No więc z początkiem nowego roku, druga
książka o języku angielskim została ostatecznie zamknięta. Mamy tytuł, okładkę,
oprawę i teraz już wszystko w rękach Coryllusa. Z tego co wiem, jest niewielka
kolejka, więc trzeba będzie troszkę poczekać. Natomiast, zgodnie z zachętą ze
strony wspomnianego Coryllusa, zabieram się już do kolejnej, z którą chciałbym
zdążyć na kwietniowe targi - o czym, to już niespodzianka - co będzie musiało
spowodować kolejne zwolnienie tempa, gdy chodzi o blog. Oczywiście, jeśli
pojawi się coś nie cierpiącego milczenia, na pewno się odezwę, no a poza tym
będę publikował raz na tydzień felietony z „Warszawskiej Gazety” i co dwa
tygodnie krótkie kawałki z „Polski Niepodległej”. Zastanawiam się też, czy, aby
nie było nam tu aż tak samotnie, nie powrzucać tu też niektórych ze starych
tekstów: z tego co widzę, jest bardzo dużo nowych czytelników, którzy
zwyczajnie nie mieli okazji się z wieloma z nich zapoznać.
Na start może bardzo fajny tekst sprzed ponad dziesięciu już lat, pod ładnym bardzo
tytułem „Pedofilia - rzut oka z Polski B”. Bardzo proszę. Trochę na czasie. Jak
wszystko tak naprawdę.
W informacji, którą umieściłem na stronie z moim blogiem, stoi, jak byk:
„łagodny konserwatysta". Informacja ta na ogół nie wzbudza większego
zainteresowania, pomijając sytuacje, w których ktoś jest tak roztrzęsiony moimi
opiniami, że zaczyna kpić. Na przykład: „Łagodny konserwatysto! Gratuluję
chamstwa", albo: „Jeśli to ma być łagodny konserwatysta, to ja
dziękuję", i tak dalej w tym stylu.
Spieszę więc wytłumaczyć, że informując o moim łagodnym konserwatyzmie, nie
miałem na myśli tego, że jestem łagodnym i kulturalnym konserwatystą, jak,
powiedzmy Jarosław Gowin, czy ktoś taki, lecz, że jestem chamem, jak na
przykład Jacek Kurski, lecz o przekonaniach lekko konserwatywnych. Ani więc
Gowin, czy mąż pani minister Hall, ale też nie Wojciech Wierzejski. Zwyczajny
cham z Polski B.
W moim łagodnym konserwatyzmie jest jednak pewien element, który mnie
zbliża do konserwatystów niełagodnych. Chodzi mianowicie o tzw. zbrodnię i
karę. Osobiście jestem jak najszczerszej przekonany, że kara śmierci jest
rozwiązaniem historycznie i cywilizacyjnie sprawdzonym, sprawiedliwym i
skutecznym. Uważam, że okrutnych morderców, gangsterów bez serca, różnego rodzaju
bezlitosnych, pozbawionych ludzkich odruchów bandytów, należy stawiać przed
sędzią, który, jeśli uzna to za wskazane, powinien z czystym sumieniem móc
skazywać ich na śmierć.
Uważam też, na przykład, że, jeśli policja dowiaduje się, że kibole z jednej
drużyny piłkarskiej jadą autobusami gdzieś do lasu, żeby tam spotkać się z
kibolami z drugiej drużyny piłkarskiej i lać się po mordach, to przede
wszystkim powinna od każdego z nich odebrać oświadczenia, że wszystko, co się
wydarzy w związku z tym ich hobby, biorą na siebie, następnie dowieźć ich na
miejsce, otoczyć teren, żeby jacyś postronni ludzie nie odnieśli krzywdy, a
potem już pozwolić się im tłuc do woli.
Po zakończonej walce, wywożeniem trupów i opatrywaniem ran tych, którzy
przeżyli, zajmują się organizatorzy spotkania, a społeczeństwu nic do tego.
Jeśli oczywiście zostaną przy okazji walki poczynione jakieś szkody, czyli
połamane drzewa, albo zniszczone ławki, to oczywiście procedury powinny być
standardowe, natomiast w moim konserwatyzmie typu Polska B, stawiam na to, żeby
broń Boże, społeczeństwo nie brało na siebie jakichkolwiek kosztów związanych z
tym, co tam sobie banda idiotów zaplanuje.
W ostatnich dniach, przez Polskę, jak burza przetacza się dyskusja na temat
chemicznej kastracji pedofilów. Co ciekawe, dyskusja ta została nam wrzucona
nie po zwykłym akcie pedofilskim, lecz po przypadku jakiegoś ojca, który, za
zgodą matki i paru swoich kumpli, gwałcił najpierw piętnastoletnią, a z biegiem
lat, swoją dorosłą już córkę. Kiedy wiadomość o tym wyjątkowym przypadku
ludzkiego upadku, dotarła do mediów, premier Tusk - jak się zdaje, nadmuchany
intelektualnie przez swoich odpicowanych w piękne garnitury doradców od
wizerunku - zażądał, żeby pedofilów kastrować chemicznie, bo to zwierzęta nie
ludzie.
