Poniższy tekst jest tak naprawdę polemiką z artykułem Rafała Ziemkiewicza o chamstwie w najnowszym „Uważam Rze”, jednak przez to, że już dobrym ludziom zaczyna się powoli mylić który z nas, ja czy Coryllus, czepiamy się Ziemkiewicza, spróbuję o nim wspominać jak najmniej, i skupię się na temacie.
Gdyby komuś się chciało badać wpisy na tym blogu pod kątem tematyki jaką one obejmują, znalazłby pewnie wszystko co jest do znalezienia, z wyjątkiem chamstwa. Oczywiście, wystarczy prześledzić listę tak zwanych etykiet, czy tagów, by zobaczyć, że kilka razy na grubo już ponad tysiąc tekstów problem chamstwa jako takiego się pojawił, natomiast o ile się nie mylę, ani razu nie zaryzykowałem podjęcia tematu chamstwa z pozycji kogoś, kto staje na środku tej sceny i zaczyna załamywać ręce nad upadkiem kultury, elegancji i rycerskości. A już na pewno nie zdarzyło mi się, bym postanowił zanalizować polską scenę polityczną pod kątem panoszącego się chamstwa właśnie.
Dlaczego tak się stało? Otóż chodzi o to, że ja doskonale sobie zdaję sprawę z tego, że kwestia chamstwa jako kategorii politycznej została wprowadzona do obiegu przez ludzi, których uważam za swoich politycznych wrogów, a którzy zrobili to tylko w jednym celu – dla stworzenia zasłony dymnej służącej tym, dla których szansa nazwania kogoś chamem stanowi jedyny sposób prowadzenia działalności publicznej, i dla których owo rzekome chamstwo właśnie stanowi jedyny klucz do kolejnych zwycięstw.
Jest to metoda prosta, wielokrotnie w różnych, nawet nie związanych z polityką, sytuacjach przećwiczona, i nagrodzona już słynnym, ludowym powiedzeniem „Łapaj złodzieja!”. Popatrzmy choćby na przepiękną książkę Zbigniewa Nizurskiego o Marku Piegusie. Marek Piegus, jak każde normalne dziecko, chodzi do szkoły i jest naturalnie wydany na łaskę i niełaskę tak zwanych „przerośniętych”, a więc dzieci już często dorosłych. Któregoś dnia zostaje sterroryzowany przez swoją starszą koleżankę, która zmusza go do wykonywania różnych egzotycznych przysług. W pewnym momencie Marek Piegus nie wytrzymuje i krzyczy na ową koleżankę, żeby mu dała spokój, na co ona, w świętym oburzeniu, zaczyna lamentować: „Ojej! A cóż to za niegrzeczność! Skąd taki porządny chłopiec stał się takim chamem? Czy on nie widzi, że sprawia koleżance przykrość?”
Oczywiście, to jest tylko zabawna literacka przygoda, ale tak to się właśnie dzieje, jak idzie o zjawisko tak zwanego „chamstwa w polityce”. Zostało ono wymyślone po to, by w sytuacjach, kiedy to brakuje jakichkolwiek sensownych argumentów, a wygrać trzeba koniecznie, można było wskazać palcem przeciwnika. Pamiętam świetnie, kiedy to wszystko się zaczęło. Był sam początek lat 90-tych, z jednej strony mieliśmy Lecha Wałęsę, z drugiej Unię Demokratyczną, czy wtedy jeszcze skupione wokół Bronisława Geremka Komitety Obywatelskie, i już wtedy wiadomo było, ze Lech Wałęsa i jego polityczna osłona to chamy. Spocone, goniące za władzą chamy, w przeciwieństwie oczywiście do potrafiących jeść nożem i widelcem kulturalnych ludzi, takich ja wspomniany Bronisław Geremek czy Adam Michnik. Wtedy to właśnie, nic tak jak kwestia chamstwa i kultury, nie trafiało do wyobraźni ludzi zainteresowanych polityką. Szczególnie wtedy, gdy ci bardzo kulturalni ludzie mówili na Wałęsę, że to cham.
