niedziela, 2 lutego 2014

Ich oczy nucą: "Sorry"

W ostatnich dniach, wbrew wcześniejszym obietnicom, zamieściłem dwa teksty na Salonie24, jednocześnie zaniedbując nieco ten blog. We wstępie do poprzedniej notki starałem się tę kwestię wyjaśnić, jednak cały wczorajszy dzień przyniósł tyle wrażeń, że chciałbym dziś sytuację opisać bardziej szczegółowo. Otóż, jak niektórzy z nas wiedzą, swego czasu w Salonie24 udzielał się bloger, podpisujący się, jako Pantryjota. Charakter jego działalności sprowadzał się do bardzo agresywnego ataku na Kościół i Wiarę na poziomie ogólnym, natomiast, jeśli idzie o sprawy bieżące, z szydzenia z Katastrofy Smoleńskiej i jej ofiar.
Blog Pantryjoty, pewnie trochę ze względu na ów nieustanny rechot, który zawsze przyciąga bardzo określony rodzaj publiczności, a trochę też przez pewien autentyczny zmysł przywódczy autora, zgromadził wokół owego bloga dość liczną, jak na standardy panujące w blogosferze, grupę fanów.
Po pewnym czasie jednak Pantryjota ogłosił, że ze względu na zajęcia zawodowe i bardziej poważne od prowadzenia bloga zobowiązania, on się ze swoimi fanami żegna, jednocześnie, a jednocześnie, nieco nawet już wcześniej, uruchomił nowy blog, jako Ruhla – kobieta wyjątkowa. Blog dokładnie taki, jak poprzedni, pisany tym samym stylem, z tym samym zacięciem i tym samym przedmiotem ataku.
Po pewnym czasie jednak, blog Ruhli również został zlikwidowany, rzekomo w proteście przeciwko zalewowi reklam w Salonie, i niemal natychmiast ruszył projekt kolejny, tym razem podpisywany nickiem Orwocolor, wciąż prowadzony tą samą ręką, tą samą głową i tym samym, że tak to ujmę, sercem.
Ktoś spyta, czemu ja się akurat zająłem owym Panryjotą/Ruhlą/Orwocolorem? W końcu jest tyle różnych blogów w Salonie24 i nie tylko, że naprawdę jest z czego wybierać. Otóż ja nie miałem możliwości, by owego bloga nie zauważyć, ze względów zupełnie szczególnych. Otóż, jak wiele na to wskazuje, poza dotychczas wymienionymi celami, jakie stały za tymi tekstami, był jeden, z mojego punktu widzenia, decydujący. Rzecz mianowicie w tym, że prawdopodobnie cała działalność owego dziwnego człowieka w pierwszym rzędzie była nastawiona na tępienie mnie i Coryllusa. Jeśli on uznał za stosowne zakładać owe blogi i poświęcać im niemal cały swój czas, to przede wszystkim ze względu na mnie i Coryllusa. Niemal każdy opublikowany przez Pantryjotę tekst, nawet jeśli dotyczył tematów bardzo neutralnych, i tak w efekcie prowadził do tego, że pod spodem rozpętywała się dyskusja na temat tego, kim jestem ja, moja rodzina, mój kumpel Coryllus, i co należy z nami wszystkim zrobić, żeby zapanował porządek. A więc, tak czy inaczej, lekceważyć się tego nie dało.
Kilka dni temu bloger – zostańmy może przy nicku oryginalnym – Pantryjota podczas dyskusji ze swoim stałym komentatorem Vic-Thorem, rzucił w jego stronę, jak najbardziej szydercze, „Bóg z tobą”, na co Vic-Thor odpowiedział mu: „Wolę z panią Bozią; przynajmniej jest za co złapać”, na co Pantryjota zapytał: „Masz na myśli bobra?” i w ten sposób ruszyła lawina najbardziej obscenicznych żartów z Matki Boskiej. Zgłaszałem sytuacje do Administracji – bez rezultatu. W nadziei, że w ten sposób Administracja otrzeźwieje, napisałem bardzo prowokacyjną notkę zatytułowaną „Czy wolno złapać Bognę Janke za bobra?”– zero reakcji. Wreszcie, najbardziej jednoznaczne i obrzydliwe komentarze z blogu Pantryjoty zostały usunięte, natomiast całość owego przekazu została skierowana na kompletnie nowy tor. Otóż Pantryjota potraktował słowo „bóbr”, jak hasło, i zaczął publikować serię notek i komentarzy z bobrem w tytule, by na koniec ogłosić powstanie Kościoła Świętego Bobra, czy jakoś tak, opartego na Dziesięciu Przykazaniach, sparodiowanych w taki sposób, że słowo „Bóg” zostało tam zastąpione słowem „bóbr”.
I ten tekst zgłosiłem do Administracji, jednocześnie poświęcając sprawie kolejną swoją notkę, w efekcie czego, zarówno obie moje notki, podobnie jak i wszystkie bieżące wpisy Pantryjoty, zostały przez Administrację usunięte, Pantryjota się obraził i ogłosił koniec blogowania, a ja otrzymałem ostrzeżenie od Administracji, że jeśli kiedykolwiek użyję słowa „bóbr”, moje konto w Salonie24 zostanie zamknięte. Naprawdę.
