piątek, 22 lipca 2016

Block busting, czyli o tym, jak interentowi faszyści zaatakowali budynki na Czerskiej

W jednej z niedawnych notek nasz kolega Coryllus w niezwykle plastyczny sposób pokazał nam, w jaki sposób „Gazeta Wyborcza”, oraz powiązane z nią intelektualnie środowiska, tworzą narrację, której podstawowym celem jest doprowadzenie jak największej liczby ludzi do takiego zidiocenia, by przyszłość, jaka się w końcu otworzy przed wspomnianymi środowiskami była jasna i czysta. Jako przykład owego procederu, Coryllus zwrócił uwagę najpierw na tekst niejakiego Springera, który opowiada, jak to gdzieś w Lesznie Kościół zagarnął ogródki działkowe i teraz chce je zniszczyć sprzedając teren deweloperowi, który pragnie postawić dam supermarket, przez co 52 letni spawacz, dotychczas zarabiający 7 zł dziennie, nie może znaleźć zatrudnienia. Gdyby to nas nie potrafiło odpowiednio wzruszyć, jest kolejna historia autorstwa Pawła Reszki (nie mylić z Pawłem Reszką) o „pani, która porusza się na wózku zakochuje się w kryminaliście, ale jest nim tak urzeczona, że nie ma możliwości, by odejść, nawet jeśli on tę biedną kobietę pierze bez litości i jeszcze ją gwałci na oczach swojego syna z pierwszego małżeństwa”.
Pragnąc jakoś skomentować ową notkę, zwróciłem Coryllusowi uwagę na fakt, że ów Paweł Reszka (nie mylić z Pawłem Reszką), to człowiek wielu zasług, który otrzymał właśnie nagrodę Ryszarda Kapuścińskiego za cykl reportaży, w których, jak nas poinformowano podczas odpowiedniej laudacji, pokazuje nam świat „sześciokrotnego mordercy i pięciokrotnej zabójczyni, jednego księdza, co z dzieci szatana wygania, drugiego, który nowicjuszkom miłość bożą na leżąco demonstruje, nastolatka, który przez sześć lat żył z widmem z Internetu, aż je zadźgał nożem, i wreszcie Tadeusza, który odkrył świat na nowo, od kiedy zaczął się kąpać”.
I oto ledwo wczoraj dotarła do nas wiadomość, że wspomniana „Gazeta Wyborcza” padła ofiarą wyjątkowo obrzydliwej internetowej prowokacji. Oto redaktorzy ściśle z „Wyborczą” powiązanego dziennika „Metro” http://metrowarszawa.gazeta.pl/metrowarszawa/1,141637,20428063,zakpil-z-redakcji-metrowarszawa-i-jest-z-tego-dumny.html otrzymali doniesienie czytelniczki o imieniu Karolina, że w ubiegłą niedzielę w Warszawie przy stacji Metro Wilanowska lokalni sprzedawcy warzyw brutalnie pobili czarnoskórą kobietę w ciąży. Jakby tego było mało, wedle relacji owej Karoliny, „awanturze przyglądała się przerażona córeczka czarnoskórej kobiety i tłum gapiów. Dziewczynka była sparaliżowana ze strachu, tłum nie reagował, gapił się”.
I dalej: „I wtedy stało się coś strasznego. Drugi ze sprzedawców podszedł do tej czarnej kobiety i kopnął ją z kolana w brzuch! Nikt nie zareagował. Jeden z obserwujących wszystko nagrywał telefonem. Mężczyzna, który wykręcał ręce, złapał ją za szyję i zaczął dusić. I dopiero wtedy ktoś zwrócił mu uwagę. Jakiś koleżka wyglądający jak metalowiec powiedział: ‘Puść kobietę, gdzie z łapami, zabierz te łapska’. Tylko on. To nie pomogło, grubas ciągle ją dusił. Ktoś musiał wezwać policję. Gdy funkcjonariusze dotarli na miejsce, zrobiło się straszne zamieszanie. Jeden z tych policjantów był tak przerażony, że wyglądał jakby miał zejść na zawał, w ogóle nie radzili sobie z tą sytuacją. W tym czasie podszedł do tej murzynki jakiś mężczyzna z tłumu i przy policjantach powiedział: ‘Bo tu Polska jest, tu inne zasady, dostosuj się albo wypierdalaj’. Policjanci znów nie zareagowali”.
Ponieważ poproszona o komentarz policja z uporem powtarzała, że oni o żadnym tego typu zdarzeniu nic nie wiedzą, redakcja „Metra” zaapelowała do świadków owego rasistowskiego ekscesu, by się zgłaszali i dawali świadectwo. Natychmiast zareagował młody człowiek imieniem Adrian, i relację Karoliny w całości potwierdził, dodając:
Widziałem młodych, podgolonych chłopaków w koszulkach patriotycznych, którzy pod nosem się delikatnie uśmiechali i mówili do siebie, że ‘co jak co, ale asfalt to powinien leżeć na ziemi’.
Na moją reakcję, że przecież to żywy człowiek taki, jak i my, dostałem odpowiedź, ‘że ich przodkowie nie mają w sobie nic z małpy. Polska tylko biała i tylko dla Polaków’.
Pomyślałem, że ich przodkowie, to pewnie ci dzielni husarze, których mieli namalowanych na swoich bluzach.
Kolejną rzeczą, która mnie przytłoczyła był brak reakcji Policji.
Biedna kobieta była pobita, obdarta z godności, natomiast sami policjanci udawali, że nic się nie stało! Że w ogóle nie ma sprawy! Tak jakby tej kobiecie nie przysługiwała ochrona prawna, tylko z powodu odmiennego koloru skóry.
W takich chwilach wstydzę się tego, że urodziłem się w tym kraju!

