Wybory wyborami, a pisać trzeba. Trzeba, bo tak już się przez te wszystkie lata poukładało, że pisanie stało się potrzebą niemal fizyczną, ale też trzeba, bo ktoś przecież na te teksty czeka i żadne wybory tego nie zmienią. Jednak pisać też trzeba, bo każdy dzień przynosi zdarzenia, które muszą zostać skomentowane i zapisane, by, kiedy za kilka lat do niech wrócimy, one tu były i świadczyły o tym, co nam kiedyś zgotowano.
Przypomniałem sobie właśnie coś, czego akurat nie zapisałem, bo działo się to w czasach, kiedy to o żadnym zapisywaniu mowy nie było, a nawet gdyby i była, to wtedy jeszcze nie było ani tego bloga, ani nawet myśli o nim. Mówię o czasach, które z dzisiejszego punktu widzenia mogą się wydawać bardzo odległe, ale, jeśli tylko ktoś ma odpowiednią pamięć (pamięć jest dobra), będzie umiał sobie przypomnieć obrazy wcale tak bardzo nie odstające od tego, czego jesteśmy osłupiałymi świadkami właśnie dziś. Przypomniałem więc sobie pewien obraz i pewne słowa, których moc mogłaby porazić nawet najbardziej wrażliwe serca i dziś, kiedy stoimy na granicy dwóch cywilizacji, i gdziekolwiek spojrzymy – kamieniejemy.
Otóż dawno dawno temu, jeszcze w latach 90-tych, telewizja nadała rozmowę z Jackiem Kuroniem – jeśli ktoś nie pamięta, był kiedyś taki polityk, ówczesny odpowiednik Jerzego Owsiaka, czy może Bożeny Walter – i w pewnym momencie dziennikarz zauważył, że był niedawno świadkiem sytuacji, kiedy to Kuroń podał rękę Jarosławowi Kaczyńskiemu. Pytanie było – dlaczego? Dlaczego Jacek Kuroń podał rękę Kaczyńskiemu? I wtedy, Jacek Kuroń, człowiek o niezwykłym sercu i wrażliwości, przyjaciel każdego i nieprzyjaciel nikogo, odpowiedział, że kiedyś, kiedy w dawnych komunistycznych czasach, miał on okazję siedzieć w więzieniu, któregoś dnia w jego celi pojawił się były esesman. I Kuroń podał mu rękę. Podał mu tę rękę odruchowo, bo już wtedy był człowiekiem serdecznym i dobrym. Jednak po chwili, kiedy sobie uświadomił, co zrobił, podjął tę decyzję. Decyzję, która zdefiniowała całe jego dalsze życie. Że on od dziś będzie podawał rękę każdemu. I któregoś dnia, po wielu, wielu latach, na jego drodze stanął Jarosław Kaczyński.
Przypomniał mi się ten Kuroń dziś właśnie, przy okazji informacji, na jaką natrafiłem gdzieś w Internecie. Otóż prezydent Komorowski udzielał wywiadu jednej z gazet, i w pewnym momencie pojawiła się kwestia Nergala i sposobu, w jaki prezydenccy urzędnicy, Nałęcz i Nowak oddali mu pokłon, tytułując go odpowiednio „krajanem” i „ziomalem”. Pytanie było takie, czy Bronisław Komorowski akceptuje postępowanie swoich ministrów. Komorowski, jak to on, w pierwszej chwili, prawdopodobnie dla nabrania oddechu, udzielił odpowiedzi takiej jak on sam, a więc w formie plazmy: „Nie akceptuję jakiegokolwiek eksploatowania w celu zdobycia popularności skojarzeń z satanizmem, bo jest mi to bardzo odległe”, a później, kiedy już mu się w głowie wszystko odpowiednio ułożyło, dodał: „Moim ziomalem jest Jarosław Kaczyński”.
Dlaczego ten bon mot Komorowskiego kazał mi wrócić pamięcią do czasów Jacka Kuronia, kiedy to polityka miłości ledwie raczkowała? Otóż uważam, że – jakiekolwiek były uświadomione intencje prezydenta Komorowskiego – gdzieś głęboko w tej czarnej duszy tłukł się dokładnie ten sam sposób myślenia, z jakim mieliśmy do czynienia w przypadku jego wielkiego poprzednika. Uważam że, kiedy prezydent Komorowski uznał za stosowne zauważyć, że skoro „ziomalem” jego ministrów jest Nergal, to jego „ziomalem” jest Kaczyński – on chciał w ten sposób Nałęcza i Nowaka przebić. On chciał tak naprawdę pokazać, że szokowanie nie ma granic. Że jeśli Nowakowi i Nałęczowi wydaje się, że Nergal to już jest „ostatnia stacja”, to się głęboko mylą. Że mamy jeszcze przecież Jarosława Kaczyńskiego, a on – prezydent RP – nie ma żadnych problemów, by kolejne granice przekraczać.
