Dzisiejszy tekst właściwie niczym nie
różni się od większości tych, które tu publikuję od lat, a jednocześnie jest w
pewnym sensie zupełnie wyjątkowy. Otóż to co decyduje o jego specjalnym
charakterze, to fakt, że jest pisany na zamówienie, to natomiast co sprawia, że
jest on jak każdy inny, to moje przekonanie, że nawet gdyby nie zwrócono się do
mnie z ową prośbą, to wcześniej czy później tekst ten w tej czy innej formie i
tak by powstał. Powiem więcej – on praktycznie już od pewnego czasu powstawał,
a dziś znalazłem zaledwie ostateczny powód by powiedzieć coś, czego jeśli ja
nie powiem, będą to musiały wykrzyczeć przysłowiowe kamienie.
Otóż rozmawialiśmy sobie w minionych
dniach wielokrotnie z żoną o sytuacji w oświacie i oto, kiedy już niemal doszliśmy
do przekonania, że nie ma najmniejszych szans, by jeszcze za naszego życia
polska szkoła odzyskała stan choćby względnej równowagi, parę dni temu nagle
przyszła mi do głowy myśl, że jest jeden sposób – szczegóły oczywiście muszą
zostać dopracowane – by większość owych problemów zlikwidować jednym prostym
ruchem. Nie ma bowiem żadnego sensu dyskusja na temat poprawy jakości
nauczania, godności nauczyciela, czy wreszcie codziennego komfortu pracy
uczniów i nauczycieli, bez objęcia dyrektorów szkół, od samego początku do
końca, bezwzględnym nadzorem, którego dziś praktycznie nie ma. Dziś jest tak,
że dyrektor szkoły, od momentu uruchomienia procedury powołania na stanowisko
aż do zakończenia kadencji znajduje się poza jakąkolwiek kontrolą ze strony jakichkolwiek
czynników, poza być może policją, w momencie gdy się okaże, że ten systematycznie
gwałcił uczniów, sprzedając im ewentualnie w dodatku narkotyki. Aktualna
sytuacja jest taka, że dyrektorem szkoły – jeśli tylko jeszcze jako nauczyciel
znajdzie w sobie wystarczająco dużo odpowiedniej bezczelności – może zostać
każdy idiota, ze wszystkimi swojego idiotyzmu konsekwencjami, a potem – przez
cały szereg czy to towarzyskich, czy formalnych powiązań – nie
ma praktycznie takiej siły, by go odwołać. A trzeba nam wiedzieć, że to właśnie
nikt inny jak dyrektor szkoły decyduje o losie podległych mu nauczycieli oraz
pozostających pod ich opieką uczniów. To dyrektor szkoły decyduje o
zatrudnieniu kolejnych nauczycieli, o ich ewentualnym zwolnieniu, lub o
zmuszeniu do odejścia, o liczbie godzin, no i wreszcie o wysokości wynagrodzeń,
wraz z dodatkami oraz wszelkiego rodzaju nagrodami. I nie łudźmy się: to nie
dyrektor decyduje o tym, czy szkoła cieszy się opinią szkoły najlepszej, czy
najgorszej w mieście. O tym, w jaki sposób będzie się kręciło owo zamknięte
koło, decydują wyłącznie uczniowie, którzy jeśli zostają finalistami
przedmiotowych olimpiad, to nie dlatego, że to ich szkoła pozwoliła im ów
poziom wybitności osiągnąć, ale dlatego, że tacy już tam przyszli i przez tych
parę lat nawet jeden z drugim nauczyciel-kretyn nie był w stanie ich zepsuć.
Tak sobie na ten temat rozmawialiśmy i
oto otrzymałem list od pewnego Karola Borczyka, człowieka do niedawna przez wiele lat związanego ze znanym nam
zapewne wszystkim Zespołem Pieśni i Tańca „Śląsk”, a po 28 latach pracy wyrzuconego
z Zespołu. List jest bardzo obszerny, w sposób oczywisty pisany w wielkich
emocjach, a jego autor prosi mnie, bym przedstawił opisany przez niego problem
publicznie, bo – jak rozumiem – jeśli nie ja, to już chyba nikt. W czym rzecz?
Otóż chodzi o to – i to jest coś, co łączy nasze tu nauczycielskie zmartwienia
ze zmartwieniami Czytelnika – że sytuacja w „Śląsku” – przypomnę, że mamy do
czynienia z instytucją państwową, utrzymywaną z publicznych pieniędzy –
przypomina w sposób wręcz ponury to, co ja znam dzięki swojemu doświadczeniu
zawodowemu i o czym próbowałem wspomnieć nieco wyżej. Czemu ponury? Otóż z tego
co słyszę, to co się dzieje w polskich szkołach to w porównaniu z tym, co ma
miejsce w rejonach symbolizowanych przez choćby ów zespół „Śląsk”, to
piaskownica.
