Ponieważ wczoraj wróciłem bardzo
późno, a dziś mam od rana różne zaległości o warszawskich targach napiszę coś
osobno jutro, natomiast teraz zaległy felieton z „Warszawskiej Gazety”. Jak już
wspominałem, ponieważ zbankrutowany „Ruch” od długiego już czasu nie płaci wydawcom,
Piotr Bachurski postanowił zakończyć z nimi współpracę, co spowodowało, że zarówno
„Warszawska”, jak i inne pokrewne wydawnictwa są do nabycia wszędzie, tylko nie
tam. Tu można natomiast regularnie czytać moje felietony i krótkie kawałki do „Polski
Niepodległej”. Zachęcam.
Dziś może zacznę od pewnej dawnej już bardzo
refleksji. Otóż kiedy pojawiły się pierwsze jaskółki nadchodzących zmian – dla
młodszych czytelników mam informację, że chodzi o lata 1988-1989 – miałem różnego rodzaju marzenia, jednak tak
naprawdę najbardziej przyjemne w dotyku było to, by dwie osoby – nie Kiszczak,
Urban i Jaruzelski, ale Włodzimierz Szaranowicz oraz Dariusz Szpakowski –
zostały wyrzucone poza nawias tego, co się nazywa przestrzenią publiczną. Czemu
padło na tych dwóch gagatków? Nie wiem, jak bym to mógł w odpowiedni sposób naświetlić,
rzecz w tym, że właśnie ci dwaj, dla mnie przynajmniej – być może przez swoją
nieustanną obecność w owej przestrzeni – stanowili swego rodzaju symbol całego
tego nieszczęścia. Oczywiście, gdy chodzi o Kiszczaka, Jaruzelskiego i Urbana,
nie miałem żadnych innych marzeń jak to, by oni – zanim podobnie jak Szpakowski
i Szaranowicz zejdą mi z oczu – ucieszyli mnie swoim widokiem, jak dyndają na solidnej
przydrożnej gałęzi. Jednak choćby największe emocje, jakie mi towarzyszyły owym
marzeniom, nie mają się nijak do tego, co czułem, gdy rzecz dotyczyła Szpakowskiego
i Szaranowicza.
Jak pewnie wszyscy się tu doskonale
orientujemy, ostatecznie ani Jaruzelski, a tym bardziej Kiszczak czy Urban nie
poszli wisieć, to jednak co robi na mnie wrażenie jeszcze większe, jako pozorny
drobiazg, to owi dwaj sportowi komentatorzy, Dariusz Szpakowski oraz
Włodzimierz Szaranowicz. Problem w tym, że, przynajmniej z mojego punktu
widzenia, owa parka, wręcz kwintesencja tego, co dziś możemy wspominać jako
PRL-owska propaganda, PRl-owskie kłamstwo, ale również ta najbardziej ponura
PRL-owska nędza, nagle zadają szyku, jako pierwsze gwiazdy publicznej
telewizji.
Skąd to moje dzisiejsze poirytowanie? No
właśnie stąd. Problem bowiem polega na tym, że w ostatnich dniach media
zarządzane przez Dobrą Zmianę urządziły Włodzimierzowi Szaranowiczowi
najbardziej uroczystą fetę w związku z tym, że ten postanowił zakończyć swoją
karierę sportowego komentatora – swoją drogą, ciekawe, skąd ta nagła decyzja
– i to z czym mamy do czynienia to stek
kłamstw próbujących nam wmówić, jaki to z tego trepa był i jest polski
patriota. Mało tego: w zgiełku owych uroczystości niemal kompletnie zniknęła
osoba Dariusza Szpakowskiego, który w czasach, gdzie wszystko wisiało na ostrzu
noża, pozostawał pod stałą opieką Szaranowicza i dzięki owej opiece, doszedł do
miejsca, w którym jest dziś.
Ktoś się zapyta, w czym problem. Co nas
mogą obchodzić Szaranowicz i Szpakowski, dwa smutne relikty czasów, które już
nigdy nie wrócą? Otóż rzecz w tym, że tak naprawdę to nie o nich się toczy gra.
To czy wygramy, czy przegramy zależy od ludzi, którzy z PRL-em mają tyle
wspólnego, że poświęcili życie, by go zniszczyć. Jeśli jednak ni stąd ni z owąd
okazuje się, że Dobra Zmiana do tej grupy postanowiła dokooptować dwoje
przybłędów z czasów pogardy, to ja nie mogę zareagować inaczej jak pytaniem:
Czy ja może czegoś nie wiem?
Pozwalam sobie przypomnieć raz
jeszcze, że mam tu u siebie znaczną ilość mojej najnowszej książki o języku
imperium jako narzędziu nadzwyczaj agresywnej kulturowej ekspansji. Dedykacja w
cenie. Zapraszam do kontaktu: k.osiejuk@gmail.com
Doprawdy to ciekawe, że napisał Pan o nich akurat teraz. Dosłownie kilka(naście) dni temu oglądając w TVP kolejny żenujący występ polskich piłkarzy, zastanawiałem się, jak to jest możliwe, że już nie lata ale dziesięciolecia mijają, a przy mikrofonie wydarzeń sportowych ciągle oni. I nagle mnie olśniło, oni są tam po to, żeby swoją komentatorską nędzą czynić jakoś strawną nędzę sportową, szczególnie tą w piłce nożnej. I tak to się kręci przez lata.
OdpowiedzUsuńOni obaj, a z młodszego pokolenia Babiarz i potem od 2002 roku jeszcze kolejne nieszczęście, czyli Kurzajewski. Przecież każdy normalny człowiek komentując polskie mecze piłkarskie albo nieudane skoki dawno już rzucałby k...mi na prawo i lewo, bo inaczej się nie da. A taki Szpakowski podnieca się od 30 lat tak, jakby dzisiaj miało być w końcu inaczej i będzie to robił do swojego ostatniego dnia, nigdy w tym nie zawiedzie. I tylko ludzie tego słuchać dawno już nie mogą. Ale muszą. Chyba, że wyłączą głos. Albo przełączą na Eurosport, jeśli się da.
@marcin d.
UsuńOni są w tym najlepsi. Na odcinku propagandy sprawdzili się wówczas i sprawdzają się dziś.
Swoją drogą takiego zabetonowania rynku komentatorów to mogą nam chyba pozazdrościć wszyscy, nawet w Korei Północnej albo na Kubie.
OdpowiedzUsuń@marcin d.
UsuńKiedyś myślałem, że sport jest nie do ruszenia, bo to wszystko wojsko inne służby.