podejrzenia potwierdza.
Do czego „Wyborczej” ów
Kozłowski był potrzebny? Jak wynika z wypowiedzi, jakiej redakcji ten dureń udzielił, wynika, że możliwości są tylko dwie. Pierwsza to taka, że
Kozłowski, jako „meloman” chciał nam koniecznie udowodnić, że muzyka „to nagromadzenie bodźców idealnych, stworzonych po to, byśmy odczuwali
przyjemność” i że są
sposoby – a on je zna – by owe „bodźce
idealne” w sposób obiektywny oddzielić od plew, druga natomiast, to ta, że
„Wyborcza” ma głęboko w nosie to, czym się muzycznie fascynuje Kozłowski, ale
chodziło wyłącznie o to, by on publicznie mógł wygłosić następującą kwestię:
„Dziś [disco polo] przestało być utożsamiane wyłącznie z zabawą w remizie, stała się
pewnym znakiem czasu. Sądzę, że jest to związane z jakimś ogólniejszym,
zupełnie unikalnym procesem samoponiżania się Polaków. Zwróćmy uwagę, że
rozmiłowaliśmy się w wizerunku Polaka przeciętniaka. Emanacją tego nurtu jest
nosacz sundajski, czyli małpa z wielkim nosem, [czyli tak zwany ‘Janusz’]. Janusz wyobraża typowego Polaka w nie
najlepszym znaczeniu tego słowa. Jest Polakiem prostakiem. Podobnie jak jego
żona Grażyna, dzieci Seba i Karyna, wnuczęta Brajanek i Dżesika. Janusze mówią
w sposób niechlujny i wulgarny, kopią dołki pod sąsiadem, chodzą w skarpetach i
klapkach, piją „kapuczynę” i tak dalej. Nosacze zagościły na koszulkach i
kubkach. Z jakichś powodów pieścimy się wizją schamiałego Polaka. Nie inaczej
jest w popularnych kabaretach, które nieustannie naigrywają się z naszych
przywar. W Polsce stworzono patostreamy, czyli internetową transmisję na żywo z
form bytowania patologii. Ten pomysł zdobył szczyty popularności. Myślę, że
moda na disco polo wpisuje się w ten dziwaczny nurt uwielbienia prostactwa”.
Ponieważ osobiście uważam, że ta druga
opcja wydaje się być znacznie bardziej prawdopodobna, o rzekomo obiektywnych
sposobach wartościowania muzyki pod kątem estetycznym powiem tylko tyle, że
jeśli już mamy tu czegokolwiek szukać, to jedyne prawdziwe piękno występuje
wyłącznie w muzyce sakralnej, niezależnie od tego, czy są to są chorały
gregoriańskie , czy kolęda „Jezus Malusieńki”, a to z tego względu, że jeśli
muzyka nie jest pieśnią na chwałę Boga, to pozostaje już tylko zwykły pop, i to
znów niezależnie od tego, czy do uszu nam leci Pat Metheny, czy Zenek
Martyniuk. To jest właśnie wspomniany przez Kozłowskiego obiektywizm i kropka. Dalej
nie mamy o czym gadać. A jeśli Kozłowski uważa się za melomana, to jest to
tylko jego problem, więc niech Bogu ducha winnym ludziom nie zawraca swoimi
przemyśleniami głowy.
Oczywiście, gdy chodzi o wspomnianą przez
Kozłowskiego przyjemność, to osobiście nie widzę w tym problemu. Ja znajduję
przyjemność w słuchaniu różnego rodzaju muzyki, zwłaszcza gdy do tego dochodzi
przekonanie, że udało mi się odkryć autentyczny ludzki talent, ale nie zmienia to
faktu, że jeśli ja lubię słuchać Billie Eilish, a Kozłowski „doskonałego jazzu”
z czasów PRL-u, o którym w pewnym momencie owej rozmowy wspomina, to są też na
świecie ludzie – powtarzam nie w Polsce, ale na całym świecie – którzy jedyną
przyjemność znajdują w całodziennym szusowaniu na nartach, a pod wieczór w
upiciu się ze znajomymi, ewentualnie, jak to w dobrym towarzystwie bywa,
podupceniu. A jeśli oni mają ochotę słuchać jakiejkolwiek muzyki, to wyłącznie
podczas imprez w rodzaju „Sylwestra Marzeń”, czy Super Bowl, który nam się
szczęśliwie właśnie odbył w Miami. I to tyle w kwestii przyjemności.