Pisałem niedawno, że, jeśli się przyjrzeć uważnie temu, co się dzieje w popularnym wymiarze życia publicznego, można dojść do wniosku, że cała ta walka, której jesteśmy świadkami i, niejednokrotnie też, uczestnikami, to nie tyle walka między dwoma politycznymi projektami, ale między Dobrem a Złem w wymiarze jak najbardziej dosłownym. Że kiedy nagle, z jednej strony pojawia się problem owego Nergala, z drugiej jesteśmy atakowani obrazkami w postaci ukrzyżowanego Janusza Palikota, a jeszcze z boku dochodzą do nas informacje o tym, jak to Kuba Wojewódzki z Michałem Figurskim utworzyli tak zwany „żywy krzyż”, to wniosek z tego może być tylko jeden: Oto Szatan Wcielony. Oto być może ostatnia już bitwa o duszę Narodu. Jestem bardzo spokojny, jak idzie o jej wynik. Z każdym kolejnym upływającym dniem, widzę, jak bardzo ta nasza jesienna kampania przypomina tę sprzed dwudziestu już lat, kiedy to niegdysiejszy Lech Wałęsa stanął przeciwko zjednoczonym siłom Systemu, i każdy w miarę przytomnie myślący człowiek widział, że z jednej strony jest Wolność, a z drugiej już tylko Urząd, i że Urząd wygrać nie będzie w stanie. Bo to by było wbrew naturze i wbrew fizyce. I to się powtarza dziś. Ja się nie zdziwię, jak Platforma Obywatelska nie uzyska nawet drugiego wyniku. Tak jak Tadeusz Mazowiecki przed laty.
I to jest wiadomość dobra dla nas wszystkich, ale też, jak sądzę, dla Bronisława Komorowskiego. Bo gdyby tak się miało zdarzyć, że Ciemność jednak wygra, dojdzie tym samym do bardzo poważnych rewolucji na szczytach władzy. Władzy prawdziwej. I wtedy przyjdzie moment, kiedy ktoś zjawi się w gabinecie Prezydenta i spyta go, o co to chodziło z tym ziomalem Kaczyńskim. I, naturalnie, przerażony Komorowski powie, że to przecież był tylko taki żart. Że jemu chodziło o coś zupełnie innego. Że on chciał powiedzieć to samo co Nowak, tylko mocniej, i zabawniej. Jednak nikt go już nie będzie słuchał. Bo kiedy mamy do czynienia z Ciemnością w fazie tryumfu, na żarty miejsca nie ma. I biedny Bronisław Komorowski zostanie wydany na pastwę Nergala – Pana Zarazy.
Nawet ja mu tego nie życzę.
Skoro udało się na chwilę oderwać od kampanii, przypominam tradycyjnie o dwóch kwestiach. Mamy tę książkę i mamy ten numer konta. Bardzo będę wdzięczny wszystkim, którzy zechcą się tu odpowiednio zaangażować. Dziękuję.
I. No tak. Dobrze, że przypomniałeś anegdotę z Jackiem Kuroniem i S-manem. Nie znałem. Może dobrze byłoby wysłać to do "Stowarzyszenia Otwarta Rzeczpospolita"- mogą nie mieć w swojej laurce dla papy.
OdpowiedzUsuńII. Powspominać starsze teksty fajna rzecz, ale bałem się, że już do 10.X będziesz odgrzewał karminadla. Tak jest dobrze.
@zawiślak
OdpowiedzUsuńWiem że nie znałeś. Nie tylko Ty. Ja natomiast pamiętam dużo więcej takich.
A świeże karminadle będą jak najbardziej.
@toyah
OdpowiedzUsuńWidać wyraźnie, że ludzie już tego naporu zła zaczynają nie wytrzymywać, ale nie byłabym taką optymistką jak Ty, że pogonią tę bandę już w tych wyborach.