Redakcja „Metra” w jednej chwili list Adriana opublikowała na pierwszej stronie, no i kiedy wszystko się już tak pięknie układało… Adrian opublikował w Internecie tekst, w którym poinformował redakcję „Metra”, że to wszystko było z jego strony zimną prowokacją, a jej jedynym celem było pokazanie, do czego zdolne jest towarzystwo, którym on gardzi i którego nienawidzi. Oddajmy mu głos:
Ilu takich zmyślonych przez Adrianow Malinowskich było wcześniej ? Ilu takich Adrianow wymyślili sobie agenci Michnika ? Zero jakiejkolwiek wiarygodności, zero sprawdzenia tego w jakimś innym źródle. Wystarczy tylko, że jest jazda po opcji, której nie lubimy. Tak wygląda dziennikarstwo w wydaniu polskich mediów”.
Pora więc na samych zainteresowanych, czyli redakcję „Metra”. Otóż, jak się okazuje, im jest przykro, jednak przykro im jest wyłącznie dlatego, że padli ofiarą internetowego trolla. Oni do siebie pretensji nie mają. To, czym zgrzeszyli, to najwyżej nadmierną wiarą w uczciwość swoich czytelników. Ostatnia rzecz, na jakiej im zależy, to szukanie niepotrzebnych sensacji, by już nie wspominać o taniej propagandzie. Redaktorzy „Metra” otrzymują informację i jeśli tylko widzą, że oczekuje się od nich obywatelskiej interwencji, robią to, co każdy na ich miejscu by zrobił – reagują. I niech nikt nie ma wątpliwości, że całkowicie niezależnie od kwestii ideologicznych. A o tym, jak bardzo oni przeżywają ten zawód, niech świadczą ich własne słowa: „Czy w dobie Internetu i Facebooka nikomu nie można już wierzyć?”
Wiem, że są tacy, którzy mają wątpliwości, co do szczerości intencji zarówno redakcji „Metra”, jak i w ogóle całej Agory. A ja, wbrew temu, co mogą myśleć czytelnicy tego bloga, im wierzę i jestem przekonany, że zgodnie z tym, co oni deklarują, dla nich liczą się wyłącznie wartości wyższe. I w tej sytuacji, z nadzieją, że i moja historia ich zainteresuje, chciałbym opowiedzieć redakcji dziennika „Metro” o tym, czego – swoją drogą, patrzcie państwo, jakie to dziwne, że zdarzyło się to dokładnie w tę samą niedzielę, kiedy na targu w Warszawie doszło do rzekomej eksplozji brunatnej polskości – byłem niemym świadkiem tu w Katowicach pod moim kościołem.
