piątek, 24 sierpnia 2012

O publicystach głupich i gnuśnych - felieton doraźny

Wygląda na to, że wreszcie mnie moje przekonanie, że kto ma zrozumieć ten zrozumie, dopadło. I choć, szczerze powiem, wciąż nie mam zamiaru rezygnować z tej wiary, i trzymać dotychczasowy poziom, mam bardzo silne poczucie, że choć ten jeden raz muszę zrobić wyjątek i przemówić językiem prostym i czystym, jakbym – i błagam niech nikt nie traktuje tego jako ironii – występował w telewizji „Trwam”…
Znów mnie poniosło. Ponieważ jednak mamy dziś dzień dobroci dla osób czytających nieuważnie, chciałbym wyjaśnić kwestię telewizji „Trwam”. Osobiście – na szczęście jeszcze tylko przez parę najbliższych dni – do telewizji „Trwam” dostępu nie mam. Jednak wczoraj byłem z wizytą u bardzo bliskiej mi osoby, która – jak najbardziej ze względów politycznych – nie pozwoliła mi się tu eksponować, i prawdopodobnie po to, byśmy mogli się wspólnie pośmiać, telewizor został w pewnym momencie przełączony na telewizję ojca Rydzyka właśnie. Występował akurat pewien ksiądz i poseł Prawa i Sprawiedliwości, niejaki Piotrowicz, no i rozmawiano oczywiście o tym, jak to obecna władza nas zwyczajnie, najbezczelniej na świecie gnoi i niszczy. Słuchałem tego Piotrowicza i, powiem uczciwie, nie mogłem wyjść z podziwu, jaki on jest konkretny i jednoznaczny. Każde wypowiedziane przez niego zdanie było sformułowane w taki sposób, żeby nikt nie został z tyłu. By ani jedna osoba, która go słucha, nie odeszła od telewizora z poczuciem, że czegoś nie zrozumiała. I to mnie zwyczajnie poraziło. Owa umiejętność mówienia w taki sposób, by z jednej strony powiedzieć wszystko co powiedziec należy, a z drugiej zrobić to w taki sposób, by każde słowo dotarło absolutnie wszędzie. Żeby nawet mój cudowny znajomy, pan Bolek Załęski ze Sławatycz, mógł pokiwać głową i powiedzieć: „O tak. Własnie tak”. Otóż ja bym bardzo chciał tak umieć, ale obawiam się, że póki co, nic z tego. No i stąd pewnie też ta tak bardzo doraźna dzisiejsza notka.
Skoro więc to mamy wyjaśnione, przejdę do rzeczy. Otóż, jak wiemy, przedwczoraj opublikowałem tu tekst o tym, jak to w najnowszym numerze „Uważam Rze”, w formie specjalnego dodatku, opublikowano bardzo długi tekst Bronisława Wildsteina oparty niemal dosłownie na pomyśle, jaki stworzył mój Elementarz. To co mnie jednak w tym co zrobił Wildstein uderzyło, to nie sam fakt skorzystania przez niego z mojej myśli – w końcu, skoro on cierpi aż taką niemoc, niech się częstuje – ale to, że on ewidentnie potraktował swój tekst jako jej – profesjonalne oczywiście bardzo – uzupełnienie. O co mi chodzi, już wyjaśniałem. Kto chce, niech sobie proszę zechce jeszcze raz odpowiedni fragment przeczytać.
Ja nie mam też pretensji o to, że Wildstein pisze kolejny „alfabet”, a ja uważam, że przecież właścicielem tego pomysłu jestem ja. Owych „alfabetów” było już pewnie ze sto, i wszystkie, może z wyjątkiem „Alfabetu Kisiela”, mniej więcej równie fascynujące. Chodzi o to, że on pisze coś, co – proszę na to zwrócić uwagę – nawet sama redakcja „Uważam Rze” uznaje za konieczne skomentować odpowiednim objaśnieniem, opisując jako specjalny gatunek literacki o nazwie„silva rerum”. Nie jakiś „alfabet”, ale właśnie owo „silva rerum”. A więc, moim zdaniem, coś co Wildstein jednak podejrzał nie u Kisiela, czy Urbana, ale właśnie u mnie, ale ponieważ bał się zarzutu zbytniej dosłowności, uciekł się do paru gestów kamuflujących.
