Właśnie wysłałem kolejny felieton do
red. Bachurskiego i tak się złożyło, że poświęciłem go, po raz już drugi w
historii tego bloga, moim bardzo osobistym refleksjom na temat niezwykłej
zupełnie przydatności „Gazety Wyborczej” do przedświątecznego mycia okien. Kto
czytał moją notkę sprzed dziewięciu lat, być może pamięta w czym rzecz, jednak
biorąc pod uwagę fakt, że takich osób może być siłą rzeczy niewiele, a Święta
już tuż-tuż, pomyślałem sobie, że dla wspólnej korzyści i dobra wspólnego,
przypomnę dziś tamten tekst, zachęcając do zakupu tego naprawdę świetnego
papieru. Wyrażam tylko nadzieję, że wczorajsze wydanie było takie cienkie
zupełnie wyjątkowo, no i że oni nie codziennie sobie liczą po 5 zł za
egzemplarz.
Tak się ostatnio podziało, że Toyahowa,
podobnie zresztą jak obie nasze córki, zakochały się w niejakim doktorze
Housie. Gdyby ktoś nie wiedział, doktor House to postać czysto fikcyjna, choć
nie do tego stopnia, żeby za nim stała wyłącznie zaawansowana technika
komputerowa. Jego wprawdzie nie ma, ale aktor – bo to jest film – który gra
jego rolę, jest jak najbardziej prawdziwy i wygląda dokładnie tak samo, mówi
tak samo, porusza się tak samo i – co może najciekawsze – jest dokładnie taki
sam, jak fikcyjny doktor House. Co gorsza, musiałbym być kompletnie zakłamany i
w dodatku stuknięty, żeby udawać, że nie rozumiem, co za tym oczarowaniem stoi.
Przyznaję więc bez awantur. Chciałbym być jak doktor House.
Ponieważ nie jestem, jedyne co mi
pozostaje to w każdy piątek pędzić do zaprzyjaźnionej budki z gazetami i
kupować mojej żonie i moim obu córkom kolejny odcinek tego niezwykłego serialu.
Dlaczego do budki z gazetami? Dlatego mianowicie, że Gazeta Wyborcza od
pewnego czasu dodaje do swojego piątkowego wydania kolejne trzy epizody House’a i
można tę płytkę kupić za 6 złotych. Dlaczego do zaprzyjaźnionego? Dlatego że we
wszystkich innych kioskach nie można płytki kupić bez gazety. Chcesz House’a–
musisz kupić Wyborczą. W sumie, tę politykę rozumiem, co nie
znaczy, że muszę się jej podporządkowywać, prawda?
I teraz następuje coś, co z jednej strony
bardzo całą sprawę komplikuje, a z drugiej jest prawdziwym powodem, dla którego
powstaje dzisiejszy wpis. Jak wszyscy wiemy, zbliżają się Święta
Zmartwychwstania Pańskiego i powoli trzeba sprzątać mieszkanie. Ponieważ
ostatnio jestem raczej bezrobotny, czuję że ten obowiązek w dużym stopniu spada
na mnie. Obecnie jestem na etapie okien. Dziś, zanim się wziąłem za kolejny
pokój, poszedłem do zaprzyjaźnionego kiosku po trzecią część trzeciej serii House’a…
I jakież było moje rozczarowanie, gdy okazało się, że zamiast zaprzyjaźnionej
pani Natalii jest kto inny, a o Housie dla mnie nic nie
wiadomo. Nie pozostało mi więc nic innego, jak kupić płytkę gdzie indziej, ale
za to z całą grubą Gazetą Wyborczą. Co też uczyniłem. Bez bólu. A
dlaczego bez bólu, proszę posłuchać.
Otóż, tym którzy jeszcze tego nie wiedzą,
trzeba wiedzieć, że jestem mistrzem świata w szybkim i skutecznym myciu okien.
Nauczyła mnie tego moja mama, kiedy jeszcze byłem dzieckiem, i od tego czasu
swój talent wyłącznie rozwijam. Umycie okna zabiera mi rekordowo mało czasu,
efekt jest zawsze bardzo pierwszej klasy, a do wykonania tej pracy potrzebuję
wyłącznie wiadra z wodą, kawałka szmaty, płynu do mycia szyb i jedną przeciętnej
grubości gazetę. Musi być gazeta. Żaden magazyn, żaden kolorowy chłam., nic
śliskiego i błyszczącego. W grę wchodzi wyłącznie standardowa gazeta. Na czym
polega sztuka mycia okien na poziomie mistrzowskim? Bierzemy szmatę i wiadro z
wodą, myjemy najpierw szybę bardzo szybko z podstawowego syfu, następnie
opryskujemy ją płynem z butelki, po czym starannie wszystko pucujemy zwiniętą w
kupkę gazetą. Nie używamy żadnych ściereczek, żadnych gąbek, żadnych
wycieraczek. Szybę pucujemy wyłącznie gazetą. Efekt jest taki, że ani nie robią
się zacieki, ani smugi, ani nic nie trzeba poprawiać, wszystko odbywa się
szybko i nawet kiedy z gazety zostaje tylko brudna mokra kupka, wszystko działa
jak najlepiej. Na koniec, możemy ewentualnie rzucić na swoje dzieło krytycznie
okiem i, jeśli jest coś do poprawienia, to przy pomocy nowego kawałka gazety i
szczypty płynu jesteśmy w stanie to coś poprawić.
Od pewnego czasu nie kupujemy gazet w
ogóle i kiedy wczoraj wziąłem się za pierwsze okno, z przykrością zorientowałem
się, że mam wszystko, a więc wiadro, wodę, szmatę, płyn… ale nie mam gazety.
