środa, 26 lutego 2014

Trzy historie na koniec czasów

Niedawno wpadłem na informację, że znany krakowski publicysta i intelektualista Marcin Król dokonał swoistego coming-outu i przyznał, że on i jego koledzy zrobili błąd wybierając na początku lat 90-tych liberalizm, jako swoją religię. Z perspektywy czasu on bowiem zauważa, że liberalizm jednak ma swoje wady, i że te wady są tak liczne i tak decydujące, że jemu sumienie być dłużej liberałem nie pozwala. Jednak on tym bardziej jest dziś przekonany, że jego i każdego patriotycznie myślącego Polaka pierwszym zadaniem jest walczyć z Jarosławem Kaczyńskim i tym, co on szykuje dla Polski. W tej sytuacji chciałem opowiedzieć parę, moim zdaniem, bardzo ciekawych historii.
Otóż ponieważ z tego pisania udało się w ostatnich dniach nieco nazbierać, w drodze na zakupy, postanowiłem wstąpić do banku, w którym mam kredyt, aby zapłacić resztę aktualnej raty. Kiedy wszedłem do środka, podeszło do mnie jakieś dziewczę na szpilkach i zapytało, czym może służyć, ja powiedziałem, że przyszedłem z pieniędzmi, ona na to mnie poprosiła, żebym chwilę poczekał, no więc ja odpaliłem telefon i zacząłem czytać tekst Gabriela.
Z dwóch dostępnych dla klientów banku stanowisk, jedno było, jak to się ładnie mówi, nieobsadzone, przy drugim ładna blondynka podpisywała z pewną starszą panią umowę kredytową, a ponieważ ona wciąż ową straszą panią namawiała na dodatkowe produkty, cała procedura się przedłużała. Przez te pół godziny, kiedy tam stałem, przyszły do banku dwie inne osoby: samotna pani i pewien pan ze staruszką, do której zwracał się „babciu”. Do nich też owa maitre d’desk zwróciła się z zapytaniem, czego sobie życzą, a po tym, jak jedno po drugim poprosiło o kredyt, oboje plus babcia zostali poproszeni na zaplecze. Ja tam jeszcze bez sensu postałem paręnaście minut, i ostatecznie poszedłem zrealizować zamówienie, które pani Toyahowa z samego rana przedstawiła mi na specjalnej kartce.
Historia jak historia. Z mojego punktu widzenia mocno inspirująca, ale biorę pod uwagę, że ktoś może potrzebować wrażeń na wyższym poziomie. Proszę więc bardzo. Otóż jakiś czas temu zdarzyło mi się poznać pewną panią. Zwykła pani w wieku nieomal średnim – mąż, córka, samochód, telewizor, jeśli czas pozwoli, parę kolejnych stron „Pięćdziesięciu twarzy Greya”. Z powodów, w które tu nie musimy wnikać, owej pani, która prawdę powiedziawszy zupełnie spokojnie mogłaby być urzędniczką w Urzędzie Miejskim, lub przedszkolanką, trafiło się pracować jako osoba obsługująca różnego rodzaju imprezy pod względem tak zwanej „wyżerki”, a więc przygotowująca jedzenie dla owych bali uczestników, no i oczywiście podająca to jedzenie do stołu. Zatrudniona jest moja znajoma przez, jak mi sama mówi, przez jakiegoś starego esbeka, który dziś jest właścicielem całej sieci ekskluzywnych hoteli, no i w tych hotelach praktycznie codziennie urządzane są jakieś uroczystości, które ona, wraz z innymi paniami, przygotowuje.
Otóż opowiada mi moja znajoma, że to jest praca pod wieloma względami straszna. Przede wszystkim trzeba być cały czas, a więc od samego przygotowania imprezy do jej zakończenia i posprzątania po niej, na nogach, w dodatku szef to jest taki typ, który uważa, że te panie, które dla niego pracują może traktować jak szmaty, no i wreszcie sami uczestnicy zabaw – oni bardzo często są absolutnie najgorsi. No i sprawa być może tu podstawowa. Za tę robotę ona dostaje 7 złotych za godzinę, a jeśli jest tak zwana właśnie „impreza”, a więc okazja do bardziej intensywnego zarobkowania, nieco mniej. Dlaczego mniej? No bo per saldo to są większe pieniądze.
Jak to wygląda w praktyce? Ona musi się stawić na miejscu o godzinie 13.00, żeby zacząć przygotowywać salę, stoły no i jedzenie. Goście przychodzą późnym popołudniem, no i bawią się do późnej nocy. Kiedy już wszyscy sobie pójdą, ona zaczyna sprzątać stoły, no i robić ogólny porządek. Tak do 6 rano.
Właśnie tak. Niczego nie pomyliłem. Po 17 godzinach ona może iść do domu, zarobiwszy… tak, tak – 80 złotych. To jest stała stawka za coś, co ona nazywa „imprezą”. Tyle „prezes” płaci swoim pracownicom.
A nie zawsze tak było. Jeszcze parę miesięcy temu ona za „imprezę” dostawała 120 złotych, jednak ostatnio „prezes” oświadczył, że one za dużo, kurwa, zarabiają, więc muszą się trochę posunąć.
I to jest już chyba wszystko. No może prawie wszystko. Brakuje nam jakiegoś zabawnego zakończenia, a ja powiem, że myślę, myślę, myślę, i nic mi nie przychodzi do głowy. W pierwszej chwili chciałem opowiedzieć, jak to, po tych wszystkich godzinach, kiedy one zaczynają sprzątać te stoły, są tak strasznie głodne, że zaczynają to wszystko to, co i tak trzeba wyrzucić, podjadać, przez co ona czuje, że ta praca ją zwyczajnie wykańcza, no ale co będę pisał o trzymaniu diety? Ja?
Wciąż za to mam w głowie tę informacje podaną dziś przez Gabriela, że Radek Sikorski przebrał się za kask lotniczy, przyczepił do klapy białoczerwoną szachownicę i coś tam powiedział. Co to ma do rzeczy? Jaki jest związek tej jego błazenady z tymi hotelami, by już nie wspomnieć o bankach? Osobiście mam wrażenie, że jakiś jednak ma, ale nie bardzo umiem te swoje podejrzenia odpowiednio sformułować. No ale w końcu od czegoś Was mam, czyż nie?