Znam początek tego przekrętu, a więc tym samym nie widzę jakiegokolwiek powodu, by brać udział w przepychankach na temat tego, kto jest chamem, a kto nie. Wiem bowiem, że ci co to pojęcie, a i ten temat, wprowadzili do publicznego obiegu, zrobili to wyłącznie po to, by nas w tej debacie zwyczajnie utopić, i nie ma takiej siły, która nam pozwoli wyjść zwycięsko z którejkolwiek z kolejnych potyczek. To jest ich teren, ich broń, i ich publiczność. A my możemy się najwyżej pobeczeć z pełnej oburzenia bezsilności.
Ktoś powie, że to nieprawda. Że wystarczy nie dać sobie narzucić tego strasznego języka, gdzie wszystkie znaczenia są poodwracanie, że wystarczy trzymać się zwykłych faktów i prostych pojęć, a wszystko będzie dobrze. Otóż nie. Właśnie z tego powodu, że ta debata nam w ogóle już na samym początku została narzucona, i to w takim a nie innym kształcie, każda nasza próba łapania się tego co rzeczywiste, zostanie natychmiast wyśmiana i skompromitowana, choćby tylko kolejnym zarzutem, że jacy to jesteśmy chamscy i niegrzeczni.
Otóż moim zdaniem sprawa polega na tym, że coś takiego jak chamstwo powinniśmy dyskutować wyłącznie w jego sensie podstawowym i klasycznym, a więc w tym, który – biorąc pod uwagę całą treść swojego artykułu, kompletnie bez sensu – zacytował w ostatnim wydaniu „Uważam Rze” Rafał Ziemkiewicz, jako mianowicie prostactwo. Język angielski, na którym się trochę znam, owo polskie „chamstwo” wyraża przy pomocy wielu słów, a więc „common”, „ordinary”, a nawet „simple”. Co ciekawe, żadne z nich nie ma zabarwienia negatywnego. Nawet to „ordinary”, które kojarzy się z polskim „ordynarny”, oznacza zaledwie „zwykły”. Niższa izba brytyjskiego parlamentu nosi, jak wiemy, nazwę Izby Gmin, a gmin to przecież, jak by nie było, w języku polskim – hołota. Oczywiście, mają Anglicy swoje słowo „rude”, które oznacza człowieka, który na przykład potrąci kogoś na ulicy i zamiast przeprosić, powie mu, żeby kurwa uważał jak chodzi. A my Polacy oczywiście tego typu zachowanie nazywamy chamskim, ewentualnie wzruszamy ramionami i mówimy, że to pewnie jakiś wariat, ryzykując oczywiście w jednej chwili zarzut bycia chamem.
Niedawno, podczas jednej z wymian, powiedziałem mojemu koledze Michałowi Dembińskiemu, że „gówno wie”, a on mi dał do zrozumienia, że nie powinienem tak mówić. A ja się zastanawiam, dlaczego? Czy dlatego, że to co ja zrobiłem było „rude”, czy „ordinary”? Otóż, moim zdaniem, słowa, które wypowiedziałem, nie były ani takie, ani takie. To był zwykły, bardzo literacko intensywny przekaz, mający na celu poinformowanie drugiej osoby, że, ni mniej ni więcej, ona w danym temacie nie wie nic, lub prawie nic.
Wiem też skądinąd, że są ludzie, którzy nie mogą darować śp. Lechowi Kaczyńskiemu, że kiedyś do jakiegoś napastującego go menela zwrócił się słowami „Spieprzaj dziadu”. Że niby to było ze strony ówczesnego prezydenta Warszawy chamskie. A ja znów się tu zastanawiam, czy to było „rude”, czy może „common”. I znów mi wychodzi, że jeśli któreś z tych dwóch, to raczej „common”. Bo przecież, gdybym ja sobie siedział u siebie na wsi na ganku, a pod płotem zjawiłby się jakiś pijak i zaczął na mnie wymyślać, a ja bym mu powiedział: „Spieprzaj dziadu”, to oczywiście nie byłoby w tych słowach jakiejś szczególnej wykwintności, ale żeby znowu zarzucać mi niegrzeczność? Nie żartujmy.
