piątek, 7 lutego 2014

Alleluja! Wykończyliśmy Owsiaka.

Z pełnym szacunkiem, muszę przyznać, że bloger Matka Kurka, nie dość, że był pierwszym blogerem, o jakim w życiu słyszałem, to był jeszcze pierwszym internetowym komentatorem, na jakiego trafiłem jeszcze zanim dowiedziałem się, że coś takiego, jak blogi w ogóle istnieje. Jeszcze zanim zacząłem prowadzić ten blog, by poczytać sobie najnowsze informacje, wchodziłem na stronę Onetu, no i tam oczywiście, siłą rzeczy, trafiałem na zamieszczone pod kolejnymi informacjami komentarze. Matka Kurka był komentatorem pierwszym, i, tak naprawdę jedynym, który robił wrażenie kogoś, kto wie, czego chce. W dodatku, jego komentarze były bardzo starannie i bardzo sprawnie napisane, a poza tym zawsze długie, o długości przeciętnych felietonów, co wciąż mi się kazało zastanawiać, skąd ten człowiek ma na to wszystko czas, i czemu on ów czas poświęca na, było nie było, zwykłe onetowe pyskówki.
Zwróciły też owe teksty moją uwagę z jeszcze jednej przyczyny. Otóż teksty Kurki, nie dość były tak pełne nienawiści do Jarosława i Lecha Kaczyńskich i tego co oni reprezentują, że nawet mnie to imponowało, to jeszcze były pisane z równie imponującą sprawnością, na każdym możliwym poziomie. A więc, w tamtych czasach, Matka Kurka to był dla mnie ktoś naprawdę specjalny.
Po pewnym czasie zacząłem prowadzić ten blog i na Matkę Kurkę trafiłem ponownie, już jako na blogera Salonu24. W tamtych czasach System był reprezentowany przez wielu drobnych internetowych publicystów, pierwszą trójkę jednak stanowili Matka Kurka, Azrael i Galopujacy Major. Dwaj ostatni jeszcze parę lat pociągnęli, natomiast Kurka, przez to, że swoją działalność w znacznym stopniu skoncentrował na zakładaniu fikcyjnych kont i konstruowaniu kolejnych prowokacji, został zmuszony do usunięcia się z Salonu24 i założenia osobnego, prywatnego już zupełnie, bloga.
Z Matką Kurka miałem jedną okazję. Otóż któregoś dnia on postanowił uruchomić blog rzekomo prowadzony przez słodką naiwną studentkę, która jest wprawdzie zwolenniczką Prawa i Sprawiedliwości, jednak bardzo ją boli, że ten PiS jest tak agresywny, i że jego zwolennicy są tak okropni. Ów blog w jednej chwili zdobył sobie ogromną popularność w Salonie24, do tego stopnia, że nawet sam Igor Janke zechciał zaszczycić go swoją obecnością i pogratulować owemu „dziecku” wrażliwości i mądrości.
Wyszło jednak tak, że ja zorientowałem się, że ten blog to prowokacja, napisałem na ten temat tekst, no i sprawa się wysypała. Potem okazało się, że za ową prowokacją stał bloger Matka Kurka, którego jedynym celem było pokazanie, jaka to hołota ci zwolennicy PiS-u, zwłaszcza ci, którzy atakują Bogu ducha winne dziecko. Sam Kurka wszystko opisał w osobnym wpisie na swoim blogu, w którym nie dość, że opublikował moje imię i nazwisko plus zdjęcie, to obrzucił zarówno mnie, jak i Prawo i Sprawiedliwość stekiem obelg.
Po 10 kwietnia 2010 roku, ni stąd ni z owąd, Matka Kurka zmienił sojusze, i postanowił – jak się okazuje, bardzo skutecznie – zyskać opinię wybitnego publicysty prawicowego. To co mnie tu akurat uderzyło, to przede wszystkim fakt, że, choć Matka Kurka o 180 stopni zmienił poglądy, to nie zmienił formy i sposobu owych poglądów prezentowania. Z mojego punktu widzenia, teksty, które dziś pisze Matka Kurka, są pisane dokładnie przez takiego – nie tego, ale takiego – samego człowieka, co przed laty, tyle że prezentują diametralnie odmienne poglądy. I z tym samym, co wtedy sukcesem.
