Zaledwie wczoraj obiecywałem
wprawdzie, że kończę z Adamowiczem i wracam do pisania książki, stało się
jednak tak, że choć z Adamowiczem faktycznie już skończyliśmy - przynajmniej do
czasu jak się pojawią nowe wiadomości - to książka została pokonana przez nie
byle co, ale sam Twitter. Zanim jednak przejdę do rzeczy, może osobom
niezorientowanym wyjaśnię, co to takiego ów Twitter. Proszę się skupić, bo to
ważne.
Otóż Twitter to jest
internetowy projekt, którego zadaniem jest udostępnienie pola do wszelkiego
rodzaju aktywności osobom, które dotychczas korzystały z usług mediów głównego
nurtu, jednak doszły do wniosku, że one mają swoje ograniczenia i przez to
znaczna część opinii publicznej pozostaje poza ich zasięgiem. W ten oto sposób
jest tak, że właściwie przeważająca część tego co nam mają do powiedzenia osoby
takie jak Donald Trump, Kevin Spacey, czy choćby Kim Kardashian, jest nam
komunikowana w formie serii krótkich komunikatów przez Twittera właśnie. Jestem
pewien, że gdyby tylko była możliwość - moralna, techniczna, czy ściśle
biznesowa - by dostęp do Twittera ograniczyć wyłącznie do osób z tak zwanymi
wejściówkami, tam by się udzielali wyłącznie celebryci. Ponieważ jednak żyjemy
w epoce powszechnej demokracji, co sprawiło, że dostęp do Twittera pozostał
szeroko otwarty, stało się też tak, że ów Twitter został zdominowany przede
wszystkim przez zwykłą drobnicę, która sobie gada praktycznie bez przeszkód o
tym, o owym i w ogóle o wszystkim, bez większego sensu, a tym bardziej bez w
jakikolwiek sposób określonego celu.
Ile osób na świecie korzysta
dziś w aktywny sposób z Twittera? Wedle oficjalnych danych jest to już niemal
400 milionów zarejstrowanych użytkowników, co tym bardziej powinno świadczyć o
tym, że wspomniani wcześniej celebryci nie mają tu praktycznie nic do gadania. Jest
jednak słynny Paragraf 22, który stanowi, że każdy użytkownik Twittera ma
dostęp do tylu kont, do ilu sobie mieć dostęp osobiście zażyczy, co oczywiście
sprawia, że konto takiej Kim Kardshian jest obserwowane przez 60 milionów osób,
podczas gdy konto niejakiego Dariusza-Polska przez zaledwie 2711.
Jeśli jednak ktoś sądzi, że owo
2711 to jakaś kompromitacja, jest w dużym błędzie. Rzecz w tym, że gdy idzie o
wspomnianą wcześniej drobnicę, to całkiem poważny wynik. Prowadzić konto na
Twitterze i zdobyć sobie serce 2711 osób to autentyczny sukces świadczący o
tym, że mamy do czynienia wprawdzie nie z Donaldem Trumpem, ani nawet Donaldem
Tuskiem, ale też nie z byle kim.
Przyjrzyjmy się zatem, kim jest
ów Dariusz-Polska. Wedle informacji zamieszczonej w rubryce powitalnej,
Dariusz-Polska to „wyborca Zjednoczonej Prawicy, Sympatyk PIS”, gdy natomiast
zajrzymy do środka, nie mamy nic poza cytowaniem wypowiedzi najważniejszych
przedstawicieli władzy, ewentualnie wrzucanych od czasu do czasu własnych komentarzy
w rodzaju „brawo”, „hura”, czy „tak trzymać”. Śladu samodzielności, poza tymi
okrzykami na cześć PiS-u.
Ktoś zorientowany powie, że to
nic takiego. Takich jak on jest cała masa. Rzecz jednak w tym, że
Dariusza-Polska obserwuje 2711 osób, a wśród nich - uwaga, uwaga - znajdują się
nazwiska osób, które z reguły nie angażują się w twitterowe pogaduszki, a więc
takie jak Jadwiga Wiśniewska, Michał Rachoń, wszystkie praktycznie lokalne
oddziały Prawa i Sprawiedliwości, Ireneusz Zyska, Adam Andruszkiewicz, Robert
Mazurek, Ryszard terlecki, Adrian Klarenbach, i wielu wielu innych, w tym i - uwaga,
uwaga - Jonny Daniels, ale do niego jeszcze wrócimy.
Skąd ja się o tym dowiedziałem
i czemu w ogóle mnie ów temat tak obszedł, że postanowiłem złamać naszą umowę?
Otóż syn mój, który - póki nie narodziła mu się jeszcze córeczka - ma jeszcze
czas na to, by śledzić to co się dzieje w Sieci, doniósł mi o tym, że wpadł na
owego Dariusza-Polska i zwrócił się do niego z pytaniem, jak to się stało, że
on przy tego rodzaju pozbawionej kompletnie znaczenia, poza czystą propagandą,
aktywności, jest obserwowany przez najważniejsze na polskiej scenie politycznej
osoby. I w tym momencie został nadzwyczaj brutalnie zaatakowany przez
dziesiątki innnych użytkowników, równie jak ten popularnych wśród głównych celebrytów
Prawa i Sprawiedliwości i okolic i równie mocno skupionych wyłącznie na
prowadzeniu najbardziej prymitywnej propagandy na rzecz Prawa i
Sprawiedliwości.
