niedziela, 3 lipca 2016

Dla Kuby Błaszczykowskiego, z miłością i podziękowaniem

Spotkałem się w piątkowy wieczór na piwie z byłym uczniem i w pewnym momencie naturalnie rozmowa zeszła na Euro 2016. Co ciekawe jednak, nie rozpamiętywaliśmy tego, co dzień wcześniej spotkało naszą drużynę, nie dyskutowaliśmy na temat naszych mniej lub bardziej wykorzystanych, czy straconych, szans, ale rozmowa się skupiła na owym niezwykłym wybuchu owego patriotyzmu, którego, jak się zdaje współczesny świat dotychczas nie widział i już nie zobaczy. Kiedy już doszliśmy do porozumienia co do tego, że owo patriotyczne uniesienie, którego widoczną manifestacją było to, że całkowicie niezależnie od tego, jak dobrze nasi piłkarze grali i co osiągnęli, my jesteśmy gotowi oddać za nich życie, stanowi zagadkę nieobjaśnioną, postanowiliśmy podjąć próbę przynajmniej opisania tego niezwykłego zjawiska. I tu stała się rzecz absolutnie przedziwna. Mój uczeń, człowiek, który dotychczas przy okazji naszych kontaktów zajmował pozycję, którą, nawet jeśli określimy, jak irracjonalną, to w sposób dla nas zdecydowanie nieatrakcyjny, powiedział, że jego zdaniem to co się dzieje wokół polskiej reprezentacji ma wymiar ściśle religijny. Co ciekawe, on owej perspektywy nie potraktował z ironią, ani tym bardziej z szyderstwem, ale, wręcz przeciwnie, oświadczył, że dla opisania tego, z czym mamy do czynienia, on nie znajduje innego sposobu, jak odniesienia do „dotknięcia Maryi”. Dokładnie tak. On uznał, że owo uniesienie, któremu on sam uległ, musi mieć źródło w geście, którego my tutaj nie jesteśmy w stanie opisać inaczej, jak przez świętą interwencję, z jakiegoś powodu skierowaną na Polskę właśnie.
Od naszej rozmowy wydarzyły się dwie rzeczy, które dla mnie mają wartość podstawową. Pierwsza z nich związana jest z odbywającym się właśnie w Gdyni muzycznym festiwalem Opener, na którym aktualnie czas spędza moja młodsza córka. Wedle jej relacji, kiedy Polacy grali z Portugalią, a na głównej scenie festiwalu odbywał się koncert dla niektórych głównej gwiazdy festiwalu, amerykańskiego zespołu Red Hot Chili Peppers, w pewnym momencie doszło do sytuacji, kiedy to jedna część publiczności poszła oglądać mecz do specjalnie na tę okazję utworzonej „strefy kibica”, a ci, co zostali, śledzili to, co się dzieje, na swoich telefonach.
Ktoś powie, że to nic takiego. Medialna propaganda, która została nadmuchana wokół występów polskiej drużyny, a o której sam pisałem tu parę dni temu, zrobiła swoje. To jest typowy przykład społecznej manipulacji, o której każdy student socjologii, czy psychologii, uczy się na pierwszym roku. I ja, jako osoba odpowiednio doświadczona, jestem w stanie ten rodzaj objaśnienia przyjąć. Ja zdaje sobie sprawę z siły propagandy i z tego, co ona potrafi zrobić z ludzkimi emocjami. A więc możliwe, że te setki tysięcy ludzi ubranych w białoczerwone barwy i całkowicie jednocześnie śpiewające polski hymn, to zwykły produkt. Możliwe. Jest duża szansa, że się niepotrzebnie podnieciłem. Jednak tu pojawiło się coś jeszcze.
Otóż, jak pokazały – diabli zresztą wiedzą, po co – kontrolowane przez System media, jeden z naszych piłkarzy, Kuba Błaszczykowski, człowiek, który, jak by nie patrzeć, załatwił polskiej drużynie turniejową porażkę, przyjechał do swojej rodzinnej wsi o nazwie Truskolasy i tam już na niego czekali wszyscy, żeby mu pokazać i powiedzieć, jak go kochają i jacy są mu wdzięczni za jego wysiłek. I wówczas on wygłosił tekst, w którym podziękował najpierw zebranym za miły gest, potem swojej babci, za to, że mu poświęciła część swojego życia, potem swojej mamie, która – w co on głęboko wierzy – patrzy na niego z nieba, a na końcu – „mimo wszystko” – swojemu tacie, który „nauczył go zasad”. Powiedział to piłkarz Błaszczykowski i się rozpłakał.
I tu czytelnikom, którzy nie znają sprawy, należy się wyjaśnienie. Otóż jeden z najwybitniejszych piłkarzy kontynentu, Kuba Błaszczykowski, był wychowywany przez swoją babcię dlatego, że któregoś dnia, na jego oczach zresztą, jego tato zamordował mamę. I to nie jest plotka. To jest fakt. Sam Błaszczykowski o tym wielokrotnie opowiadał. Dlaczego, w jakich okolicznościach – tego nie wiem, ale tak on sam to opowiedział. Dziś, po tym, jak nie strzelił karnego, tym samym eliminując polską drużynę z Euro 2016, przyjeżdża do swojej wsi gdzieś w Polsce i dziękuję ojcu – temu ojcu – za to, że mu wpoił zasady, którymi on się do dziś kieruje.
Owego niezwykłego wystąpienia Kuby Błaszczykowskiego wysłuchałem wczoraj. Z moim uczniem spotkałem się przedwczoraj. Gdyby kolejność była odwrotna, uważam, że nie byłoby o czym gadać. To bowiem w tej wypowiedzi znajdujemy odpowiedź na pytanie, co takiego jest w naszej Polsce, że – wbrew wszystkiemu – Matka Boża ma ją w Swojej opiece. Czegoś takiego bowiem dzisiejszy świat nie dość, że nie zna, to nawet nie jest w stanie sobie wyobrazić. A co dopiero mówić o świecie piłki nożnej?

Zapraszam wszystkich do księgarni pod adresem www.coryllus.pl, gdzie kupujemy moje i nie tylko moje – książki. Polecam.

3 komentarze:

  1. Szczęść Boże
    Jestem kilka lat młodszy od Pana ale uryczałem się jak bóbr. Proszę o pozwolenie wykorzystania ostatniego akapitu, jest to wielka okazja dla ewangelizacji moich dzieci(żyją w Szwajcarii i tej Islandii). Dziękuję i pozdrawiam
    Piotr
    P.S.
    Tekst będzie prywatnie wykorzystany

    OdpowiedzUsuń
  2. @Peter Szymon
    Proszę uprzejmie. Pozdrowienia dla dzieci.

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziękuję i na koniec przypomniałem sobie pierwszą myśl po przegranej: może to i dobrze (że przegrali) bo jaka wielka mogłabyć ta pycha...

    Dobrej Niedzieli życzę dla całej rodziny Toyah'a

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...