Od pewnego czasu, wśród blogujących w Salonie 24 publicystów bryluje znany nam skądinąd Waldemar Pawlak. Pisząc ‘bryluje’ mam na myśli zarówno samą ekspozycję bloga byłego premiera, jak i intensywność, z jaką publikuje on swoje teksty. Oczywiście zdaję sobie sprawę, podobnie zresztą jak większość sensownie myślących komentatorów, że czarną robotę za Pawlaka wykonuje ktoś umyślny, któremu Pawlak wyłącznie zleca tematy i – być może ewentualnie – przeprowadza pierwszą, pobieżną cenzurę. Nie zmienia to jednak faktu, że blog Waldemara Pawlaka w Salonie 24 świeci jak betlejemska nie przymierzając gwiazda. Wspomniałem o tym dość niezwykłym, ze względu na samą osobę blogera i samą merytoryczną zawartość wpisów, zjawisku przy okazji poprzedniego tekstu, jednak bardziej z chęci zwrócenia uwagi na niezrozumiałą dla mnie pawlakową siłę przyciągania, jakiej niektórzy ulegli, niż z jakiegokolwiek innego. W końcu, ja tu się mogę zajmować wszystkim, ale fikcją jednak dopiero na samym końcu.
Czemu zatem dziś, jak wszystko na to wskazuje, poszło aż tak bardzo o Pawlaka? Otóż muszę już tu wyprowadzić ewentualnych czytelników z błędu. To wszystko pozory. Nie tyle poszło o Pawlaka co o Krzysztofa Leskiego. O Pawlaka – mimo wszystko – pójść nie mogło, natomiast o Leskiego, jak najbardziej. Nie mogło pójść o Pawlaka, ani gdyby Pawlak (czy jego pisarz) napisał tekst tylko o czerwcu 1992, ale ani nawet gdyby przedstawił nam wykonany osobiście przez siebie psychologiczny portret Jana Olszewskiego, Antoniego Macierewicza i Kazimierza Staszewskiego na przyczepkę. Poszło o Leskiego z tego prostego powodu, że właśnie on, jako jeden z pierwszych wielkich, dał się zainspirować salonowej krucjacie Waldemara Pawlaka, a na dodatek o tej inspiracji poinformował nas w sposób możliwie najbardziej przykry.
Zaczęło się jednak od Pawlaka. Pawlak – czując prawdopodobnie, że Salon24 to takie miejsce, gdzie, jeśli on szybko sprawy jakoś nie wyjaśni, ten czerwiec będzie mu tu bardzo przeszkadzał – zainspirował umieszczenie na swoim blogu wpisu, w którym zostało powiedziane, że rząd Olszewskiego był słaby, nieudolny, a przede wszystkim mniejszościowy i musiał upaść. Że Pawlak, wówczas młody i nie do końca okrzesany polityk, zobaczył to gówno leżące przy drodze i tylko się schylił. Że każdy przecież by tak zrobił i że jeśli ktoś czuje nostalgię za pierwszym polskim rządem nowej RP, to pretensje niech kieruje gdzie indziej, zamiast do prostego, choć zdolnego i ambitnego strażaka. Ja, ze względów, które tu już wyłuszczałem, bym tego nie robił, ale na te bezczelne mądrości, oburzyło się mnóstwo komentatorów, którzy – mówiąc oględnie – dali Pawlakowi do zrozumienia, że ma się natychmiast zamknąć i nie kalać pewnych nazwisk swoimi refleksjami. I wtedy stało się coś dla mnie niezwykłego i do dziś nie do końca zrozumiałego. Na te komentarze zareagował Krzysztof Leski i poinformował komentatorów oburzonych wybrykiem Pawlaka, że Pawlak jak najbardziej ma rację. Że rząd Olszewskiego był rzeczywiście beznadziejny, słaby i mniejszościowy, a tym samym lepsza też nie mogła być uchwała lustracyjna , którą Olszewski zgodził się wykonać. A zatem Pawlak gada dobrze i to prawicowi komentatorzy powinni się zamknąć, a nie szanowny pan premier. Na to, w ten sposób potraktowani komentatorzy, zostawili Pawlaka i zabrali się za samego już Leskiego i powiedzieli mu, że jego obrona Pawlaka jest niegodna i to on powinien się zamknąć. Efekt na dziś mamy taki, że Leski stoi w środku tego piekielnego kręgu, oburzony, porażony, rozczarowany, i widzi jak nigdy dotąd, że „z salonową większością” nie da się rozmawiać.