Proszę bardzo wspierać ten blog. Bez Was nie damy rady. Dziękuję.

6 komentarzy:

  1. Ten związek, to pogarda dla polskiego plebsu i jego śmiesznych obyczajów.

    OdpowiedzUsuń
  2. @Chlor
    Myślę, że bardzo ładnie to przedstawiłeś.

    OdpowiedzUsuń
  3. Uwazam, ze ta pogarda obdarzany jest nie tylko polski plebs. Wciaz kolacze mi po glowie okreslenie ludzi protestujacych (madrze czy nie, zmanipulowanych czy nie - to temat na inne rozwazania) tego ukrainskiego oligarchy, Tatara, zdaje sie przyjaciela bylego prezydenta Kwasniewskiego- cyt: biomasa. Nic dodac nie potrafie, ale poczucie btraktowania jak biomasa bardzo "wkurza". Pozdrawiamy z Toronto i czekamy na ksiazke.

    OdpowiedzUsuń
  4. @Izabela
    Już jest właściwie gotowa. Myślę, że w przyszłym tygodniu pójdzie do druku.

    OdpowiedzUsuń
  5. Blogonotka z cyklu na niczym sie nie znam,ale skomentuje. Marcin Król ma tyle wspólne z Krakowem, co ty z inteligencją. Marcin Król urodził się w Warszawie, studiował tu, zasłużył sie w 68 wspólnie z Jadzią Staniszkis i pewnie tu umrze (oby nie za szybko)
    http://pl.wikipedia.org/wiki/Marcin_Kr%C3%B3l

    OdpowiedzUsuń
  6. @Józef Bąk
    Tak? Marcin Król nie jest z Krakowa? Rzeczywiście uległem jakimś kompleksom. Masz rację. W powyższym tekście dokonałem autokompromitacji. Równie dobrze mogłoby go nie być. Same bzdury.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

Gdy Ruch Ośmiu Gwiazdek zamawia świeżą dostawę pieluch

      Pewnie nie tylko ja to zauważyłem, ale gdybym to jednak tylko ja był taki spostrzegawczy, pragnąłbym zwrócić naszą uwagę na pewien zup...