sobota, 16 stycznia 2010

Jak zostałem chamem - tayfalowi z miłością i nędzą



Prowadzenie bloga (przy okazji, niezmiennie proszę o wysyłanie C00026 na numer +487144) jest zajęciem bardzo miłym, choć niezmiernie ryzykownym. Przyjemność związana z wylewaniem swoich żali i radości pod stopy najczęściej obcych kompletnie osob i świadomość, że niektóre z tych osob ze szczerą chęcią, czy to te żale, czy te radości, przyjmują jako swoje, jest nie do przecenienia. I to jest jak najbardziej oczywiste. Bardziej skomplikowana sytuacja związana jest ze wspomnianym ryzykiem. Ryzyko to bierze się przede wszystkim stąd, że absolutna większość osób do których dany blog jest w efekcie kierowany, to byt całkowicie wirtualny. A to sprawia, że autor bloga musi nieustannie czuwać, by to wspólne dobro, jakie stara się stworzyć nie zostało zaatakowane i zniszczone przez zwykłych oszustów. I to jest trudne jak cholera. Jak bowiem można rozpoznać zło, gdy nie znamy ani jego twarzy, ani jego głosu, ani nawet najbardziej mglistego kształtu, lecz to co dostajemy, to wyłącznie literki wystukiwane na klawiaturze komputera? W dodatku komputera kompletnie niezidentyfikowanego. A jednak jakoś się udaje. Jakoś ten system działa. I dzięki Bogu. W przeciwnym razie, można by było cały ten interes natychmiast zamknąć.
Niektórzy mówią, że ten blog jest blogiem elitarnym. Nie do końca wiem, na czym ta elitarność miałaby polegać, szczególnie gdy, według danych statystycznych, każdy z pojawiających się tu wpisów czytają grube tysiące osób. Ale powiedzmy, że jest w tej ocenie pewna prawda. Wystarczy spojrzeć na całą grupę stałych czytelników i komentatorów, którzy przez te niemal już dwa lata uznali ten blog za swój. To oni stopniowo przejęli to miejsce. To oni nadają mu podstawowy charakter i jeśli są tacy, którzy uważają, że warto tu przychodzić i czytać te teksty, to w dużym stopniu ze względu na nich, na pisane przez nich komentarze i poziom tych komentarzy. Wszyscy mam nadzieję wiedzą, o kim mówię. I być może tu zawierałby się ów elitaryzm. A mimo to, a może właśnie przez to, trzeba uważać. Czasem bardzo. Bo proszę pomyśleć, jakie mamy możliwości obrony przed kimś, kto z jakiegoś powodu uważa to miejsce za coś co należy zniszczyć, i to zniszczyć jak najszybciej i jak najskuteczniej? Jeśli ten ktoś przyjdzie i zacznie tu rozrabiać, można go zwyczajnie stąd usunąć. Co jednak robić, jeśli ten atak będzie prowadzony pod przykryciem? I co robić, jeśli tych napastników będzie więcej? Jeśli oni tu przyjdą w całej gromadzie i, udając przyjaciół, zaczną powoli, lecz z pełną konsekwencją zmieniać ten blog i tych którzy go współtworzą w pośmiewisko? I jakie mają możliwości ci, którzy ten blog traktują jako wartość, by go skutecznie obronić?
Tu właśnie pojawia się kłopot, a jednocześnie ryzyko. Przeżyliśmy taki atak zupełnie niedawno, kiedy to bloger Matka Kurka przylazł tu któregoś dnia i udając niewinną, naiwną studentkę, wrażliwą przyjaciółkę wolnej, uczciwej i sprawiedliwej Polski, miał jeden jedyny cel – pokazać, że autor tego bloga i ludzie, którzy tu piszą to banda idiotów, których można jednym prostym gestem wyprowadzić w pole i zostawić ich tam na zawsze. Jaki zatem miałem z tym nieszczęsnym Kurką kłopot? Taki mianowicie, że trzeba go było rozpoznać i to rozpoznać jak najwcześniej, mając do dyspozycji wyłącznie kupę pisanych dzień w dzień tekstów, z jednej strony bardzo życzliwie traktowanych prze Administrację, a z drugiej stwarzających wszelkie pozory uczciwej, choć bardzo skromnej publicystyki. A jakie ryzyko? Dwojakie. Z tego powodu, że każda reakcja była dla tego blogu szkodliwa. Gdybyśmy podjęli z tą „studentką” uczciwą debatę i jeszcze – co nie daj Boże – zaprosili ją tu do grona przyjaciół, to naturalnie skończyłoby się to dla nas wszystkich kompromitacją. Z kolei, gdybym ja, jako autor tego bloga sklął ją i wyprowadził stąd za uszy, jako kłamczuchę, zostałbym oskarżony o chamstwo i dyktatorskie zapędy. Co tam – sklął! Gdybym choćby wszczął jakąś skromną polemikę, albo wyraził najlżejsze podejrzenia, też znalazłyby się powody, żeby w ten blog uderzyć. I tak się zresztą stało. W momencie gdy uznałem, że cały ten cyrk pod tytułem PiS wróci należy jednym ruchem rozwiązać, najpierw zaczęło płakać to „skrzywdzone dziecko”, a za nim inni, oburzeni takim traktowaniem salonowicze.