Ktoś powie, że mi może wypada tak powiedzieć, natomiast ważnemu politykowi już mniej. Tyle że za tym wyjaśnieniem stoi potężna obłuda. No bo w końcu jak to jest? Z jednej strony oburzamy się na jednych polityków, że są tacy nieludzcy, nieszczerzy, zakłamani w tych swoich garniturach i wiecznym udawaniu, a innych uwielbiamy za ich naturalność i otwartość, a z drugiej nagle na jednego z nich się oburzamy, bo w sytuacji absolutnie czystej moralnie zareagował jak zareagowalibyśmy my – „common people”. O co tu chodzi? Czyżby niegrzeczność pojawiała się dopiero na pewnych społecznych poziomach, a niżej panowała moralna pustka?
Dyskutuje się to tu to tam wciąż zdarzenie sprzed miesięcy już, kiedy to Stefan Niesiołowski powiedział do zadręczającej go dziennikarki „Won!” i dodatkowo jeszcze próbował ją od siebie odepchnąć. Mamy więc to pchanie i to „won”. Czy to jest zatem zachowanie „rude”, czy „ordinary”. Z całą pewnością jest „ordinary”, bo, jak wiemy, słowo „won” stanowi najbardziej prosty typ ekspresji, nie mówiąc już o odpychaniu. Co innego, gdyby Niesiołowski odezwał się do dziennikarki jakoś tak: „Jeśli szanowna pani w jednej chwili stąd nie odejdzie, zmuszony będę szanownej pani uszkodzić ten idiotyczny nosek”. Wtedy nie moglibyśmy powiedzieć o Niesiołowskim, że jest chamem, ale już na pewno, że jest profesorem. Niechby tylko i z Łodzi.
Pozostaje jednak wciąż kwestia tego, czy zachowanie Niesiołowskiego było „rude”. Otóż moim zdaniem, było jak najbardziej. Po pierwsze, on, mówiąc do kobiety „won” złamał pewien kulturowy kod, co uczyniło go już może nie prostakiem, bo prostacy zwykle sobie w tego typu sytuacjach radzą, ale z całą pewnością osobą „chamską”, specjalnie z tym cudzysłowem. Żeby sprawę nieco przybliżyć, wróćmy do przykładu z gankiem i ze mną siedzącym sobie na nim w letnie popołudnie. Otóż nagle pod płotem zatrzymuje się nie bluzgający przekleństwami menel, ale jakaś kobieta i zaczyna mi mówić, że ona mnie rozpoznała, bo widziała mnie na zdjęciu w Internecie, jak stoję pod tym okropnym namiotem na Krakowskim Przedmieściu… i tak dalej, i tak dalej. Ja jej mówię, żeby mi dala spokój, a ona dalej swoje, i mi tłumaczy, jakim to złym prezydentem był ten Kaczyński, a jego brat teraz chce podpalić Polskę i wywołać wojnę z Rosją. W tym momencie ja do niej mówię: „Won!” Czy ja byłem „ordinary”, czy „rude”? Oczywiście – jedno i drugie. Miałem jej zwyczajnie powiedzieć, że ona jest opętana, i w tym momencie zachowałbym się jak porządny, kulturalny człowiek. A tak zachowałem się jak profesor Niesiołowski. Z miasta Łodzi. Tyle tylko, że tu znowu, moja uwaga o opętaniu z całą pewnością, przynajmniej przez tę panią, zostałaby uznana za wyjątkowo chamską. A gdyby się okazało, że ona nie była taką sobie lokalną panią, ale powiedzmy dziennikarka „Gazety Wyborczej” na wakacjach – byłoby po mnie na pewno.
Ktoś mi powie, że sprawa jest poważna, a ja sobie stroję żarty. Otóż nie. To znaczy, owszem, sprawa jest poważna, tyle że ja jestem, również jak najbardziej poważny. Problem tak zwanego chamstwa w naszym życiu publicznym jest czymś niezwykle poważnym, tyle że wcale nie dlatego, że wokół nas zapanowało powszechne prostactwo, ale dlatego, że my mamy do czynienia z autentyczną plagą… no właśnie czegoś co Anglicy opisują jako „rudeness”, a nam odpowiedniego słowa zwyczajnie brakuje. A to i tak jest dopiero początek, bo za tym idzie już tylko najzwyklejsza słowna przemoc. A ponieważ wszystko to, sprytnym propagandowych gestem, zostało odpowiednio wcześniej zakwalifikowane jako „chamstwo”, mamy prawdziwy problem.
