Jestem pewien, że większość czytelników tego bloga zdążyła zauważyć, że osobiście bardzo niechętnie angażuję się w dyskusje na temat języka angielskiego, których sensem miałoby być wyśmiewanie ludzi z tego tylko powodu, że nie znają języka, czy znają język słabo. Jest owszem faktem, że parę razy owa kwestia się tu pojawiła, jednak wyłącznie w odniesieniu do tych, którzy z jakiegoś powodu są przekonani, że znają język bardzo dobrze, lub o grozo uważają za swój obowiązek innych wyśmiewać. Mam tu na myśli oczywiście Radka Sikorskiego, czy może przede wszystkim red. Arletę Zalewską z telewizji TVN24, którą w pewnym momencie redakcja wysłała egzaminować polityków z tego, jak się wymawia słowo "party".
Dlaczego tak? Przede wszystkim z tego powodu, że sam znam język na tyle dobrze, by wiedzieć, że to naprawdę nie jest nic takiego; że jeśli się dobrze zastanowić, to wszystko to czego nie potrafię i już pewnie nie będę w stanie się nauczyć zdecydowanie przewyższa ten głupi angielski. Ale jest jeszcze coś. Chodzi mianowicie o to, że w moim najgłębszym przekonaniu, z pewnego szczególnego, a dla mnie akurat bardzo istotnego punktu widzenia, poza tak zwanymi native speakerami, języka nie zna nikt, a już na pewno nie "bardzo dobrze". Ów punkt widzenia świetnie, choć mocno szyderczo, pokazuje wczesny skecz Monty Pythona o lekcji języka włoskiego. Kto chce, może sobie znaleźć na youtubie.
A jednak dziś zmuszony jestem wrócić do tematu i to znów w konkretnym odniesieniu do tak naprawdę Bogu ducha winnego telewizyjnego dziennikarza nazwiskiem Paweł Łukasik. Otóż stało się tak, że redakcja TVN24 postanowiła, że uczci odbywajęce się akurat w Polsce Światowe Dni Młodzieży wysyłając w tłum kręcącej się po Krakowie i okolicach młodzieży owego Łukasika z mikrofonem, żeby z tymi dziećmi rozmawiał i "na gorąco" przesyłał do naszych domów relacje z owych rozmów. Rzecz w tym, że Łukasik językiem angielskim praktycznie nie włada. Jego angielski to coś na poziomie słabego ucznia słabego liceum i jedyna różnica, jaką możemy zobaczyć między owym uczniem, a Łukasikiem, jest taka, że podczas gdy w krytycznej sytuacji uczeń stoi czerwony ze wstydu i nerwowo się uśmiechając próbuje coś dukać, Łukasik zachowuje się, jak ktoś komu od dziecka wmawiano, że jest najlepszy i że on powinien ową najlepszość eksponować w każdym momencie, a szczególnie wtedy, gdy ona może zostać zakwestionowana. Łukasik biega z tym mikrofonem między młodymi Francuzami, Brazylijczykami, Brytyjczykami, Meksykanami, Hiszpanami, Włochami, którzy, poza pytaniem "where are you from", nie mają najmniejszego pojęcia, o co mu chodzi, a my, widzowie przed telewizorami, nie wiemy gdzie podziać wzrok i w pewnym momencie już tylko mamy nadzieję, że te dzieci - z których każde, podkreślam, każde, zna język angielski lepiej od Łukasika - pomyślą, że ten wesołek z plecakiem i mikrofonem z napisem TVN24, to jakiś internetowy kabareciarz.
Chciałbym bardzo być dobrze zrozumiany. Mnie tu nie chodzi o Łukasika. W pewnym sensie, ja mu nawet współczuję. W końcu, w jego zawodowej sytuacji, on nie może zachowywać się inaczej. Z zawodowego punktu widzenia, on zachowuje się właściwie najbardziej profesjonalnie. Któregoś dnia ktoś go poinformował, że decyzją redakcji, to on właśnie ma prowadzić te rozmowy i kropka. Co on miał zrobić? Powiedzieć, że nie, że on nie da rady, że się nie nadaje? Ja bym pewnie tak zrobił, ale nie sądzą, żeby mi to zawodowo pomogło. A kto wie, czy nie jest tak, że poza Kolendą-Zaleską i Brygidą Grysiak, jedyną już tylko osobą w redakcji TVN24, która chodzi do kościoła, to właśnie Łukasik? A zakładając nawet, że Kolenda jest z angielskiego od Łukasika lepsza, to co oni mieli zrobić? Ją tam wysłać? Przecież ona by im powiedziała, żeby się od niej odpieprzyli, bo ona nie będzie biegała bez sensu po ulicach i robiła z siebie durnia, i nikt by nawet palcem nie kiwnął.