I to byłby właściwie koniec całej tej historii, gdyby nie pewna jej część, która mnie zainspirowała do refleksji bardziej ogólnej. Otóż mi bardzo zaimponował niezwykle przebiegły zabieg propagandowy, zastosowany przez Pantryjotę, a polegający na tym, by owego „bobra”, który rozpoczął całą dyskusję, a jednocześnie powinien się stać oczywistym powodem dla wiecznego potępienia człowieka, który go w pierwszej kolejności wyciągnął, nagle uczynić częścią osobnej debaty, gdzie on już nie będzie funkcjonował, jako znak pewnej kompromitacji, ale wyłącznie, jako dowcipne hasło do wykorzystania nawet przeciwko tym, którzy jako pierwsi przeciwko niemu zaprotestowali.
Oto całkiem niedawno minister Elzbieta Bieńkowska, poproszona o komentarz w sprawie zimowej zapaści na kolei, odpowiedziała „Sorry, ale taki mamy klimat”, co stało się natychmiast celem ataku ze strony zarówno antyrządowej opozycji, jak i nawet osób zachowujących dotychczas pozycję politycznie neutralną. Owo „sorry” Bieńkowskiej stało się w jednym momencie obiektem takiego szyderstwa, że moment, kiedy ono zniesie Bieńkowską z powierzchni ziemi, wydawał się już być tylko kwestią czasu. I oto nagle okazało się, że to nieszczęsne „sorry” zostało przejęte przez kulturę popularną, jednak już nie w kontekście wystąpienia Bieńkowskiej, lecz jako hasło i żart, które mogą być użyte w jakichkolwiek kontekstach, w tym, nawet jako argument w walce z opozycją.
Parę dni temu, o ile pamiętam, na portalu wpolityce.pl, znalazłem tekst o tym, jak to tygodnik „Polityka”, zamieścił owo „sorry” Bieńkowskiej na okładce, natomiast sam okładkowy artykuł w głównej jego części poświęcił atakowaniu Prawa i Sprawiedliwości, jako pierwszego retorycznego narzędzia używając właśnie słowa „sorry”. Efekt tego jest taki – a obserwując choćby cały rynek medialnej propagandy, widzimy, że to już osiągnęło wymiar publiczny – że nie ma już ani Bieńkowskiej, ani nieudolnego rządu, ani stojących w śniegu i mrozie pociągów, z ich bezradną do końca zawartością, ani przede wszystkim owej niebywałej wręcz kompromitacji, lecz tylko słowo-klucz, które jest w stanie otworzyć autentycznie każde drzwi, jakie reżimowa propaganda będzie chciała otworzyć. Wychodzi na to – po raz nie wiem, który już z kolei – że skuteczność propagandowa kultury pop bije na głowę wszystko, co tak zwane „siły ciemności” były w stanie wymyślić, żeby nam, ludziom biednym i niewinnym, zawrócić w głowie.
Ja się nie zdziwię, jeśli któregoś dnia, Donald Tusk, w jakimś nieoczekiwanym ataku załamania nerwowego, podczas którejś z kolejnych konferencji prasowych rzuci nie stąd ni z owąd: „Muszę się iść wysrać”, i nie miną trzy dni, jak owo zdanie zostanie wchłonięte i przetworzone przez kulturę pop w taki sposób, że nikomu do głowy nie przyjdzie nie dość, że sądzić, że jego autorem jest pan premier, ale większość społeczeństwa uzna je za bardzo zabawny bon mot, który będzie można nawet wykorzystać w debacie o pedofilii w Kościele.
Nie zdziwię się, jeśli tefauenowskie fakty przeprowadzą uliczną sondę, gdzie będzie się pytało przechodniów, o to, czy im się zdarzyło korzystać z publicznych toalet, albo czy lubią czytać w trakcie korzystania z ubikacji, lub wreszcie, co mówią, kiedy chce im się kupę. Ewentualnie nawet, w pewnym momencie może się pojawić kwestia, czy Jarosław Kaczyński używa brzydkich słów.
Ja się nie zdziwię, kiedy już w kolejnym tygodniu ukaże się stały zestaw tygodników, z których każdy na okładce będzie miał wypisane wielkimi literami owo „Idę się wysrać”, a my wszyscy będziemy już tylko mruczeli z zadowolenia, że co by nie powiedzieć, to należy przyznać, że przynajmniej jest co poczytać.
Ten blog wystartował w roku 2008, i już jeden z pierwszych tekstów dotyczył sposobu, w jaki kultura pop jest wykorzystywana w medialnej propagandzie. Wygląda na to, że przez te niemal już siedem lat, nie zmieniło się nic. Oni przez te siedem lat nie wymyślili nic nowego. To jest wciąż ten jeden stary numer, nudny do porzygania, numer. Nie do wiary, jak on wciąż odnosi sukcesy.

