W związku z podejmowaną
raz na kilka lat dyskusją o stanie oświaty i sposobach jej uleczenia,
planowałem na dziś wrzucić stary już tekst mojej żony o gimnazjach. To jednak
będzie musiało poczekać albo na dzień początku strajku, albo na jego odwołanie,
z radosną deklaracją, że wreszcie wszystko gra. Powód tego jest taki, że
otrzymałem właśnie trochę egzemplarzy mojej najnowszej książki i chciałbym
poinformować, że jeśli ktoś ma ochotę na osobistą dedykację, proszę pisać na
adres k.osiejuk@gmail.com.
Wspomniana książka,
mimo że stanowi swego rodzaju kontynuację wcześniejszej, o angielskim
listonoszu, jest bardzo inna. Przede wszystkim, mniej tam jest samej nauki,
natomiast znacznie więcej zwykłych refleksji na temat Brytyjskiego Imperium. A
więc mniej podręcznika, a więcej zwykłego czytania.
Na zachętę
przedstawiam fragment jednego z rozdziałów.
Rozmawialiśmy tu
chwilę temu o angielskim humorze i wydaje mi się, że temat został praktycznie
wyczerpany, w dodatku z bardzo niebezpiecznym przytupem na końcu. Chciałbym
jednak zwrócić uwagę na coś, co w gruncie rzeczy stanowi drobnostkę, a w
dodatku nie jestem wcale pewien, czy to co ja traktuję jako pewną stałą, nie
jest jednak wynikiem przypadku. A mam tu na myśli pojawiający się od czasu do
czasu w angielskiej narracji element szyderstwa z obcych akcentów, a zwłaszcza
akcentu niemieckiego i francuskiego.
Gdy chodzi o
Francję, dość oczywiste powody wydają się być dwa. Przede wszystkim, ze względu
na owo odwieczne sąsiedztwo oni są w stosunku do siebie wyjątkowo nastroszeni,
co po stronie francuskiej objawia w tym, że z uporem lepszej sprawy udają, że coś
takiego jak język angielski - szczególnie w wymiarze imperialnym - nie
istnieje, a jeśli gdzieś nawet istnieje, to oni nie mają z nim nic wspólnego.
Stanowi to oczywiście zmartwienie dla
wszystkich tych, którzy wybiorą się do Francji na wakacje, a języka nie znają
choćby w stopniu podstawowym. Otóż turysta z owym deficytem skazany jest na
najbardziej okrutny bojkot i wręcz dojmującą samotność. Tam nawet recepcjonista
w hotelu będzie udawał, że gdy chodzi o język angielski, on nie jest w stanie
zrozumieć choćby sekwencji „Three two
five, please”.
Po stronie
angielskiej w rewanżu następuje już czyste szyderstwo, a więc nadzwyczaj
zabawne przedrzeźnianie Francuzów, którzy się przełamią i spróbują jednak mówić
po angielsku. A tu problem potrafi autentycznie eksplodować. Mieliśmy tu u nas
kiedyś wizytę pewnej nauczycielki języka angielskiego z Francji właśnie, wizyta
trwała pełny tydzień i powiem uczciwie, że to w pewnym sensie był dla mnie
tydzień najstraszniejszy. Ona oczywiście rozmawiała z nami w języku angielskim
i muszę przyznać, że była wyjątkowo towarzyska, a ja praktycznie nie
rozumiałem, co ona do mnie mówi. I to wcale nie dlatego, że ona języka nie
znała. Problem sprowadzał się wyłącznie do owego upiornego wręcz akcentu, który
blokował transmisję niemal w stu procentach.
No i faktem jest,
że Anglicy z najwyższą radością parodiują ten akcent gdzie tylko mogą, czy to w
znanym serialu „’Allo, ‘allo”, czy w przepięknej scenie przed francuskim
zamkiem w filmie „Monty Python and the Holy Grail”. Nie mamy tu niestety
dźwięku, no ale w końcu po coś nam Pan Bóg dał wyobraźnię, więc korzystajmy z
niej:
Arthur: Well, what are you then?
Guard: I'm French! Why do think I have this outrageous accent, you silly king!
Galahad: What are you doing in England?
Guard: Mind your own
business!
Arthur: If you will not show us the Grail, we
shall take your castle by force!
Guard: You don't frighten us, English pig-dogs! ---Go and boil your bottoms, sons of a silly
person. I blow my nose at
you, so-called Arthur-king, you and all your silly English knnnniggets.
Thppppt!
Galahad: What a strange person.
Arthur: Now look here, my good man!
Guard: I don't want to talk to you no more, you empty headed animal food trough
wiper!...... I fart in your
general direction! . Your
mother was a hamster and your father smelt of elderberries!
Galahad: Is there someone else up there we
could talk to?
Guard: No, now go away or I shall taunt you a second time-a!
Arthur: Now, this is your last chance. I've
been more than reasonable.
Guard: Fetch la vashe!
Guard: Quoi?
Guard: Fetch la vashe!