Otóż kiedy jak w każdą niedzielę chciałem wziąć udział we Mszy Świętej, natrafiłem przed moim kościołem na około trzydziestoosobową grupę głównie starszych osób z gwizdkami w ustach, ubranych w koszulki z napisem „KOD” i skandujących hasła: „Wolność, równość demokracja” oraz „Precz z kościołem”. Podczas gdy cała grupa wznosiła swoje hasła, trzy czy może cztery inne osoby, rozdawały ludziom podobnie jak ja pragnącym wziąć udział w nabożeństwie, ulotki z narysowanym krzyżem i napisem „Łapy precz od naszych dzieci”. Kiedy chciałem ominąć postawnego mężczyznę, który wyciągnął rękę, by wręczyć mi ulotkę, zostałem przez niego uderzony w twarz, co spowodowało, że spadły mi okulary i się potłukły. Kiedy pochyliłem się, by je podnieść, jeden z działaczy KOD-u podbiegł i je rozdeptał. W tym momencie inni wybuchnęli śmiechem i zaczęli bić brawo. Wtedy przed kościół wyszedł ksiądz i bardzo grzecznie poprosił zebrane osoby, by umożliwiły wejście wiernym do kościoła. Na to do księdza podeszła jedna z kobiet, z szyderczym śmiechem podciągnęła koszulę i odsłoniwszy nagie piersi, krzyknęła w jego stronę: „I co, czarny, miałbyś ochotę, no nie?”
Ktoś zadzwonił na policję, która, owszem, pojawiła się po paru minutach, jednak policjanci nie interweniowali. Stali w pewnej odległości i wyraźnie rozbawieni obserwowali to, co się działo. Kiedy ktoś podszedł do jednego z nich i zwrócił się z prośbą o interwencję, ten tylko wzruszył ramionami i powiedział: „Dobrze wam tak. Na przyszłość, nie wpieprzajcie się w życie zwykłych ludzi”.
Ostatecznie, może po 20 minutach, udało się nam wejść do kościoła i ksiądz rozpoczął mszę. Niestety, gdy chodzi o demonstrujących członków KOD-u, to nie był koniec. Całe to towarzystwo weszło do kościoła razem z nami, przez całą mszę skandowali słowo: „Konstytucja”, a gdy rozpoczęła się Komunia Święta, ludzi idących do ołtarza popychano, kopano, a niekiedy też bito po twarzach.
I takie jest moje świadectwo, co do prawdziwości którego akurat nie mam pewności i w gruncie rzeczy nie wiem, czy czegoś nie pomyliłem, ale mam nadzieję, że redakcja „Metra” w jednym z najbliższych wydań gazety je opublikuje wraz z apelem, by ewentualni świadkowie zdarzenia się zgłaszali i zechcieli potwierdzić moją wersję tego, co się stało, lub nie stało, lecz stać się mogło. Prawda? A ja ze swojej strony mam jeszcze apel: proszę nie tracić wiary w człowieka. Nawet w dobie Internetu i Facebooka są ludzie, którym wierzyć należy.

Przypominam, że moje książki można kupować w księgarni na stronie www.coryllus.pl, a gdyby ktoś nie wiedział, o co chodzi, zapraszam do wysłuchania wywiadu, który przeprowadzili ze mną organizatorzy Bytomskich Targów Książki:








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...