Wiedziałem że na Metro jest już przede wszystkim za późno, a
poza tym ono akurat jest za cienkie, więc kupiłem Dziennik. I cóż
się okazało? Wszystko było jak trzeba, tyle że z tą różnicą, że do umycia dwóch
okien musiałem zużyć całą gazetę. Ten papier był tak beznadziejny – nie wiem,
czy za cienki, czy za słaby, czy w ogóle jakiś lewy – że jednej szyby nie dało
się zrobić, żeby coś jeszcze w ręku zostało. Czyścił dobrze, ale mówię Wam –
rozpadał się w rękach. A więc, naturalną koleją rzeczy, zostawiłem resztę
roboty na dziś.
No i pojawił się ten House.
Wierzcie mi lub nie, ale w życiu nie miałem w ręku czegoś tak fantastycznego
jak ta Gazeta Wyborcza. Wystarczyło wziąć ten papier do ręki, zmiąć
go należycie i od razu się czuło, że to jest ten moment. Że to jest coś
niepowtarzalnego. W poprzednich latach właściwie wyłącznie myłem okna
starymi Rzepami i przyznać muszę, że nie było źle. Rzepa jest
mocna, szybko schnie, wystarcza na dość długo, ale niestety jest za twarda. A
przez to, mam wrażenie, że rysuje szkło. Oczywiście, po jednym razie tego nie
widać, ale jeśli wycieramy szyby Rzeczpospolitą regularnie, po
pewnym czasie robią się nawet nie tyle że rysy, ale szyba matowieje. Odrobinkę
tylko, ale matowieje. Dziennik, jak mówię, sprawdziłem wczoraj, i
to jest nieszczęście. Po kilku ruchach, w ręku zostaje papka. Normalna papka.
Do tego, od czasu jak niektórzy z nas jeszcze to brali do ręki, cena wzrosła
dramatycznie, i przy obecnych 2,60 za numer, to już jest wyłącznie strata
pieniędzy. Jeśli się uda umyć jedno okno, to i tak dużo. Wyborcza jest
wprawdzie jedynie o 10 groszy tańsza, ale jaka oszczędność! Ja dzisiaj
wszystkie okna – a zapewniam, że mam ich niemało i są przede wszystkim duże –
umyłem jednym egzemplarzem, a i tak jeszcze zostało na wyłożenie kosza na
śmieci.
Mam wrażenie, że papier, na którym Agora
drukuje swój dziennik jest może nawet tak samo dobry, jak stary, jeszcze
peerelowski papier, z którego robiono na przykład Trybunę Robotniczą i
którym prawdopodobnie okna myła moja mama. On nie dość że świetnie leży w
dłoni, bardzo dobrze się mnie, a więc nie jest ani za twardy ani za miękki, to
– czego nie rozumiem – bardzo dobrze się regeneruje. A więc, kiedy już wydaje
się, że nic z niego nie będzie, to wystarczy go rozłożyć, przewietrzyć i on się
znów robi suchy i gotowy do ponownego użycia. A przez to, że teraz jest – choć
wciąż mocny – znacznie bardziej miękki niż na początku, bardzo dobrze się
nadaje do poprawiania ewentualnych niedoróbek. Gdzieniegdzie można natrafić na
reklamy jakichś szwedzkich ścierek po 30 złotych. Zapewniam. Zmoczona,
zgnieciona, pomięta i lekko podsuszona Gazeta Wyborcza jest
absolutnie najlepsza. Proszę popatrzeć na to zdjęcie. Przecież, gdyby komuś się
chciało, nawet mógłby to czytać.
A zatem polecam Wyborczą.
Jest bezwzględnie najlepsza. Oczywiście, zdaję sobie sprawę z tego, że ktoś
może mieć obiekcje natury moralno-politycznej. Tym bardziej, że nie da się
ukryć, że każda złotówka, którą tu przeznaczymy na porządne umycie naszych
okien na Święta, idzie do kieszeni ludzi, których za bardzo nie szanujemy. No
ale zawsze można sobie powiedzieć – i będzie to jak najbardziej prawda – że
jeśli my kupimy tę gazetę, to dla kogoś, kto ją może bardziej potrzebować, już
nie starczy. A zatem, mamy na koncie dobry uczynek. A że Agorze wzrośnie
sprzedaż i będą mogli podwyższyć nakład? Proszę bardzo, niech podwyższają.
Święta miną i znów wszystko wróci do normy, a oni zostaną z kupą szmat, z którymi
nawet nie będą mieli co zrobić.
Jak zawsze, bardzo namawiam do
kupowania moich książek. Normalne księgarnie oczywiście odpadają, natomiast
najlepsza jest jak najbardziej pod ręką. Wystarczy wpisać adres www.basnjakniedzwiedz.pl i już. Gdyby natomiast ktoś chciał książkę
z dedykacją autora, proszę sie kontaktować ze mną pod adresem
k.osiejuk@gmail.com.
Ja umyłem okna w poniedziałek tradycyjnym sposobem tzn. woda z kroplą Ludwika na syf, a potem płyn do szyb i polerka szmatą. Walczyłem długo ze smugami.
OdpowiedzUsuńGdybym wykorzystał toyachową technikę to bym się tak nie narobił.
We wojsku myliśmy podobną technikę mycia okien. Pastą do zębów Lechia czyściliśmy okna zaś Żołnierzem Wolności glanc.
Pozdrawiam.
Zdrowych i radosnych Świąt Wielkanocnych.
@Unknown
OdpowiedzUsuńTo prawda. Wyborcza nie zostawia jednej smużki.