Jednak jak mówię, nawet nie to było powodem, dla którego pisałem o tym jego dziennikarskim popisie. Chodziło mi o to, że w momencie gdy ja sprzedaję ten swój Elementarz całkowicie samodzielnie, bez żadnych pośredników, bez żadnej reklamy, wręcz przy ostentacyjnym bojkocie wszystkich mediów mainstreamowych – w tym oczywiście, jak najbardziej, samych „autorów niepokornych” – na własny koszt, rachunek i ryzyko, Wildstein zanosi do zaprzyjaźnionego… co tam zaprzyjaźnionego – wręcz swojego własnego tygodnika, tekst, który z jednej strony bez mojego Elementarza nigdy by nie powstał, a drugiej jest tak beznadziejnie słaby i nieciekawy, że to wszystko wręcz zakrawa na jakąś prowokację. Natomiast koledzy Wildsteina zamieszczają to w formie „dodatku specjalnego”, ogłaszając z wielkim hukiem, i jeszcze większym portretem Autora, wielkie publicystyczno-literackie wydarzenie: „Oto Bronisław Wildstein opowiada nam świat!”. Koledzy Wildsteina, a więc ludzie, którzy mnie czy Coryllusa uważają za nie wartych jakiejkolwiek uwagi tandeciarzy z najniższych rejonów amatorskiego aspirowania.
Nie chciałem tego robić, ale proszę rzucić okiem na to, z czym tu mamy do czynienia:
Frywolność. Brak powagi. Fundamentalna przypadłość naszych czasów. Wyrasta z infantylizmu. Jak dzieci, traktujemy wszystko jako zabawę lub grę. Wybieramy jak aktorzy role, i jak oni porzucamy je w momencie zdjęcia kostiumu. Nie zdajemy i nie chcemy zdawać sobie sprawy z konsekwencji naszych zaangażowań, a więc w każdym momencie możemy zrezygnować z nich na rzecz innych. Wybieramy przyszłość, a więc to czego nie ma, aby uwolnić się od tego co jest. W ten sposób nie musimy pamiętać, kim byliśmy przed chwilą. Możemy jakoby być każdym, a więc jesteśmy nikim…”.
Przepraszam bardzo, ale przysnąłem
Bardzo chciałbym być dobrze zrozumiały. Ja przecież wiem, że tych tak zwanych „alfabetów” było już bardzo dużo, i że nawet sam Wildstein jakiś czas temu opublikował w którejś z gazet coś co nazwał właśnie „alfabetem”. Inna sprawa, że tamto było pewnie jeszcze gorsze niż to co dziś czytamy w „Uważam Rze”. Natomiast jedno i drugie łączy coś, co moim zdaniem stanowi podstawowy grzech obecnego mainstreamowego dziennikarstwa – dramatyczną bylejakość, wynikającą prosto z równie dramatycznego lekceważenia okazywanego czytelnikowi. Bronisław Wildstein, od czasu gdy przestał pracować w telewizji, stara się – podobnie oczywiście jak ja – żyć z pisania, tyle że – i tu się ode mnie różni – on akurat wie, że aby publikować, w ogóle nie musi się starać. Wystarczy że siądzie i coś tam wyklika, a to, o ile tylko da się podciągnąć pod ową wymyśloną przez niego samego i jego kumpli, niepokorność – na sto procent przejdzie. Każdy możliwy bełkot! Wszystko! No i pisze ten swój – swoją drogą, bufonada zawarta w samym tytule jest też warta zastanowienia – „Świat według Wildsteina”, a oni go dekorują tym portretem i wklejają w sam środek kolejnego wydania jako – uwaga! – „dodatek specjalny”.
I kiedy ja o tym piszę, przychodzą do mnie różni, zarówno osoby życzliwe, jak i te, które na ten moment czekały cale lata, i mi mówią: „Pomyliłeś się, stary. Toś nie ty wymyślił ‘alfabet’". Im to więc, i tym i tamtym, chcę powtórzyć – to nie jest żaden „alfabet”. To się nazywa „elementarz”. Lub, jak kto woli… niech no rzucę okiem – silva rerum. Szkoda że tego nie wiedziałem, kiedy pisałem swoją książkę. No ale wtedy prawdopodobnie bracia Karnowscy też tego jeszcze nie wiedzieli.

