Jak już wspominałem, „Warszawska Gazeta”
została wycofana z kiosków „Ruchu” ze względu na zadłużenie, jakie owa przez
lata gnuśności wypracowała w stosunku do biznesu red. Bachurskiego. W tej
sytuacji, jak się domyślam, znaczna część Polski została odcięta od owego
tygodnika, a przy okazji moich felietonów, w związku z tym postaram się swoje
kolejne teksty publikować tu już w piątek. Dziś sprawa dość nietypowa, bo
odpowiedź na pretensje Czytelnika, a przy okazji dość poonura refleksja ogólna.
Zapraszam.
W styczniu tego roku minęło 6 lat, jak
regularnie co tydzień zamieszczam w „Warszawskiej Gazecie” swój felieton. Od
roku 2013 wiele się zmieniło, gdy chodzi o mnie jednak, jedna rzecz pozostała bez
zmian. Otóż ja niezmiennie wyznaję ową zasadę, wyrażona kiedyś przez Wojciecha
Młynarskiego: „Tu się, psia nędza, nikt nie oszczędza”. Mało tego. Ja ani przez
moment nie pomyślałem, że ponieważ to co piszę może się komuś nie spodobać, to
ja tym razem może spuszczę z tonu.
Jak ta moja postawa jest odbierana? Doświadczenie
mi podpowiada, że źle nie jest. Owszem, od czasu do czasu słyszę, że część
Czytelników poczuła się rozczarowana tym, czy owym, jednak generalnie większych
pretensji nie słyszę, a z różnych kontaktów osobistychdomniemuję, że są też
osoby, które na kolejny mój felieton czekają z życzliwością.
Jest przy tym wszystkim coś, co uważam
za rzecz absloutnie unikalną w polskiej przestrzeni medialnej. Otóż pan Piotr
Bachurski nigdy, ani jednym słowem, nie zasugerował, bym którykolwiek z moich
tekstów wycofał, lub bym w nim zmienił choćby jedno słowo... przepraszam... RAZ
się zdarzyło, że zostałem ZAPYTANY, czy ze względów procesowych ZECHCIAŁBYM
zmienić jedno słowo. A przecież nie mam wątpliwości, że punktów, w których red.
Bachurski z chęcią by się ze mną pospierał, jest bardzo dużo. A mimo to, jak
mówię, on nigdy nie zażądał ode mnie, bym się zamknął. O czym to świadczy? O
tym mianowicie, że „Warszawska Gazeta” jest wydawnictwem prawdziwie wolnym i
niezależnym.
Bywa też odwrotnie. Aż nazbyt często
czytam w „Warszawskiej Gazecie” teksty, których z przeróżnych względów nie
lubię. Raz tylko byłem tak oburzony, że napisałem polemikę, którą naturalnie
Bachurski mi opublikował. Poza tym, nigdy nawet nie pisnąłem, zakładając, że mnie
nic do tego. A już nawet do głowy mi nie przyszło, by zaapelować do Piotra
Bachurskiego: „Czy autorzy takich
określeń powinni zaszczycać grono komentatorów Państwa Tygodnika, którego
jestem sympatykiem?”
A z taką właśnie kwestią zwrócił
się do Redakcji czytelnik, któremu
nie spodobał się mój felieton o dwóch post-peerelowskich redaktorach
sportowych, Włodzimierzu Szaranowiczu oraz Dariuszu Szpakowskim. O co poszło?
Oczywiście wspomniany Czytelnik zastrzega, że „bez wątpienia każdy ma niezbywalne prawo do wyrażania sympatii lub
antypatii wobec osób funkcjonujących w przestrzeni publicznej, w tym i
dziennikarzy”, jednak już dalej pokazuje wyraźnie, że owo „każdy” dotyczy
tylko tych, którzy mają poglądy, które mu nie przeszkadzają.
Osobiście tego rodzaju postawę uważam
za najgorszą; znacznie gorszą niż to, gdybym ja nagle oszalał i napisał
felieton sugerujący, że Lech Wałęsa to wielki polski bohater. W takiej bowiem
sytuacji, to byłby tylko głupi pogląd, który każdy mógłby bezlitośnie
wyszydzić. Owo zdanie jednak o „zaszczycaniu grona komentatorów”, to powód do
niepokoju. Jeśli bowiem część z nas zaczyna tęsknić za porządną
prawicowo-konserwatywną cenzurą, to chyba czas szeroko otworzyć oczy i uszy.
Moja nowa książka schodzi nad podziw dobrze. W
ciągu paru tygodni sprzedaliśmy niemal 100 egzemplarzy i nic nie wskazuje na
to, by się to miało zatrzymać. Przypominam przy tym, że mam u siebie kilkanaście
egzemplarzy i tej, ale też paru innych tytułów, a zatem gdyby ktoś był
zainteresowany zakupem wraz z osobistą dedykacją, zapraszam do kontaktu:
k.osiejuk@gmail.com.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.