Ponieważ najlepiej jest jednak uciec się do przykładów z życia, proszę posłuchać. W katastrofie lotniczej ginie Lech Kaczyński, na co w całej Polsce pojawia się reklama piwa Lech, z hasłem „zimny Lech”. Poproszona o ocenę tego co się dzieje, pewna pani profesor o uznanej publicznie pozycji oświadcza, że ona uważa, że tak jest sprawiedliwie, bo ten Kaczyński był naprawdę okropny. Za nią przychodzi cała masa nieprzyjaznych Lechowi Kaczyńskiemu komentatorów, i mniej lub bardziej otwarcie, bronią hasła „zimny Lech”. Zaraz za nimi nadchodzą inni, którzy już postanawiają się skupić wyłącznie na dokuczaniu tym, którzy po Lechu Kaczyńskim płaczą. I teraz pojawia się pytanie, z czym tu mamy do czynienia. Czy z chamstwem może, czy z czymś innym? Jarosław Kaczyński przyznaje, że miesiące po katastrofie był mało przytomny i musiał brać środki uspokajające. Wyznanie to powoduje falę żartów i kpin skierowanych bezpośrednio przeciwko osobie Jarosława Kaczyńskiego. Jak to się nazywa? Prostactwo, czy może niegrzeczność? A może chamstwo? No ale w jakim sensie? „Ordinary”, czy „rude”? A może „common”, w sensie gminu? A może to jest tylko kara za to, że Jarosław Kaczyński swego czasu powiedział coś o tym, że ktoś stoi tam, gdzie kiedyś stało ZOMO? A tamto jak nazwiemy? Czy to było „common”, czy „rude”?
Wiem, że to wszystko, mimo moich zapewnień, że jest inaczej, wygląda już na prawdziwą zabawę. Nie mam jednak wyjścia. To tak musi iść. Wspomniany wcześniej Rafal Ziemkiewicz napisał w „Uważam Rze” obszerny tekst na temat tego, że ludzie władzy zarzucają nam chamstwo, a sami są chamami pierwszej wody. Żeby ich wszystkich zupełnie dobić, Redakcja zilustrowała artykuł zdjęciem Romana Wilhelmiego z filmu o Nikodemie Dyzmie, a sam Autor przedstawił, jak to on tylko potrafi, historię polskiego chamstwa. I chcąc opisać dzisiejszą sytuację, przedstawia nam traktat niemal naukowy o tym, jak to wreszcie te polskie chamy doszły do władzy.
Publikacja tekstu spotkała się już z żywym odbiorem w przestrzeni zarówno oficjalnej, jak i nieoficjalnej, gdzie przypomniano Ziemkiewiczowi, jak to Lech Kaczyński kiedyś nazwał pewnego zwykłego obywatela „dziadem”, a więc zrobił coś, czego ani Bronisław Komorowski, ani Donald Tusk nawet nie spróbowali. I nie zapomniano też o tym, jak to Jarosław Kaczyński, kiedy był jeszcze przytomny, powiedział o internautach, że w głowie im tylko pornografia i alkohol. A Dorn nazwał dziennikarzy „burymi sukami”, a ludzi wykształconymi „wykształciuchami”. A więc, zupełnie nieoczekiwanie wyszło na to, że Rafal Ziemkiewicz przeprowadził wręcz kapitalną analizę chamstwa reprezentowanego przez polską kato-prawicę, bo to przecież jasne, że takiego chama jak sam Ziemkiewicz świat nie widział.
I oczywiście moim zdaniem Ziemkiewicz dostał to na co zasłużył. W końcu, jako były rzecznik prasowy Unii Polityki Realnej, gdzie ostre słowa i brutalna polemika z tym co złe i kłamliwe była zawsze świętością i obowiązkiem, powinien umieć odróżniać człowieka od dziczy. I powinien umieć te różnice opisać, a nie pleść jakieś dyrdymały o naszych wspólnych historycznych obciążeniach, wynikających stąd, że my wszyscy chłopstwo. A jeśli tego nie umie, to nie powinien się w ogóle odzywać, bo szkodzi nie tylko sobie, ale przede wszystkim nam wszystkim.