Bardzo dziękuję Mojemu Człowiekowi z Podkowy Leśnej za dzisiejsze wsparcie. I jak zawsze przypominam – to trwa tylko dzięki Wam

13 komentarzy:

  1. A co tak konkretnie Wildstein ściągnął? Bo to już kolejny wpis o nim i żadnego konkretu. Jakaś obsesja?

    OdpowiedzUsuń
  2. @Józef Bak
    Nic nie ściągnął. Czy ja napisałem, że on coś ściągnął? To już ja raczej przyznałem, że ściągnąłem od Kisiela. Czyżby znów problem ze zrozumieniem? A może prosta histeria?

    OdpowiedzUsuń
  3. Toyahu, ktos tu Ciebie sadzi straszne bąki. Może byś trochę przewietrzył?
    A jeśli chodzi o pana dziennikarza Bronisława- pełna zgoda.
    Podejrzewam, że mogł zostać zainspirowany przez samego Marszałka Piłsudskiego, ktorego Alfabet(?) ukazał się był w ostatnim numerze Nowego Państwa.

    OdpowiedzUsuń
  4. "on pisze coś, co [...] redakcja „Uważam Rze” uznaje za konieczne skomentować odpowiednim objaśnieniem, opisując jako specjalny gatunek literacki o nazwie„silva rerum”. Nie jakiś „alfabet”, ale właśnie owo „silva rerum”. A więc, moim zdaniem, coś co Wildstein jednak podejrzał nie u Kisiela, czy Urbana, ale właśnie u mnie, ale ponieważ bał się zarzutu zbytniej dosłowności, uciekł się do paru gestów kamuflujących"
    To w końcu ściągnął coś od ciebie czy nie? I jeśli ściągnął to co? - bo hamletyzujesz jak nastoletnia pensjonarka czytająca Paulo Coelho

    OdpowiedzUsuń
  5. @Józef Bąk
    Nie. Nie ściągnął. On by ze mnie ściągnąć nie dał rady. Natomiast ja ściągnąłem od Kisiela. Zapytaj jeszcze o coś.

    OdpowiedzUsuń
  6. @Karola Korcz
    Dam sobie radę. To oni mają kłopot. Każde ich słowo zostawia ślad.

    OdpowiedzUsuń
  7. Bardzo dobry ten Twój ostatni wpis na S24.
    Myślę podobnie.
    Dzwony Kościoła brzmią od wieków tak samo.
    Amen

    Dość enigmatycznie napisałeś o sprawie abpa Wielgusa i niechlubnej roli Braci.
    Pamiętasz ten ingres, i te oklaski na koniec?

    Powiem tak: Jeszcze do końca ten Szatan Cie nie opętał.
    Ale ta Twoja superbia???
    Szkoda.

    "Każde słowo zostawia ślad."
    Tak właśnie.
    Jak to mówią: Nic tak nie plami charakteru jak atrament.

    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  8. @dr3
    Żadne Twoje słowo nie ma najmniejszego znaczenia. Wiesz dlaczego? Bo jesteś ukryty za internetowym nickiem. A wiesz co to oznacza? Że może się nagle okazać, że dr3 to... obojętne - każdy.

    OdpowiedzUsuń
  9. Oczywiście, że jestem ukryty za netowym nickiem. Ty też byłeś. Mylę się? A casus Brody pamietasz? I to jak się wyparłeś?
    Czy wtedy Twoje słowa nie miały najmniejszego znaczenia? Zastanów się co Ty wygadujesz. To znaczy, że większość Twoich akolitów, tych z Twojego zakonu, to tylko wpłacające nicki?
    Tak na marginesie.
    Pamiętam te Twoje listy płac, to dziękowanie i błaganie o jeszcze. Któregoś razu dziękowałeś łaskawie komuś za comiesięczne 20 złotych - drwiłeś z tego.
    Skojarzyło Ci się to z takim kioskowym abonamentem. Pamiętasz?
    Żałosny z Ciebie facet.

    OdpowiedzUsuń
  10. @dr3
    Byłem. Przez krótką chwilę. Ale już nie jestem. Gdybym był, mógłbym z Tobą dyskutować. A ponieważ nie jestem, a Ty - owszem, wypadasz z gry.
    No i jeszcze jedno. Nigdy nikt mi nie przysyłał co miesiąc ani 5, ani 10, ani 20, ani 30 złotych, ani ani 60, ani nawet 1000 złotych. Ludzie przysyłają tyle ile akurat mają. A mają różnie. Zatem nikomu nie mogłem za to dziękować, ani tym bardziej z tego powodu drwić. Widzisz jaki jesteś? Czy Ty to w ogóle widzisz?

    OdpowiedzUsuń
  11. @dr3
    No i jeszcze Broda. Z Brodą jestem pogodzony i w dobrych relacjach. Możesz wyjść.

    OdpowiedzUsuń
  12. Kochany? Ja tego sobie nie wymyśliłem.
    Można to sprawdzić.

    Broda?
    Wiem. Kupił ksiązkę i już jest okay.


    dobranoc, juz wychodzę:)

    OdpowiedzUsuń
  13. @dr3
    To sprawdź. Jeśli ja napiszę, że Twoje zaangażowanie na tym blogu wynika z tego, że swego czasu dostawiałeś się do mojej córki, a ja Cię osobiście wystawiłem za drzwi, i że to można sprawdzić, to kto chce, sobie sprawdzi. Prawda? A
    teraz Broda. Jesteś bardzo do tyłu, dziecko. Od czasu jak on kupił tę książkę, to ją parę razy zwracał. Nasza zgoda ma podstawy znacznie mocniejsze niż parę kartek zadrukowanego papieru i pięćdziesięciozłotowy banknot.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

Gdy Ruch Ośmiu Gwiazdek zamawia świeżą dostawę pieluch

      Pewnie nie tylko ja to zauważyłem, ale gdybym to jednak tylko ja był taki spostrzegawczy, pragnąłbym zwrócić naszą uwagę na pewien zup...