poniedziałek, 13 sierpnia 2012

O znakach w świecie demonów

Wspomniałem już o tym kiedyś, ale żeby jakoś zacząć, powtórzę. Sport interesuje mnie tylko wtedy, gdy jest jakiś konkurs, czy mecz, a ja akurat siedzę przed telewizorem. Poza tym, myśl o tym, że gdzieś ktoś biega, płynie, czymś rzuca, lub ewentualnie w coś kopie, nie zakłóca moich emocji w stopniu najmniejszym. Kiedy jednak użyłem słowa „interesuje”, miałem na myśli pełne znaczenie tego słowa. Kiedy już zacznę oglądać jakiekolwiek wydarzenie sportowe, nie mogę się oderwać. I nie ma znaczenia, czy jest to koszykówka mężczyzn, czy podnoszenie ciężarów kobiet, czy taniec ze wstążką, czy tenis stołowy – każdą z tych dyscyplin pochłaniam jak powietrze. Konsekwentnie więc, olimpiadę w Londynie oglądałem w jej najróżniejszych kształtach. Niezbyt często, nie za długo, ale za to w pełni demokratycznie.
Widziałem więc gimnastykę mężczyzn, podnoszenie ciężarów kobiet, siatkówkę mężczyzn, zapasy mężczyzn, rzut młotem kobiet, skok o tyczce mężczyzn, maraton kobiet, bieg na 5 tysięcy metrów kobiet, a nawet taniec z piłką, czy jak to coś się oficjalnie nazywa. Widziałem to wszystko, i było mi od początku do końca idealnie obojętne, kto wygra, a kto przegra, gdyż samo wzruszenie jakie czułem, oglądając twarze tych ludzi, w każdej sekundzie ich wysiłku, w każdej chwili ich radości, czy zmartwienia mówiło mi, że warto było.
Tak się złożyło, że zarówno ceremonię otwarcia i zamknięcia Olimpiady, obejrzałem tylko we fragmentach, ze znacznym zresztą poślizgiem, i, szczerze powiem – czułem się dokładnie tak samo, jak podczas każdej z uroczystości otwierających i kończących dowolne duże wydarzenie sportowe, tyle może, że tym razem było już najgorzej. Rozumiem oczywiście, że jeśli dwa, a może trzy miliardy ludzi na świecie czeka na kolejne igrzyska, a kwestia tego, jakie to piękne widowisko zgotują nam organizatorzy tym razem, dla większości z nich jest rzeczą wręcz podstawową, jak o to idzie, wyboru dużego nie ma. To musi tak wyglądać. To musi być coś, przy czym pojedyncze zwycięstwo, czy porażka pojedynczego człowieka reprezentującego jakąś całkowicie egzotyczną dyscyplinę sportową, nie ma już najmniejszego znaczenia. Jeśli taka Wielka Brytania wydała w tym roku ponad 10 miliardów funtów na to, by tegoroczna olimpiada była naprawdę najpiękniejsza i najbardziej wystawna, to z całą pewnością nie po to, by sprawić satysfakcję jakiemuś chłopakowi czy dziewczynie nie wiadomo skąd, dla których niekiedy sam ten występ to całe życie, a porażka, to czasem coś gorszego niż umrzeć.
Oglądałem wczoraj, już na sam koniec tej imprezy, The Who z tym bałwanem na czele, jak grali po raz pewnie już tysięczny od czasu jak się postarzeli to swoje „My Generation” i myślałem sobie, że nie ma takiej możliwości, by tak demolująca nasz spokój rozpacz Karoliny Michalczuk, bokserki ze wsi Brzezice niedaleko Świdnika, czy nieopisane szczęście Meseret Defar z Addis Abeby z tamtym świętym obrazkiem na twarzy kogokolwiek na tle tej tak bardzo nie-świetej pustki obchodziło. Bo i jedna i druga, zupełnie niezależnie od skali ich talentu, są jedynie pretekstem do tego, by raz na jakiś czas przetransferować pewną ilość pieniędzy, a zrobić to w taki sposób, by nikt niczego nie zauważył.
Zapowiadałem to jeszcze przed wyjazdem na ślub do Warszawy, że ten tekst będzie o tej etiopskiej biegaczce i tym geście, który wprawił w takie osłupienie cale zło tego świata. Ona dobiegła do mety, zdobyła ten swój kolejny medal, i w tym wręcz histerycznym szlochu, wyciągnęła ukryty na piersi obrazek Matki Boskiej z Dzieciątkiem Jezus i pokazała go całemu światu. A świat zdębiał. Bo widział już wprawdzie wiele, w tym zwykły znak krzyża, który w wykonaniu tylu już sportowców, robi już pewnie tylko wrażenie na bardzo świeżej daty walczących ateistach z Biłgoraja, a dla większości pozostałych jest czymś równie istotnym, jak zaciśnięcie kciuka, czy skrzyżowanie palców. A więc ona, zanosząc się od tego płaczu, to wyjmowała, to znów przyciskała do piersi ten obrazek, a świat skamieniał. Bo oto nagle pojawiło się świadectwo o skali, z pewnego punktu widzenia i przynajmniej na tym polu, dotychczas chyba nieznanej. Zapowiadałem więc tekst o Meseret Defar jako o być może jednym z ostatnich szczerych świadków Jezusa, ale tyle jest ostatnio świadectw po jednej i po drugiej stronie, że nie sposób nie reagować.
Wspomniałem, że miniony weekend spędziłem na weselu. Proszę sobie wyobrazić, że w pewnym momencie podeszła do mnie pewna kobieta w zaawansowanej ciąży, żeby mi powiedzieć, że czyta i lubi ten blog. Otóż jest tak, że ona jest bardzo chora, ale by ochronić swoje nienarodzone dziecko, nie może się odpowiednio leczyć. No więc postanowiła chronić to dziecko, a ja oczywiście mam nadzieję, że większość z nas zdaje sobie sprawę, jak nasz Kościół traktuje ten rodzaj poświęcenia. No więc poznałem tę matkę, poznałem jej męża, obiecałem im wysłać swoją książkę, a teraz piszę ten tekst i myślę trochę o niej, trochę o Karolinie Michalczuk, bokserce spod Świdnika, o Meseret Defar, tej niezwykłej mistrzyni z Etiopii, no i znów wspominam to wczorajsze widowisko i, o ile coś mi się nie pomyliło, wydaje mi się, że tym razem Królowa się nie pokazała. Ani na spadochronie, ani w ogóle. Pewnie była zwyczajnie zajęta, ale mam też nadzieję, że jakimś tam swoim głębokim instynktem prawdziwego monarchy, zorientowała się, że nie ma co firmować tego balu demonów. Pewnie się mylę, ale co mi tam. Nie pierwszy raz i nie ostatni.
A zdjęcie poniższe dedykuję Agacie z Gdańska.