No ale, jak wiemy, Kozłowski – coach i
meloman – uważa, że nie ma większej przyjemności niż dobra muzyka, i jego strasznie
dręczy myśl, że tak zwani „Janusze” opanowali ów rynek, i bezwzględnie niszczą
to, co na nim naprawdę wartościowe. Dlaczego Janusze to robią? Powód jest zawsze
ten sam. Polityka. Posłuchajmy jeszcze raz Kozłowskiego:
„To
kwestia zbijania politycznego kapitału, element szerszej narracji, którą
nazwałbym oddawaniem Polakowi, co mu się należy. Sądy, służba zdrowia, kultura,
media – te obszary, wedle tej idei, nie służyły wcześniej społeczeństwu, choć
powinny. Trzeba Polakom owe instytucje zwrócić na kanwie jakiejś społecznej
sprawiedliwości, jakiegoś odwetu. Poprzednia
ekipa gardziła zwykłym szarym Polakiem, brzydziła się nim i jego gustem, i
dlatego dziś trzeba zburzyć ten porządek. Ponieważ tamte czasy faworyzowały
Polskę A, inteligencję, wykształciuchów i zapomniały o przyzwoitym prostym
człowieku – trzeba to sobie odpowiednio powetować. Warstwy niższe ustalają standard, a
inteligencję, klasę średnią – należy dochamić. Myślę, że dostrzeżono tutaj miejsce dla
spiętrzonych pokładów społecznej zawiści. Polacy są wewnętrznie mocno skłóconym
narodem. Biedni pogardzają bogatymi i na odwrót, a przynajmniej wielu z nas
dało się omamić podobną wizją. Zresztą taka argumentacja wybija choćby na
internetowych forach, gdzie jedne grupy wieszają psy na drugich. PiS
zagospodarowuje te frustracje, kompleksy i niepokoje”.
No i oczywiście, zamiast piosenki
Skaldów o zielonych oczach Anny, każe Polakom słuchać piosenki o zielonych
oczach koleżanki Zenka Martyniuka.
To wszystko, co nam opowiada coach i
meloman Kozłowski jest tak straszliwie głupie, że ja nie widzę sposobu, by do
tych cytatów, które i tak się tu pojawiły w nadmiarze, dodawać coś jeszcze od
siebie. Obraz tego zakompleksionego chamstwa, pałającego nienawiścią i rządzą
zemsty na elitach za całe lata upokorzeń, jest wystarczająco plastyczny, byśmy
się poczuli naprawdę zawstydzeni. Ja natomiast chciałbym zwrócić uwagę na coś,
co pewnie niewielu z nas zauważyło. Otóż kiedy Kozłowski charakteryzuje owego
symbolicznego Janusza, wspomina również jego żonę Grażynę, ich dzieci Sebę i
Karynę, oraz wnuki Brajanka i Dżesikę. Otóż mam dla Kozłowskiego informację,
która by go nie mogła zaskoczyć, gdyby nie był aż tak głupi. Otóż dziś dzieci Janusza
i Grażyny nie nazywają się Seba i Karyna, ale Franek i Zosia, a ich z kolei
dzieci to już nie Brajanek i Dżesika, ale Antek i Marysia. Ale mam dla tego
durnia coś jeszcze na deser, też swoją drogą występujący we wspomnianej tu
rozmowie. Dokładnie te same imiona bowiem noszą dziś dzieci osób, o których
Kozłowski mówi, że na temat tego co piękne, prawdziwe i wartościowe „mogą mieć więcej do powiedzenia niż inni”.
Ciekawe dlaczego? Czyżby terror nowych elit?
Jeśli faktycznie mają ogródek, to ciekawe z której jego części ten się wziął. Grządka z napisem "prywatnie melomani". W tym roku ponoć ziemia w ogóle nie zamarzła, to wykopują takie znaleziska.
OdpowiedzUsuńKiedyś nieoceniony Jarosław Kuźniar był łaskaw poinformować widzów TVN 24 , że słucha piosenki 'Sex on Fire' i wtedy wyrósł na naczelnego melomana. A temu filozofowi w melomanii przeszkadzają Dżesika i Brajanek.
OdpowiedzUsuń@Pavel
UsuńNo wiesz? "Sex on Fire" to Kings of Leon, sam miód dla wykształconej młodzieży.
No jak miód to gitara, to jest melomania chciałem powiedzieć. Tak nawiasem, to taki prawdziwy meloman chyba się musi przynajmniej wykąpać przed seansem.
UsuńCiekawe,czy swój poranny stolec,ci kretyni też rozważają w aspektach politycznych?
OdpowiedzUsuń