No i się zaczęło. Cała gromada pilnych uczniów profesorów od tzw.
politycznej poprawności, rzuciła się na biednego Donalda z pytaniem, jak on w
ogóle tak może. Co ciekawe, głównym argumentem w tej niezwykłej wojnie
autorytetów z rządem autorytetów, stało się nie to, że ta cała kastracja będzie
nieskuteczna, albo, że taka kastracja przyniesie więcej szkody niż pożytku, czy
że zamiast kastrować, lepiej byłoby po prostu im wszystkim poobcinać łby i
byłby spokój.
Odnoszę wrażenie, że gdyby Tusk zaproponował, żeby za karę pedofilom kazać
przez sto lat wisieć na łańcuchu głową w dół, albo uznał, że trzeba ich wysyłać
na jakieś wymyślne tortury, to wykształcona część opinii publicznej jakoś by
ten przejaw płynącej z sopockiego boiska miłości zdzierżyła. Tu, tymczasem,
ostrze krytyki zostało skierowane w tę stronę, że okrucieństwo tej kary dotyka
nie nogi, nie ręki, nie głowy, ale tzw. seksualności. A dla wykształconych
ekspertów od człowieczeństwa, seksualność jest wartością do tego stopnia
najwyższą, że każda próba jej ograniczenia, stanowi zamach na najbardziej
podstawowe prawo ludzkie.
Oglądam program Moniki Olejnik pt. Kropka nad i, w którym red. Olejnik
najpierw przesłuchuje Michała Kamińskiego, następnie samego Donalda Tuska, a w
kolejnym dniu ministra Ćwiąkalskiego i w każdej sekundzie tego jej programu
widać, jak ona strasznie nie może się pogodzić z myślą, że nagle ktoś zostanie
pozbawiony możliwości uprawiania seksu. Ona wie, że pedofilia, ona wie, że
cierpienie dzieci i rodzin, ona doskonale zdaje sobie sprawę, że ten rodzaj
przestępstwa jest szczególnie drastyczny, ona nawet wie, że przestępcy tego
gatunku mają wybitną zdolność do recydywy; ona wie, że takich typków, jak ten
ojciec gwałcący swoją córkę zasługuje na najbardziej surową karę. Jednak Monika
Olejnik nie może znieść myśli, że on mógłby, mocą wyroku sądowego, zostać
pozbawiony możliwości uprawiania seksu.
A minister Ćwiąkalski wije się, jak piskorz i zapewnia panią Olejnik, że
ależ skąd, że to tylko pastylka, że to tylko na jakiś czas, że on dalej będzie
mógł osiągać wzwód, że przecież to nie jest zabieg operacyjny, tylko chemiczny.
Na co Monika Olejnik spogląda na niego surowym okiem i mówi: „To zamach na
seksualność". A chwilę później łapie się ostatniej deski ratunku i grzmi,
jakby już zupełnie oszalała na tej karuzeli krętactw: „Przecież ten ojciec
nawet nie był pedofilem".
I tak się toczy ta dziwna debata, w której z jednej strony mamy gwałtowną
potrzebę ze strony Platformy Obywatelskiej tupnięcia nóżką, a z drugiej
kompletną bezradność elit, jeśli idzie o nazwanie zła złem, a dobra dobrem. Do
tego jeszcze dochodzi bardzo szczególny aspekt tego sporu. Ten mianowicie, że i
jedna i druga strona weszła na teren dla siebie kompletnie niewygodny.
Platforma Obywatelska ruszyła do ostrej walki z przestępczością i, przyjmując
maskę bezwzględnego szeryfa, wygląda po prostu głupio, a elity, stojąc w
obliczu zbrodni szczególnej, zupełnie straciły głowę i powtarzają jak mantrę:
„Róbcie wszystko, tylko nie odbierajcie nam naszego seksu".
Co może na to powiedzieć łagodny konserwatysta o skłonności do ekscesów? Ja
oczywiście byłbym za tym, żeby tego ojca, czy to z Austrii, czy to z Polski, po
prostu najpierw postawić przed sądem, a potem, jeśli taka będzie wola sądu,
obciąć mu nie penisa, ale łeb. Jeśli idzie o ludzi, którzy brali w tym
nieludzkim procederze udział, zależnie od stopnia winy, również ukarać
najbardziej bezwzględnie.