Jak można rozpoznać prowokację? Nie ma sposobu, żeby to opisać. Sprawa jest wyjątkowo złożona i zresztą nie ma tu na nią miejsca. Jedyne co mogę teraz powiedzieć, to to, że trzeba po prostu uważać. Trzeba być ostrożnym i tyle. No i się nie bać, że kogoś się skrzywdzi, a samemu zostanie się oskarżonym o chamstwo. Każdy normalny i uczciwy człowiek wie, czym jest Internet i jaką stanowi siłę. Każdy normalny i uczciwy człowiek wie, że nie należy się obrażać, bo wszyscy jesteśmy w podobnej sytuacji i wszyscy mamy te same mniej więcej zmartwienia. I że przede wszystkim to, kto jest chamem, a kto nie, będziemy mogli stwierdzić dopiero wówczas, gdy zobaczymy twarz, usłyszymy głos i wypijemy wspólnie to choć jedno piwo. Wiedział to na przykład świetnie nasz wspólny kumpel tayfal, który przy pierwszej tu swojej wizycie został potraktowany głupio i niesprawiedliwie przez samego autora tego blogu. Więc nie trzeba się bać. I trzeba uważać.
Pokażę to co mam na myśli, na najnowszym przykładzie. Jakieś dwa miesiące temu, w mojej poczcie wewnętrznej pojawiła się wiadomość następującej treści:

Witam serdecznie!
Chciałem zacząć od słów Tyma z Rejsu – ‘znamy się mało’, ale są one nieadekwatne, gdyż nie znamy się w ogóle.
Jestem absolutnym nowicjuszem w tzw. blogosferze. Choć piszę ‘od zawsze’, mojego macierzystego bloga uruchomiłem dwa miesiące temu, a od paru tygodni publikuję moje teksty na Niepoprawnych i S24.
Dlaczego o tym piszę? Ponieważ któregoś razu jeden z komentatorów na moim blogu (dokładnie była to ‘malwina’) w jednym zdaniu podziękowała Bogu za mnie, za FYM-a, Ściosa, Toyaha i Michalkiewicza!
Do niedawna nie miałem pojęcia kim są ci ludzie(z wyjątkiem Michalkiewicza). Dziś już wiem, a malwinowski komentarz uważam jeden z najpiękniejszych komplementów. Poczytałem FYM-a, Toyaha i Ściosa i ucieszyłem się, że ktoś napisał o nich i o mnie w jednym zdaniu. Dlatego pragnę się przywitać!
Nurni
Jak można zareagować na tego typu wiadomość? Można oczywiście oszaleć z dumy i satysfakcji (niektórzy mi tu zarzucają, że jestem zarozumiały i łasy na pochlebstwa). W końcu, nie lada to gratka znaleźć się w grupie czterech blogerów, stanowiących niewątpliwy „dar od Boga”. Ale można też zadumać się nad tak dziwaczną wiadomością, nad jej formą, treścią i całym kontekstem, w jakim ona się pojawia i dojść do przekonania, że się ma do czynienia albo z prowokatorem, albo z idiotą. A następnie można ja już tylko zapomnieć. I to właśnie uczyniłem.