A skoro pojawiło się nazwisko Ziemkiewicz, to już szybko kończmy.
Wszystkim przyjaciołom dziękuję za dzisiejszą akcję i proszę mnie nie zostawiać.
@Toyah
OdpowiedzUsuńOn tę różnicę zauważy dopiero, jak dzicz go pożre.
@Marylka
OdpowiedzUsuńMyślisz że zauważy?
Proszę pana, pewna kwoka
OdpowiedzUsuńTraktowała świat z wysoka
I mówiła z przekonaniem:
"Grunt to dobre wychowanie!"
Zaprosiła raz więc gości,
By nauczyć ich grzeczności.
Pierwszy osioł wszedł, lecz przy tym
W progu garnek stłukł kopytem.
Kwoka wielki krzyk podniosła:
"Widział kto takiego osła?!"
Przyszła krowa. Tuż za progiem
Zbiła szybę lewym rogiem.
Kwoka gniewna i surowa
Zawołała: "A to krowa!"
Przyszła świnia prosto z błota.
Kwoka złości się i miota:
"Co też pani tu wyczynia?
Tak nabłocić! A to świnia!"
Przyszedł baran. Chciał na grzędzie
Siąść cichutko w drugim rzędzie,
Grzęda pękła. Kwoka wściekła
Coś o łbie baranim rzekła
I dodała: "Próżne słowa,
Takich nikt już nie wychowa,
Trudno... Wszyscy się wynoście!"
No i poszli sobie goście.
Czy ta kwoka, proszę pana,
Była dobrze wychowana?
tak mi się skojarzyło..
dziękuję za tekst :)
@tompsi
OdpowiedzUsuńBardzo ładnie Ci się skojarzyło.
@toyah
OdpowiedzUsuńJeżeli „zło” istnieje wyłącznie w formie sprzeniewierzenia się obowiązkowi „dobra”, to całkiem możliwe, że także „chamstwo” nie istnieje samodzielnie. Być może język rosyjski dostrzega to precyzyjniej w określeniu: „niekulturnyj”, które jakoś odpowiada naszemu określeniu „cham”.
Piszę o tym dlatego, że - o ile tylko problematyka „chamstwa” przerabiana jest w kręgu postulatów kultury polskiej - to należy przede wszystkim pokazać wzorzec, któremu wskazywane „chamstwo” sprzeniewierza się i przez to "chamstwem" się staje.
W szczególności, gdy problematykę „chamstwa” podejmuje osoba pretendująca do społecznej pozycji polskiego inteligenta, to jej obowiązkiem jest wskazać i propagować wzorzec, a nie napawać się anty-wzorcami (tym gorzej, jeśli za jurgielt).
W przeciwnym razie (Ziemkiewiczowi osobiście za to chamskie „polactwo”) odmawiam kulturowego i narodowego stanowiska polskiego inteligenta, bo się prawdziwi w grobach od nas odwracają.
Dlaczego zatem miałbym się interesować, co ci nieprawdziwi mają do powiedzenia, albo nawet jeszcze do oplucia? Niby co ma mnie z nimi łączyć?
@orjan
OdpowiedzUsuńTo czy sam Ziemkiewicz jest chamem, czy rycerzem nie ma tu żadnego znaczenia, choć oczywiście, jako temat osobny może być ciekawe. Chodzi o to, że jego tekst o chamstwie jest całkowicie bezcelowy. On nic zupełnie nie wnosi do naszej debaty. Zero. Z niego nie ma najmniejszego pożytku. A reakcja z jaką się spotkał wśród zwolenników reżimu, świadczy o tym najlepiej. Równie dobrze mógł napisać, że rząd Platformy jest nieudolny.
@toyah
OdpowiedzUsuńOwoc tylko z dobrego drzewa. Pod złe ja nawet nie zaglądam.