To moje wyjaśnienie tłumaczy wiele, ale jednak nie wszystko. Chciałbym bowiem wiedzieć, czemu Leski po pierwsze czytał tak zwany tekst Pawlaka, czemu czytał umieszczone pod tym wpisem komentarze, i wreszcie, czemu trzy kolejne swoje wpisy poświęcił problemowi Pawlaka, czerwca 1992 i emocjom, jakie te dwie kwestie budzą w sercach dobrych ludzi. Najprostsza odpowiedź byłaby taka, że jego zainteresowało – tak jak człowieka interesują różne rzeczy – co Pawlak (lub nawet jego asystent) ma do powiedzenia na temat tamtych wydarzeń, przeczytał, krzyknął „Racja!”, a później już tylko chciał nam wszystkim powiedzieć, żeby się odp…. lić od Premiera. I tyle. Po co? Nieważne. Chciał, więc powiedział. Mamy demokrację, zwłaszcza tu w Salonie, więc każdy gada co chce. Jest jednak pewien szkopuł. Żeby udowodnić, że premier Olszewski był premierem beznadziejnym, a jego rząd jeszcze gorszy, i to jeszcze by udowodnić to w sposób wręcz koronny, Leski bierze na świadka samego Jana Olszewskiego. A co mówi Olszewski? To mianowicie, co każdy normalny obserwator wie od roku 1992. Czyli że mianowicie uchwała Sejmu była dla rządu bardzo poważnym kłopotem i jej wykonanie stanowiło w gruncie rzeczy akt samobójczy.
I wtedy dochodzi do prawdziwej eksplozji. Otóż dla Leskiego w tym momencie sprawa jest jasna. Rząd Olszewskiego był mniejszościowy, słaby i głupi, bo przecież był, a w dodatku zrealizował uchwałę Sejmu, słabą i głupią, więc nie ma się co dziwić, że demokracja sobie z czymś takim bez najmniejszego problemu poradziła. A poradziła sobie absolutnie w zgodzie z prawem i zasadami. Leski nawet pięknie wytłuszcza te myśl, tworząc takie przesłanie swojego rozumu i serca: „To się nazywa demokracja parlamentarna, a słynne słowa ‘Policzmy głosy’ są po prostu jej esencją”
Otóż ja świetnie pamiętam to co się w Polsce stało przed ponad siedemnastoma już laty. Pamiętam to tak dobrze, że czasem mam wrażenie, że wciąż jeszcze czuję nawet ten zapach. Ale chętnie przyznam, że to tylko moje emocje, a więc coś co z punktu widzenia wrażliwości Waldemara Pawlak, czy Krzysztofa Leskiego jest kompletnie nieistotne. Ale nawet w tej sytuacji jestem w stanie zwrócić się do Krzysztofa Leskiego z czymś jak najbardziej rzeczywistym. A mianowicie z tą samą opinią Olszewskiego, którą on zechciał przypomnieć na swoją obronę:
„[Uchwała lustracyjna Sejmu była] spektakularnie kompromitująca (...) fatalna w swej konstrukcji i o nieracjonalnej formule (...) Trudno sobie wyobrazić inspirowanie przez nas uchwały o treści tak zupełnie idiotycznej (...) W takiej formie wykonać lustracji nie było można (...) Gdyby inspiratorem tej uchwały był sam Macierewicz, to bym powiedział, że po prostu był samobójcą (...) To naprawdę była uchwała bardzo niewygodna w tym momencie dla rządu.”