Ów Nurni pojawił się znów, tym razem jako nurniflowenola, chcąc koniecznie wiedzieć, dlaczego zgłosiłem ten blog do konkursu. Ponieważ, siłą rzeczy, nie pamiętałem z kim mam do czynienia, a pytanie uznałem za prowokacyjne, odpisałem mu, że go nie znam i żeby w związku z tym się ode mnie odpieprzył. W tym momencie, nie dość że ów nurniflowenola się obraził, to w dodatku jeszcze zostałem przez parę innych osób oskarżony o to, że jestem chamski i głupio podejrzliwy. No i zostałem na polu bitwy, jako cham. A jaka jest sytuacja? Mamy kogoś, kto przyłazi na ten blog i pisze tekst, który wyżej zacytowałem. Tekst, jak mówię, napisany albo przez prowokatora, albo idiotę. Jednocześnie na innych blogach zostawia komentarze, w których zwraca się do gospodyni zwrotem „ekskluzywna hard-kurewna” i informuje wszystkich, że lubi gdy „kobiety pierdolą”. A przede wszystkim, mamy sytuację, gdzie ja to wszystko wiem, bo takie rzeczy, jeśli chcę być odpowiedzialny za to co tu robię, powinienem wiedzieć, a inni tego nie wiedzą, bo ani nie chcą, ani chcieć nie muszą. Trudno. Niech już więc będzie.
No i zostaje to chamstwo. Trochę już na ten temat napisałem. Ale powiem coś jeszcze. Niedawno, jak się dowiaduję, grupa blogerów zawiązała inicjatywę na rzecz walki z internetowym chamstwem. Co ciekawe jednak, zarówno sami organizatorzy tego przedsięwzięcia, jak i najbardziej aktywni uczestnicy, to osoby, które – z mojego punktu widzenia – mogliby równie dobrze prowadzić kursy, na których mogliby uczyć, jak najskuteczniej zrealatywizować chamstwo w taki sposób, by można było zawsze i wszędzie być z siebie zadowolonym. Co jeszcze ciekawsze, znaczna część z nich to ci, dla których cały sens przebywania tu, stanowią bardziej lub mniej udane próby psucia debaty. Dla których jedyna realna satysfakcja to skuteczne doprowadzenie do kolejnego konfliktu i awantury. I to oni właśnie podejmują tę „piękną inicjatywę”. A kiedy Administracja, zupełnie zresztą niezależnie od tych bezczelnych wygłupów, w ramach zwykłej procedury, jednego z nich wyrzuca za trollowanie, podnosi się wielki wrzask w obronie kultury dyskusji i przeciwko cenzurze.
Ale takie zachowanie nie powinno dziwić. To jest stara szkoła stworzona zresztą przez Trzecią RP w jej wczesnych latach. To właśnie wtedy, cała polityczna agresja prowadzona przez ściśle związany z ówczesną Unią Demokratyczną establishment, a skierowana przeciwko aspirującemu społeczeństwu, opierała się na bezprzykładnym chamstwie i oszczerstwie. To w tamtych latach, osłupiały naród zobaczył, jak wygląda kulturalny, wykształcony i inteligentny człowiek, często z profesorskim tytułem, gdy zaczyna pluć nienawiścią. To wtedy, każdy a miarę wrażliwy obywatel zobaczył, jak to może wyglądać, kiedy się idzie po trupach. I dlatego też, kiedy się to wszystko wie i pamięta, człowiek staje się cudownie nieprzemakalny, gdy tylko usłyszy kolejny apel o kulturę dyskusji i kolejny protest przeciwko tak zwanemu chamstwu. Bo każdy, choć w podstawowym stopniu myślący człowiek wie, że chamstwa, od czasu gdy stało się słowem-kluczem, najczęściej należy szukać zupełnie gdzie indziej, niż to kulturalny świat by sugerował.
A my tu, już i tak zostaniemy tymi chamami. A ja osobiście nawet nie mam nic przeciwko temu. Jeśli tamto jest kulturą, to ja z prawdziwą radością mogę być chamem. Być chamem w świecie ukrytej, bezwzględnej agresji? Czemu nie? Pamiętam, dawno jeszcze, pojechałem z moją jeszcze wtedy nie-żoną na festiwal w Jarocinie. Szliśmy tym pasażem, a obok tej ścieżki siedzieli na ziemi chłopcy i dziewczęta i wyglądali jak najbardziej groźnie. To był pierwszy jeszcze rzut czegoś co się nazywało punk-rockiem i oni wszyscy wyglądali strasznie i pięknie jednocześnie. To w żaden sposób nie był ten zaćpany brud i to nieszczęście, które możemy oglądać dziś. To był prawdziwy, szczery punk. Siedzieli więc wzdłuż tego pasażu, robili groźne miny, a moja wówczas jeszcze nie-żona bała się jak cholera. A oni, kolejno, to ten to tamten, wstawali, grzecznie się kłaniali i mówili: „Cześć”. Bo mnie znali, ale ponieważ wiedzieli, że jestem od nich starszy, byli po prostu grzeczni. W ogóle byli grzeczni. To były grzeczne dzieci. Oni chamami nie byli. Chamstwo dopiero miało nadejść. I to i tamto.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...