A więc nie chodzi o Łukasika. Chodzi o redakcję TVN24, a konkretnie o to, że oni najwyraźniej uznali, że ich widzowie, to banda głupków, którzy się nie zorientują, co się tu dzieje, a może wręcz pomyślą, że ten TVN to prawdziwa Europa, gdzie po angielsku się rozmawia z taką samą swobodą, jak po polsku, niemiecku, francusku i hiszpańsku; że to słynne polskie buractwo jest wszędzie, tylko nie tam, na Wiertniczej w Warszawie. No i że przecieny widz i tak nic więcej nie potrzebuje, jak tylko parę kolorowych błyśnięć prosto w oczy.
Ale jest jeszcze jedna możliwość. Może być tak, że oni sami, włącznie z samym Łukasikiem, są przekonani, że jego znajomość języka jest bez zarzutu. Może być tak, że Paweł Łukasik to wręcz absolwent wydziału anglistyki na Uniwersytecie Warszawskim. Podobnie jak Arleta Zalewska, Maciej Knapik, a może i nawet Jacek Pałasiński. Może tam na Wiertniczej jest tak, że ponieważ TVN to firma amerykańska, ktoś kto nie ma udokumentowanej znajomości języka angielskiego na poziomie zaawansowanym, nawet nie ma co marzyć o tym, by się tam zatrudnić?
I to akurat jest bardzo prawdopodobne. Przez kilka dobrych lat miałem okazję uczyć w dwóch potężnych korporacjach, w tym jednej o zasięgu międzynarodowym. Wśród swoich uczniów miałem zarówno pracowników podstawowego szczebla, jak i kadrę zarządzającą, czyli tak zwanych dyrektorów. Zwykli pracownicy byli podzieleni na grupy na różnych poziomach zaawansowania, natomiast gdy chodzi o dyrektorów, to oni wszyscy bez wyjątku mieli być uczeni na poziomie zaawansowanym. Wśród dyektorów nie było jednej osoby, która by została potraktowana, jako osoba, która języka nie zna, lub zna go słabo. I proszę sobie wyobrazić, że w rzeczywistości żaden z nich znajomością języka nie sięgał wyżej niż tak zwanego poziomu preintermediate. Pewnego dnia w owej mędzynarodowej firmie miało dość do zmiany wiceprezesa i na miejscu Polaka, miał się pojawić Holender, który wcześniej przez wiele lat pracował w Australii. Trzeba by nam było widzieć panikę, w jaką wpadli ci dyrektorzy na wiadomość, że oni teraz będą musieli ze swoim vice-prezesem gadać po angielsku. Trzeba by nam było słuchać, jak oni mnie prosili, żebym im podał choć parę takich bardziej łatwych do nauczenia się zwrotów, które im pomogą się zachować, kiedy ten nowy prezes ich poprosi do siebie na górę.
I znów, czy ja może się z nich naśmiewam? A może wtedy, kiedy oni kręcili się we wspomnianej panice, patrzyłem na nich z góry? Absolutnie. Dlaczego? Bo ja w tym interesie jestem wystrcająco długo, by wiedzieć, że dziś akurat nikt nie jest lepszy z angielskiego od tych kilku gimnazjalistów, czy licealistów, których możemy znaleźć w każdej praktycznie szkole w Polsce. Tam rzeczywiście można znaleźć jednostki naprawdę wybitne, i to z nimi często mają kłopot nauczyciele, kiedy widzą, że nie dają rady.
Jak już wspomniałem na początku tych refleksji, każde z tych dzieci, z którymi próbował rozmawiać Łukasik, było od niego lepsze. A pamiętajmy, że tam były też dzieci z krajów, takich, jak Brazylia, czy Argentyna, gdzie naprawdę po angielsku się raczej nie rozmawia.One też były od niego lepsze. Dziś, z tego co widzę, Łukasik jest bohaterem wesołych żartów nawet w swojej macierzystej stacji. Czy to możliwe, że nawet oni się zorientowali, że coś nie gra?
Przypominam że moje książki można kupować w księgrni na stronie www.coryllus.pl. Podobno jest tam jeszcze parę egzemplarzy książki o języku. Proszę sprawdzać tu http://coryllus.pl/?wpsc-product=kto-sie-boi-angielskiego-listonosza-2
"I stało się tak. A Bóg widział, że wszystko, co uczynił, było bardzo dobre".
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
The Chosen, czyli Wybrani
Informacja, że PKW, po raz kolejny, i to dziś w sposób oczywisty w obliczu zbliżających się wyborów prezydenckich, odebrała Prawu ...
-
W związku z aktualnymi tragicznymi zdarzeniami, jakie spadły na naszą Polskę, ogarniają nas najróżniejsze refleksje oraz wspomnieni...
-
W dawnych jeszcze czasach, za gnijącej komuny, ale też później, gdy jakże błędnie zdawało się, że owa komuna odeszła już w komplet...
-
Jako że, jak to mówią Amerykanie, „long time no see”, przyszedł czas, by się odezwać i wytłumaczyć, a jednocześnie dorzucić do tego ki...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.