Jak mówię, list człowieka z zespołu
„Śląsk” jest bardzo długi i nie ma sposobu, by go tu omówić tak jak on na to
zasługuje. Krótko bardzo jednak powiem tyle tylko, że od ośmiu lat dyrektorem
„Śląska” jest niejaki Zbigniew Cierniak, który, wedle relacji pana Borczyka,
wraz z grupą bliskich sobie osób stworzył z Zespołu klasyczny prywatny interes,
którego jedynym praktycznie celem istnienia jest to, by dzięki państwowym
dotacjom, dbać osobisty oraz finansowy komfort zaledwie kilkunastu osób z
najbliższego kręgu Dyrektora, a statutowa działalność Zespołu stanowi tu
wyłącznie brudne alibi. Jeśli ktoś jest
na tyle zainteresowany, by poznać całość
tego przekrętu, jakim dziś stał się Zespół Pieśni i Tańca „Śląsk”, proszę o
kontakt, dziś jednak zwrócę tylko uwagę na dwa fragmenty wspomnianego listu,
które mogą być interesujące tu dla nas:
„Kolejnym
podobnym przykładem jest stanowisko (jako
prawdopodobnie dodatkowy pół etat) asystenta kierownika chóru pana Sławomira
Danielskiego. Człowiek ten jest na
etacie chórzysty i dodatkowo – gdyż pieniędzy w zespole jest wystarczająco,
przynajmniej dla osób z tzw. grupy uprzywilejowanych donosicieli – pełni
funkcję asystenta kierownika chóru. Pan Danielski nie posiada jakiegokolwiek
wykształcenia muzycznego, czy wokalnego, nawet w zakresie podstawowym, jest za
to przewodniczącym ‘Solidarności’, a jego działalność polega głównie na
inwigilowaniu pracowników, oraz pomaganiu dyrektorowi usuwać z pracy tych,
którzy okazali się niewygodni”.
„Dyrektor
Cierniak w 2011 r. – mając wówczas legitymację Platformy Obywatelskiej –
podczas koncertów pasyjno-wielkanocnych Zespołu, tak by nie drażnić zbytnio
ówczesnych władz, recytującemu Piotrowi Hankusowi nakazał zmienić oryginalne
słowa z wiersza Tuwima ‘Modlitwa’ "...niech prawo zawsze prawo znaczy,
a sprawiedliwość sprawiedliwość..."
na "...niech prawo zawsze
prawo znaczy, a godziwość godziwość...".
I tym mógłbym ten dzisiejszy tekst
zakończyć, gdyby nie konieczność
wyciągnięcia palca w stronę tych, którzy to nieszczęście autoryzują i
sponsorują, a w tym wypadku to już jest wyłącznie nasza sprawa. W tej sytuacji
jeszcze jeden cytat:
„W
dzisiejszej sytuacji politycznej, pozycja Dyrektora, a w konsekwencji stan
całego projektu, jest szczególnie chroniony przez jego nadzwyczaj silne
osobiste związki z obecnym ministrem sprawiedliwości Michałem Wójcikiem, uważającego
się za przyjaciela Zespołu i jego rzecznika w wymiarze publicznym”.
Skoro już kończymy, proponuję wrócić
do refleksji, które przedstawiłem na samym początku, a dotyczących braku
dostępu Dobrej Zmiany – niezależnie od intencji, jakie ona wykazuje wobec losu,
jaki jest nam gotowany – do zarazy o popularnej nazwie „prywata”. Rzecz w tym,
że dopóki nie sięgniemy do źródeł, wszystko to co dziś robi wrażenie
rozwiązania, pozostaje wyłącznie pętlą. Oczywiście na szyję. Naszą.
Jak wiadomo, ukazała się niedawno
moja dziewiąta książka. Wszystkich zainteresowanych zapraszam do księgarni pod
adresem www.basnjakniedzwiedz.pl, ewentualnie – to dla tych, którzy sobie
życzą dedykacji – do siebie:
k.osiejuk@gmail.com.
A ja powiem tylko tak. U mnie w pracy takie zachowania są nieakceptowalne. Bo fińscy właściciele bardzo dbają o swoje dobre imię i każdy pracownik, nawet ten najniżej postawiony, ma szansę się wypowiedzieć. Będzie miał tłumacza za darmo. U nas polski zarząd firmy nie jest święty. Musi się liczyć z każdym pracownikiem. Oczywiście pod warunkiem, że każdy pracownik będzie chciał znać swoje prawa. Nikt nikogo za rękę nie ciągnie. Musi chcieć. Od wczoraj u nas jest referendum strajkowe. A ja się temu tylko przyglądam. Niech sobie wywalczą. Ja liczę tylko na siebie.
OdpowiedzUsuńDziękuję.
OdpowiedzUsuń@Mateusz
OdpowiedzUsuńBardzo proszę. Moja satysfakcja.