Ciekawsza moim
zdaniem sytuacja ma się na linii Anglia - Niemcy. Oczywiście, faktem jest, że
Niemcy narobili sobie kłopotu przez te wszystkie kwestie wojenne, jednak trzeba
im przyznać, że oni angielskiego się uczą chętnie, ten ich akcent aż tak
irytujący jak w przypadku Francuzów nie jest, no a poza tym, w ogóle oni są do
Imperium nastawieni dość przyjaźnie. Tymczasem okazuje się, że właściwie tylko
te dwa elementy, czyli trudność z wymawianiem dźwięku „ł”, oraz owo niemal
gardłowe „r”, wystarczają, by cały Londyn pokładał się ze śmiechu.
Proszę rzucić
okiem na fantastyczną wręcz książkę Roalda Dahla dla dzieci o czarownicach.
Proszę popatrzeć na scenę, gdzie po raz pierwszy spotykamy tak zwaną Grand High
Witch, a więc stworzenie wręcz modelowo najgorsze i ona się odzywa:
„You may rrree-moof your shoes”, a po
chwili: “Vitches of Inklant! Miserrrable
vitches, useless lazy vitches! Feeble frrribbling vitches! You are a heap of
idle good for nothing vurms!”, a dalej: “I am having my breakfast this morning, and I am looking out of the
vindov at the beach, and vot am I seeng? I am asking you, vot am I seeing? I am seeing a rrreevoltning sight! I
am seeing hundreds, I am seeing thousands of rrrotten, rrre-pulsive little children playing on the sand! It is
putting me rrright off my food! Vye have you not got rid of them? Why have you not rrrubbed them all out,
these filthy smelly children?”
Jakby tego było jeszcze mało, tę
dziwną mowę komentuje główny bohater tej książeczki, Lukas:
„She
had a peculiar way of speaking. There was some sort of foreign accent there,
something harsh and guttural, and she seemed to have trouble pronouncing the
letter w. As well as that, she did something funny with the letter r. She would
roll it round and round her mouth like a piece of hot pork-crackling before
spitting it out”.
To dziecko się niewinnie
zastanawia, co z nią jest nie tak, a my, podobnie zresztą jak sam autor,
doskonale wiemy, że rzecz polega na tym, że ta czarownica - powtarzam, osoba
wręcz symboliczna dla wszelkiego zła tego świata - jest Niemką i tak naprawdę
ma na imię Greta, Hilda, Gabrielle i bardzo chętnie chodzi w mundurze SS. No i
oczywiście, jak każdy Niemiec, nie wie, że słowa why i vye, what i vot, to nie to samo, no i że oczywiście England to nie Inklant.
Jutro i pojutrze
jestem w Warszawie na Targach Wydawców Katolickich, a więc jeśli ktoś nie ma
zbyt daleko, serdecznie zachęcam do przyjścia. Powinno być wesoło.
@toyah
OdpowiedzUsuńTeż od zawsze podejrzewam, że to jest skutek intensywnego sąsiedztwa. NB.: czy w angielskim jest odpowiednik niemieckiego "Hassliebe"?
Na potwierdzenie, że same kwestie języka, czy wymowy przyczyna być nie mogą, wskazać można brak porównywalnie pejoratywnego stosunku do Indusów, Jamajczyków, itd. posługujących się językiem, powiedzmy, angielskim. Czyżby z kolei w tej tolerancji było echo niematerialnego trwania imperium?
Przypadek Indusów, Jamajczyków i Afrykanów jest całkiem inny. Oni angielski znają, posługują się nim swobodnie i biegle na co dzień, a różnica jest nie w akcencie przecież. To jest całkiem inny język, różniący się wymową, słownictwem, składnią i zapisem. Indus czy Jamajczyk nie nauczył się angielskiego w szkole, mówi nim od zawsze. Te języki powstały na bazie angielskiego, ale też pod wpływem języków lokalnych, są skończone i nic nie udają. To nie jest język Niemca, który "udaje" angielski i śmiesznie warrrrczy. W samej Angli różnorodność językowa jest ogromna. Mieszkałem jakiś czas w Norfolk i trwało chyba ze trzy miesiące, zanim zacząłem rozumieć, o czym lokalsi między sobą rozmawiają. Co lepsze, przeciętny londyńczyk nie rozumiałby wcale dużo więcej, niż ja. Dla mnie długo to brzmiało jak norweski. Niestety ja też byłem najczęściej brany za Niemca, ciężko mi się było pozbyć takiej wymowy, ale to i tak lepiej chyba, niż by mnie mieli brać za Polaka. Polaka poznają tam po słowie "kurwa", bardzo się ładnie przyjęło.
UsuńLove-hate relationship. Not quie the same but..
OdpowiedzUsuń@Magda
UsuńQuiet (o to chodziło?) oznacza cichy, spokojny. Całkiem piszemy quite.
Czytanie bardzo przyjemne, łatwe i smaczne, czyli pożyteczne. Przeczytałem już dwa rozdziału: o przeklinaniu, czyli mincing oaths i o Puchatku. Świetny pomysł z angielskimi tytułami rozdziałów. Mincing oaths bardzo pożyteczna na prawdę dla tłumaczy. To już znam trzy rozdziały. Wczoraj o mało nie zaniedbałem gimnastyki przez nią.
OdpowiedzUsuń