Uważam, że jeśli po świecie chodzi jakiś typ, który uprowadza dzieci, a
potem je gwałci, lub wyrządza im jakąś inną krzywdę, bo strasznie go podnieca
ich strach, lub ich ból, to trzeba go złapać i go dać pod sąd, a jeśli
wcześniej policja go skutecznie nie ochroni, to go po prostu zabić kijem,
sztachetą, czy co tam okolicznie obywatele mają pod ręką. Mam szczere
przekonanie, że pewien gatunek ludzi nie zasługuje na to, żeby żyć i jeśli
społeczeństwo, ustami swojej władzy, daruje mu życie, niech gnije w więzieniu,
ale jeśli społeczeństwo, decyzją swoich przedstawicieli, czy to na wiejskiej
miedzy, czy też w gmachu sądu, zadecyduje, że ten ktoś ma umrzeć, to niech
umiera. A ja za to mogę się za niego pomodlić, żeby, kiedy będzie umierał, jego
miłość do Boga i człowieka nagle tak zajaśniała, a jego żal stał się tak
szczery i wielki, że Dobry Bóg mu przebaczy.
Sytuacja jest jednak taka, że ani Donald Tusk, ani Monika Olejnik, ani
Andrzej Rzepiński, ani prof. Filar, ani nawet minister Ćwiąkalski, nie chcą
pedofili zabijać. Może tylko Stefan Niesiołowski ma tu odmienne zdanie, no ale
on już dawno odjechał, więc trudno go w poważnej debacie uwzględniać. Oni nie
chcą pedofili karać śmiercią, ale bardzo chcą ich karać mocno. Donald Tusk chce
ich kastrować.
I znów, co na ten temat może sądzić łagodny konserwatysta z odchyłami? Otóż
ja uważam, że ludzie, którzy wyłapują małe dzieci i je dręczą, nie robią tego
dlatego, że bardzo lubią seks. Ja miałem kiedyś, jeszcze na studiach, kolegę,
takiego Zbyszka, który do tego stopnia miał fioła na punkcie seksu, że
właściwie poza podstawowymi obowiązkami, nie interesowało go nic. Jak tylko
miał wolny czas, wyrywał dziewczyny i starał się skłonić każdą z nich do tego,
by poszła z nim do łózka. Był to bardzo miły kolega, wszyscyśmy go bardzo
lubili, ale jednocześnie śmialiśmy się z tej jego obsesji do rozpuku.
Ten nasz Zbyszek uganiał się za dziewczynami, miętosił po kieszeniach
jakieś stare kontakty do dziewczyn, z którymi kiedyś miał okazję się przespać,
ale nigdy nie przyszło mu do głowy, żeby kogoś zgwałcić, albo tym bardziej,
żeby zgwałcić małe dziecko. On nie marzył o tym, żeby dziewczynie zrobić
krzywdę. On chciał dziewczynom sprawiać przyjemność, a przez to sprawiać
przyjemność sobie. Mój kolega ze studiów, Zbyszek, miał bardzo poważny problem
ze swoją seksualnością i naszym zdaniem, zdaniem jego kolegów, powinien był się
jakoś leczyć, niemniej nie dlatego, że Zbyszek mógł którąkolwiek z tych swoich
dziewcząt do czegokolwiek zmusić.
Moim zdaniem, pedofile i ludzie gwałcący swoje dzieci nie są obciążeni
nadmiernie rozwiniętą seksualnością. Ich problem nie polega na tym, że bardzo
lubią seks i to ich gubi. Ich problem związany jest z czymś kompletnie innym. Z
jakimś potwornym sadyzmem i bezwzględnością, z jakimś zupełnie niewyobrażalnym
dla zwykłego człowieka pragnieniem czynienia krzywdy. W moim odczuciu, ludzie
którymi postanowił się zająć Donald Tusk i jego specjaliści od PR-u, możliwe,
że - wręcz przeciwnie - już mają ograniczone możliwości seksualne. Możliwe, że
oni już są impotentami, możliwe, że oni już nie odczuwają potrzeby seksu. Ja
się na tym nie znam, ale myślę sobie, że jest bardzo prawdopodobne, że oni
dręczą te dzieci wcale nie dlatego, że mają ochotę na seks, ale z czystego,
zwierzęcego pragnienia krzywdy.
Mogę się tu mylić, ale bardzo mnie interesuje postawa ministra
Ćwiąkalskiego, który na pytanie Moniki Olejnik, czy on konsultował swoje plany z
lekarzami, odpowiedział, że nie, bo nie ma takiej potrzeby. Ciekawy jestem, co
on i jego koledzy od doraźnej polityki podlizywania się wyborcom zrobią, jeśli
uda im się wprowadzić ten swój projekt w życie, a w efekcie wyhodują całą bandę
bezlitosnych, przemutowanych zwierząt, które już nie będą gwałcić tych dzieci,
ale je po prostu zabijać.
Na koniec pragnę jeszcze raz powiedzieć. Może i jestem łagodnym
konserwatystą, może i ten mój łagodny konserwatyzm ma swoje skazy, ale nie
jestem na tyle głupi, żeby popierać głupkowate pomysły polityków z aspiracjami.
A dla Donalda Tuska mam jedną radę. Jeśli już musi się na siłę aktywizować, to
niech jedzie do Peru. Może nawet zabrać ze sobą panią Małgosię. A ja się
zgadzam na tę ich podróż oddać część moich podatków.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.