piątek, 21 lutego 2014

I jeszcze raz modlitwa za zieloną Ukrainę

Kiedy Ukraina ponownie stanęła w ogniu, a tu na blogach w jednej chwili podniosła się owa wrzawa, uznałem, że choć mimo późnej pory i faktu, tego i tak już pewnie nikt nie przeczyta, powinienem zamieścić bardzo króciutki tekst, w którym nie będę ani szydził, ani nikogo piętnował, lecz jedynie dam świadectwo swojemu przekonaniu, że oto stoimy nie przed żadnym obywatelskim przebudzeniem, ale tylko kolejną wyprzedzającą akcją Systemu, który pozwolić może na wiele, ale na jedno nigdy: na to mianowicie, by tam gdzie już wcześniej zadecydowano, że demokracji nie będzie, nikomu nie przyszło do głowy naruszać status quo.
Inna sprawa, że tak naprawdę, status quo bez wiedzy i za zgodą Systemu nie wolno naruszać nigdzie, nawet i w tak prężnych demokracjach jak Francja, Włochy, Niemcy, a nawet Stany Zjednoczone, natomiast, jak wiemy choćby z Orwella wszyscy są równi, tyle że niektórzy równiejsi.
Co dokładnie chciałem zasugerować w tamtej notce? To mianowicie, że jeśli mamy do czynienia z systemem niedemokratycznym, czy, jak to lubimy określać, demokratycznym częściowo, to władzę można zmienić albo przez zmanipulowany głos oszukanych obywateli, ewentualnie przez sfałszowanie wyborów, albo przez równie zmanipulowaną rewolucję przeprowadzoną rękami zawsze tych samych, równie oszukanych, obywateli. Jak odbywa się zmiana władzy w pierwszym z powyższych przypadków, mieliśmy okazję oglądać u nas w Polsce przy okazji dwóch kolejnych wyborów parlamentarnych w latach 2007 i 2011, oraz oczywiście podczas wyborów prezydenckich w roku 2010. Jak zatem wygląda zmiana władzy przez oszukaną – niektórzy twierdzą, że nie-oszukane w przyrodzie nie istnieją – rewolucję? Oczywiście najpierw System, widząc, że nominowana przez niego władza nie wypełnia nałożonych na nią zadań, zwraca się do tych co ją trzymają, by zrezygnowali, jednak ponieważ władza korumpuje, a już zwłaszcza władza uzyskana w sposób nieuczciwy, o dobrowolnym ustąpieniu mowy być nie może, no i wtedy organizuje się rewolucję. Mieliśmy z tym do czynienia w powojennej parokrotnie: pierwszy raz w roku 1956, następnie w grudniu 1970, no i ostatnio w sierpniu 1980. Czasem udaje się wszystko przeprowadzić bez niepotrzebnych ofiar, jednak znacznie częściej ktoś musi umrzeć. I z tą sytuacją mieliśmy do czynienia u nas w roku 1956 i 1970, z pewnymi nieudanymi próbami parokrotnie w latach 80-tych, jak na dłoni wszystko było widać w roku 1989 w Bukareszcie, a dziś, dzięki Internetowi, mamy fantastyczną wręcz okazję być żywym wręcz świadkiem owego szczególnego procederu na przykładzie Ukrainy.
Jestem głęboko przekonany, że to, z czym mamy do czynienia w Kijowie i w innych miejscach Ukrainy, jest efektem tego, że Rosja – a kto wie, czy tylko Rosja – zniecierpliwiwszy się polityczną bezradnością prezydenta Janukowicza, postanowiła go zmusić do odejścia. A nie widząc innego sposobu, by to jego odejście sprokurować, zorganizowano tę krwawą rewolucję, wraz z całym owym medialnym przedstawieniem, licząc na to, że te 30 zabitych wystarczy, by Janukowicza albo zwyczajnie odsunąć, albo choćby i dla przykładu powiesić.
Czy to faktycznie wystarczy, tego nie wiemy i wiedzieć póki co nie możemy. Możliwe, że tam musi zginąć sto, a może i dwieście osób, ostateczny efekt będzie i tak jeden: Janukowicz zostanie wymieniony na kogoś, kto da szansę na pociągnięcie tego co dla Ukrainy zamierzono na kolejne lata. A i zarówno sami Ukraińcy, jak i tym bardziej my tu w Polsce, nie mamy w tej sprawie nic do gadania. W ogóle, jeśli o to idzie nikt nie ma tu nic do gadania, oczywiście poza tymi, którzy mają. I to jest czymś tak oczywistym, że aż głupio to w tak poważnym miejscu, jak ten blog, powtarzać.
Wczoraj przez Sieć przeleciała wiadomość, że oto sprawa ukraińska okazała się tak ważna, że nawet doszło do swoistego zawieszenia broni między Donaldem Tuskiem, a Jarosławem Kaczyńskim, no a jeśli między nimi, to i naturalną koleją rzeczy, między wszystkimi stronami naszego politycznego konfliktu. Nie zdziwię się wieć, jeśli nagle w tej sprawie sam Adam Michnik się pogodzi ze swoim kiedyś przecież kolegą Jarkiem. I ja, wbrew temu, co mogłoby się wydawać, wcale się tym ani nie oburzam, ani nawet nie dziwię. W końcu po władzy i jej przydupasach niczego się już nie spodziewam, a Jarosław Kaczyński? Co on ma zrobić? Ogłosić, że to wszystko fikcja, a dla nas to co najważniejsze, i tak naprawdę jedynie ważne, to to błoto i owe wbite w nie strzępy ciał? To dopiero byłby śmiech i oburzenie! To nie jest ta sama rewolucja, z którą mieliśmy do czynienia w przypadku Gruzji, gdzie, jak wszyscy pamiętamy, System - choćby w osobie wspomnianego Michnika – poparł nie demokrację, ale Rosję. Tu na jakiekolwiek niuanse nie ma miejsca.
A my tutaj możemy wyrazić nadzieję, że przez to, że – co by nie powiedzieć, i nad czym by się nie zapłakać – Polska to Naród o tysiącletniej tradycji, z niejednym bohaterem i niejednym wieszczem, którego jakieś dwadzieścia, czy choćby i pięćdziesiąt lat czarnego kłamstwa nie rzuci na kolana, i kiedy wreszcie przyjdzie czas odpłaty, nikt do nikogo nie będzie już strzelał. Bo kto ma grać, niech sobie gra, a my powinniśmy się modlić, by wreszcie przyszedł czas, gdy ów straszny, nieludzki, szatański System zadrży. I nawet jeśli w końcu pozostanie nam dojść do wniosku, że to akurat niestety jest nie do zrobienia, zawsze nam pozostanie opcja ostateczna, i od być może początku jedyna – wiernie iść. Tak niewiele, ale za to jak cudownie!

Z różnych względów, druga połowa miesiąca okazuje się być dla nas nie byle jakim wyzwaniem, i już tylko liczymy dni do marca. Proszę więc każdego, komu te teksty przynoszą dobre natchnienie i inspirację, o wsparcie pod podanym obok numerem konta. Dziękuję.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...