Ja Matce Kurce nie wierzę. Uważam, że on jest nieszczery i, co gorsza, całkowicie niesamodzielny. Dlaczego? Już wyjaśniam. Otóż ja sobie nie wyobrażam, by człowiek tak głęboko błądzący, a jednocześnie tak inteligentny i publicystycznie sprawny, jak Matka Kurka z roku 2008, potrafił się aż tak zmienić, zachowując dokładnie ten sam co wtedy typ sprawności i inteligencji, co wtedy. To jest zwyczajnie niemożliwe. Ja wiem, że ludzie się zmieniają. Zmienił się choćby inny bloger, Cezary Krysztopa. Jednak Krysztopa, to przy Kurce prosty, skromny, ciężko naiwny chłopak, który, cokolwiek o nim nie mówić, zwyczajnie budzi zaufanie, jako przynajmniej ktoś szczery. Kurka nawet nie zadał sobie trudu, żeby swoją przemianę uwiarygodnić psychologicznie. A więc, powtarzam, ja mu nie wierzę.
Ale było coś jeszcze. Wszyscy pamiętamy, jak Matka Kurka w którymś ze swoich już nowych tekstów nazwał premiera Tuska i prezydenta Komorowskiego słowami „ruskie cwele”, no i to go zaprowadziło przed sąd. Ja sobie bardzo łatwo wyobrażam, co ja bym poczuł, gdybym któregoś dnia oszalał i o czy to Prezydencie, czy Premierze wypowiedział się w ten sposób, i za to zająłby się mną prokurator. Ja bym najzwyczajniej w świecie – pardon my French – posrał się ze strachu. Nie Kurka. Ten ani na moment nie stracił rezonu, a wręcz przeciwnie, niezmiennie głosił, że on się niczego nie boi, a wręcz tej rozprawy się nie może doczekać. No i się doczekał, i skończył jako bohater. Sąd uznał, że nie stało się nic.
Przepraszam bardzo, ale ja nie wierzę, żeby Matka Kurka, dziś już znany publicznie jako jakiś Wielgucki, był samotnym jeźdźcem, walczącym o wolną Polskę, z wyłącznym wsparciem swoich czytelników. To jest zwyczajnie niemożliwe. Zwyczajnie i po prostu.
A więc, kiedy dotarły do mnie wiadomości o tym, jak to Wielgucki obraził Jerzego Owsiaka i za to Owsiak podał go do sądu, nie miałem żadnych wątpliwości, że nadchodzący proces to koniec Owsiaka, a nie Wielguckiego. Kiedy dotarły do mnie informacje, że Wielgucki pozostaje równie spokojny o dzisiejszy wyrok, jak był spokojny w przypadku sprawy o brzydkie potraktowanie Prezydenta i Premiera, wiedziałem, że on nie jest sam. Kiedy wreszcie parę dni temu pojawiły się rewelacje, że sąd odrzucił wszystkie wnioski strony skarżącej, a przyjął wszystkie strony pozwanej, wiedziałem, że jest już po Owsiaku.
Dzisiejsze doniesienia o tym, że Owsiak rzuca w cholerę całą tę swoją Orkiestrę, bo nie może już znieść hejterstwa uprawianego przez blogera Matkę Kurkę, mnie, owszem, nieco zaskoczyły, jednak głównie z tego powodu, że nie spodziewałem się, że wszystko pójdzie tak szybko. Z mojego punktu widzenia, to wszystko było do przewidzenia od pewnego już czasu. Ktoś mnie teraz może poprosić o to, bym powiedział, kim jest moim zdaniem Piotr Wielgucki i jakie interesy stoją za akcją, by zakończyć ostatecznie projekt Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy. Na to pytanie odpowiadam z prawdziwą radością. Otóż ja tego nie wiem, i nic mnie to nie obchodzi. Jeśli będę się miał tego dowiedzieć, to się dowiem. Powiem jednak szczerze, że jest mi to doskonale obojętne.

Jak zwykle, serdecznie proszę o wspieranie tego bloga pod podanym obok numerem konta, czy to przez kupowanie książek, których okładki są tu bardzo starannie zaprezentowane, czy przez pomoc pieniężną na podany obok numer konta. W tej chwili akurat jest tak, że poza tym, nie mamy niemal już nic. Dziękuję.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

The Chosen, czyli Wybrani

          Informacja, że PKW, po raz kolejny, i to dziś w sposób oczywisty w obliczu zbliżających się wyborów prezydenckich, odebrała Prawu ...