Jak zwykle, serdecznie proszę o wspieranie tego bloga pod podanym obok numerem konta, czy to przez kupowanie książek, których okładki są tu bardzo starannie zaprezentowane, czy przez pomoc pieniężną na podany obok numer konta. W tej chwili akurat jest tak, że poza tym, nie mamy niemal już nic. Dziękuję.

6 komentarzy:

  1. @Toyah

    Tak właściwe to oni nie wymyślili nic nowego od czasu wynalezienia druku, a kto wie co tam się działo wcześniej.

    Najciekawsze w tym tylko jest, kto orkiestrą dyryguje a kto gra, innymi słowy: odróżnić świadomych squrwieli od pożytecznych idiotów. Tu mam na myśli całe to zjawisko pantryjotyczne. Ja, jak wiesz, byłem kiedyś naprawdę ciężkim lemingiem i stąd choćby wiem, że odruchy obronne bywają bardzo silne - trzeba tylko uderzyć we właściwe struny tak jak Ty to po mistrzowsku robisz od siedmiu właśnie lat. Pokrapianie diabła swięconą wodą, że tak powiem. No to jak ten diabeł ma się niby zachować?

    OdpowiedzUsuń
  2. @Kozik
    To że jego ta woda parzy, to oczywiste. Ja bym chciał wiedzieć, gdzie oni się uczą tych sztuczek.

    OdpowiedzUsuń
  3. np. SWPS (Szkoła Wyższa Psychologii Społecznej) założona przez Reykowskiego

    OdpowiedzUsuń
  4. Zaraz tam uczą. Podpatrują starych mistrzów, później jest ostra selekcja. Zawsze się trafi parę lisów. "Kadry są najważniejsze." Reszta to już betka.

    OdpowiedzUsuń
  5. @Jo
    A gdzieś Ty się tak długo podziewała???

    OdpowiedzUsuń
  6. @Jo
    Ale, oczywiście masz rację. To tam musi hartować sie stal.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

The Chosen, czyli Wybrani

          Informacja, że PKW, po raz kolejny, i to dziś w sposób oczywisty w obliczu zbliżających się wyborów prezydenckich, odebrała Prawu ...