Jak już pisałem przy okazji poprzedniego wpisu, ledwo ciągnę. Jak idzie o dzisiejszy dzień, to właściwie już w ogóle nie ciągnę. Bardzo więc proszę wszystkich w możliwościach o wsparcie dla tego bloga. Dziękuję.
Przy okazji przypominam, że w najbliższą niedzielę o godzinie 16 pod namiotem Solidarnych w Warszawie na Krakowskim Przedmieściu odbędzie się spotkanie z blogerami Coryllusem i Toyahem. Mam nadzieję, że będzie i wesoło i refleksyjnie. Zapraszam wszystkich.

7 komentarzy:

  1. Toyah,

    nie jestesmy sami.Wlasnie przejrzalem komentarze pod artukulem w Telegraph opisujacym ceremonie zamkniecia Igrzysk.
    Jest ich kilkaset,wiekszosc z nich nie pozostawia na organizatorach suchej nitki.
    Co prawda komentatorom chodzi glownie o niewlasciwy dobor artystow lecz nie tylko.
    Ogladalem na BBC1 i musze przyznac,ze komentarz byl bardzo oszczedny w trakcie ceremonii a dokument puszczony przed byl w/g mnie genialny.Pokazywal to o czym tu nam dzis piszesz:dume,radosc i rozpacz sportowcow.Bralo mnie musze przyznac.

    OdpowiedzUsuń
  2. PS.
    Krolowa na corocznych wakacjach w swym szkockim zamku.Mysle,ze nie ogladala.

    OdpowiedzUsuń
  3. @tobiasz11
    Dobór artystów to inna już sprawa. Spice Girls, ze względu na żonę Beckhama - pewnie musieli słono zapłacić, by się zgodziły pojawić. Natomiast reszta - jestem pewien - występowała za darmo.

    OdpowiedzUsuń
  4. Toyah,
    jak juz jestesmy przy tak trywialnych sprawach jak gaze dla 'artystow' to nie masz racji.Oni zainkasowali po 1(slownie jeden)GBP

    OdpowiedzUsuń
  5. @tobiasz11
    A więc jednak oszczędności.

    OdpowiedzUsuń
  6. Królowa sie nie pojawila, bowiem nie zostala wpuszczona do wioski z powodu braku dopełnienia procedur!!!!A z drugiej strony ci "debile" komentatorzy nie byli uprzejmi zaznaczyć, że przedstawicielem krolowej jest Jej wnuk( drugi pełnił służbę)i księżna Kate.
    Nie kocham zbytnio Angoi, ale to zrobili - bezpieczeństwo, brak incydentow i nawet te Spice Girl byly niczym w porównaniu z Ich sportowym poziomem! Myślę,że akurat Ty sluchający komentarzy w normalnym języku, prowadzonym przez normalnych komentatorów, masz inny obraz niż Polacy skazani na nietrzeźwego Szaranowicza bredzącego o emisgracji starszej i młodszej.
    Żeby się dowiedzieć, gdzie są przyczyny wspaniałych osiągnieć sportowych Anglików z 36 miejsca na 3 ( od Aten) i najważniejsze pokonaniu Ruskich, trzeba mocno się naszukać.
    Nie wybaczę Im Jałty, pogromu Sikhów i jeszcze paru innych (wojny busrkie), ale trzeba przyznać, że są Narodem!!!

    OdpowiedzUsuń
  7. @kryska
    Z ust mi to wszystko wyjęłaś.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...