Potwierdzam. Olszewski tak powiedział. I to wielokrotnie. Powiedział zresztą wiele różnych jeszcze rzeczy. Na przykład w książce Olszewski – Przerwana premiera, oprócz przyznania, że uchwała była zła, mówi jeszcze dwie rzeczy, o których Leski już jednak nie tak chętnie wspomina. Jedna to ta, że zdaniem Olszewskiego – tu wyrażonym bezpośrednio – wykonać uchwałę trzeba było i nie było innego wyjścia („O odmowie wykonania przez rząd uchwały sejmu w ogóle nie może być mowy, chyba że będzie to uchwała o wycieczce na księżyc”). Druga z kolei to taka – tu może bardziej w formie sugestii, a nie bezpośredniej informacji – że przyjęcie uchwały przez Sejm – „w ogóle bez dyskusji” i to w dodatku „znaczną większością głosów” – stanowiło faktyczny początek wielkiej prowokacji skierowanej na obalenie jego rządu. Olszewski twierdzi, że wystąpienie Korwina Mikke było dla niego kompletnym zaskoczeniem, a tym bardziej zaskoczeniem był kształt uchwały. I teraz sobie myślę, że jeśli dla Krzysztofa Leskiego opinia Olszewskiego na temat jakości samej ustawy jest tak cennym świadectwem, by mógł z radosnym i szczerym sercem głosić opinie takie jak te choćby wyrażone tylko w samych tytułach wpisów („Jaki koniec, taki początek”, „Lustracyjny wstyd 1992”), to może jednak zechciałby na sam koniec napisać jeszcze jeden tekst, tym razem już może odrobinę poważniej analizujący kwestię tego, co się działo wiosną 1992 roku w Polsce, niż na poziomie prostej informacji, że mieliśmy wtedy do czynienia z tak zwaną „demokracją parlamentarną, a słynne słowa ‘Policzmy głosy’ były po prostu jej esencją”.
Jeśli Krzysztof Leski nie wie, jak się za to zabrać, to mogę mu udzielić życzliwej porady. Niech zacznie od Korwina Mikke. Albo od momentu, w którym Korwin Mikke zdecydował, że wystąpi z tą swoją uchwałą. Albo może jeszcze wcześniej. Może od momentu, kiedy Korwin Mikke nie wiedział jeszcze, jaką historyczną rolę mu gdzieś napisano. Albo w ogóle, najlepiej będzie, jeśli Krzysztof Leski, pisząc swój – poważny tym razem – tekst, sięgnie końca roku 1991, kiedy to Polska dokonała takiego a nie innego politycznego wyboru i co dla Polski – całej Polski, włącznie z jej najbardziej egzotycznymi zakamarkami – mogło to oznaczać. A skończy na scenie, kiedy to Olszewski z Macierewiczem siedzą sami gdzieś w jakimś gabinecie, patrzą z przerażeniem najpierw na tę korwinowską uchwałę, następnie sobie w oczy i któryś z nich mówi: „No to już po nas”. I niech nie wygaduje farmazonów w postaci sugestii, że można było tę sejmową uchwałę zlekceważyć. Dopiero bowiem od dwóch lat mamy w Polsce taki standard, że rządowi wolno wszystko.
A zatem, jeśli Krzysztofowi Leskiemu rzeczywiście zależy, by się jakoś przysłużyć wyjaśnieniu jednej z największych zagadek współczesnej Polski, niech się zajmie prawdziwymi przyczynami tego co się stało w czerwcu 1992 roku i lewymi interesami, które za tymi przyczynami stały, a nie jakimś Pawlakiem, czyli narzędziem i jakimś – choćby nieudolnym nawet – rządem, czyli ofiarą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.