Kiedy piszę ten tekst,
dyskusja na tej mikroskopijnej wręcz części Twittera, jak widzę, trwa, w tym
momencie już tylko między ową najbardziej zaangażowaną częścią grupy, do której
właśnie, jak widzę, dołączyła się niejaka Barbara, obserwowana przez samego
prezydenta Dudę. I ona też oskarża - teraz już pod jego nieobecność - mojego syna o esbecką dywersję. A za nią idą
następni, dokładnie tacy sami i z tym samym bagażem czystej propagandy i
płynącej stąd popularności.
Już tłumaczę, o co chodzi.
Otóż od pewnego czasu słyszymy plotki, że politycy różnych partii wynajmują
ludzi, których zadaniem jest zakładanie na Twitterze kont w celu wspierania w
Internecie ich działalności i ja nie miałem najmniejszych wątpliwości, że tak
się dzieje, a jednocześnie wierzyłem, że wśród nich nie ma Prawa i
Sprawiedliwości. W końcu - pomijając już wszystkie inne powody - po jasną
cholerę kłamać, gdy kłamstwo jest zupełnie niepotrzebne? Tymczasem wychodzi na
to, że czemu nie? Nasi też potrafią, a problem polega tylko na tym, że poziom
tego przekrętu jest tak nędzny, że on sam już dyskwalifikuje jego autorów z
dalszych konkurencji.
Wspomniałem tu Jonny’ego
Danielsa i obiecałem do niego powrócić. Otóż faktycznie jest tak że Jonny
Daniels, a więc ktoś kto ma wystarczająco wysoką pozycję i nadzwyczaj ważne
zadania, by nie interesować się jakimiś Darkami, owego Dariusza-Polska
obserwuje. Ale jest jeszcze coś. Ów Daniels to Brytyjczyk, który języka polskiego
nie zna, a zatem komentarzy Darka, nawet gdyby one zawierały coś więcej, niż te
wszystkie „brawo”, „znakomicie”, „hura”, czy „cudnie”, czytać nie jest w
stanie. A mimo to, on Darka obserwuje, co wyłącznie działa na korzyść Darka,
czyli w efekcie PiS-u. Czemu więc Daniels nacisnął ten guziczek? Diabeł jeden
wie.
A zatem stoimy wszyscy w tym
momencie przed bardzo precyzyjnie określoną sytuacją. Z jednej strony mamy
Prawo i Sprawiedliwość, oraz wspierający ich Internet w postaci Darka-Polska,
jego przyjaciół, a w tym Jonny’ego Danielsa, a z drugiej nas tu wszystkich,
głosujących na wspomniane Prawo i Sprawiedliwość i życzących im jak najlepiej.
Co nam w tej sytuacji pozostaje? Nie wiem, czy mam rację, ale wciąż wierzę, że
tak właśnie wygląda polityka, a nam nic do tego. To co my możemy i potrafimy,
to raz na jakiś czas pójść i zagłosować w taki sposób, by zagwarantować sobie
tę chwilę spokoju, no i by ktoś tam się opamiętał i powyrzucał z pracy tę bandę durniów, bo oni są gotowi narobić prawdziwego nieszczęścia.
Darek to możliwe, że bot, nie był wczoraj w stanie nawiązać sensownej rozmowy. Natomiast jego obrony podjęły się różne panie, najprawdopodobniej z wieloma kontami każda. Bardzo to jednak było słabe.
OdpowiedzUsuńAle co my tam wiemy, może tak właśnie trzeba walczyć w sieci. W końcu w innych mediach "Sylwester Marzeń" i "Sanatorium Miłości" to ogromny sukces.
Dość interesującą teorię podała mi Ania Skiepko: Osoby publiczne po to followują tych "naszych", by ich zmotywować do wytężonej pracy na rzecz dobrej zmiany. To by się zgadzało np. z Dominikiem #drugazmiana Tarczyńskim, który mnie zaczął obserwować na początku mojej twitterowej aktywności. No, a przy okazji poznał kilka nowych koleżanek ;)
Mam inne zdanie. Mnie też obserwuje kilka znanych osób i na pewno żadna nie po to bym się cośkolwiek sprężał na TT. Tarczyński też mnie obserwował ale później zbanował za krytykę. On sobie takie "twitterowe służby" ustawił, nazywali się "Tarczownicy Twittera". Kupa śmichu. Ale on miał inne motywacje niekoniecznie polityczne. Moim zdaniem takie konta linkujące informacje bez wkładu własnego to PR robiony przez pracowników na etacie albo osoby, które myślą że coś tym osiągną. Teraz był tzw. "tweetup" u Premiera i nikt nie wie z jakiego klucza rozdawane są zaproszenia.
UsuńTy się nie sprężysz, za to inni owszem. Tarczownicy Dominika najlepszym dowodem. Poza tym dziś rano dotarła wieść, że:
UsuńBadacze z Oksfordu zidentyfikowali firmę w Polsce, która stworzyła 40 000 unikalnych tożsamości internetowych z własnym adresem IP, osobowością i połączonymi kontami. Drogie, ale nie do odróżnienia od prawdziwej osoby.
Link
@Kozik
UsuńCoraz cieplej.