czwartek, 14 stycznia 2010

Moja prostytucja



Wystartował konkurs na blogera roku, kto chciał blog swój zgłosił, kto nie chciał – nie. I wszystko zostałoby w standardzie, a ja słowa bym na ten temat nie pisał, gdyby nie fakt, że ci którzy nie chcieli i jeden z tych którzy chcieli, nie zdecydowali się zabrać głosu. I to głosu niezwykłego. Otóż pojawiła się opinia, że udział w konkursie na blog roku jest obciachem z dwóch powodów. Po pierwsze, ze względu na osobę organizatora, a po drugie ze względu na coś, co można by było nazwać powagą sztuki blogerskiej. Przyznaję, że choć ów głos nazywam niezwykłym, gotów jestem go zrozumieć. Ja sam, jeszcze rok temu, zwłaszcza gdy zobaczyłem, że pierwszym jurorem oceniającym poziom blogów politycznych będzie Jacek Żakowski, otrzymawszy maila z Onetu zachęcającego mnie do udziału, wzruszyłem wyniośle ramionami. Powiem więcej, jeszcze wcześniej, kiedy Igor Janke zaprosił piszących na Salonie do Warszawy na urodziny tego portalu, pomyślałem sobie, że nie będę się wygłupiał, bo przecież nie o to chodzi, żeby się lansować, lecz żeby pisać i być niezależnym artystą. A zatem, jak widać, oskarżenie o obciach nie brzmi dla mnie szczególnie egzotycznie, ani w jednym ani w drugim wymiarze. A jednak piszę dziś ten tekst i od razu uprzedzam, że skrupułów dziś mieć nie będę.
Przede wszystkim, pozostając jeszcze przy mojej postawie sprzed roku, muszę stwierdzić, że jakkolwiek się czułem dobrze, nie jadąc do Warszawy, a później nie wystawiając się Żakowskiemu pod ocenę, nawet do głowy mi nie przyszło, żeby komukolwiek z tych, którzy postąpili inaczej, a już z całą pewnością komukolwiek ze swoich przyjaciół wyrzucać, że nie postępują tak jak ja. Nawet mi do głowy nie przyszło, że moja odmowa udziału w urodzinach Salonu, czy niechęć do zgłaszania tego blogu do konkursu jest czymś więcej niż moją własną sprawą. Więcej. Nie dość że nie pisałem nic na ten temat i nie szturchałem innych, pokazując swoją wyższość, w związku z tym, co robią inni, nie miałem nawet jakichkolwiek niedobrych myśli. Sam się czułem dobrze, i reszta mnie bardzo mało obchodziła. Przez ten rok jednak, zauważyłem, że, przede wszystkim, ludzi jednak bardzo interesuje nieustanne porównywanie się z innymi na poziomie etycznym, a – co może jeszcze ważniejsze – podziały, jakie można zaobserwować przy tych porównaniach, mają się nijak do tego, co nam się mogło przez całe lata wydawać. Dziś, kiedy piszę ten tekst, nie mam już najmniejszych wątpliwości, że napięcie, jakie mogłem obserwować prze miniony rok jest co najmniej niezdrowe.
O co mi chodzi? Otóż przy okazji minionego jubileuszu jaki tu obchodziłem., otrzymałem prywatną wiadomość od jednego z moich bliskich kolegów, gdzie on mnie sklął za to, że upadłem tak nisko, że zgłosiłem ten blog – właśnie TEN BLOG – do konkursu. I podobno nie chodziło mojemu koledze nawet o to, że to Onet i Sekielski, i że to co ja robię to najgorsza kolaboracja, ale że włączając to mojego pisanie w system, równie dobrze mógłbym wystąpić w Tańcu z gwiazdami. Kolega był na mnie tak wściekły, że nawet nie pogratulował mi pięciuset tekstów, które pisałem również dla niego. Jego zdaniem, to z czym mamy tu do czynienia, to sztuka i to sztuka elitarna, więc ja, współtworząc ją z innymi przedstawicielami tej elity, zamiast szukać taniego poklasku, mam się skupić na wewnętrznej solidarności idei. A więc, znów, widać tu wyraźnie dwa wymiary krytyki, z jaką spotyka się uczestnictwo w konkursie Onetu. Jedni krzyczą o niezależności, a drudzy o kolaboracji. To drugie, to na przykład mój kumpel Consolamentum, który wczoraj u Rybitzkiego, kpił z tych, którzy z jednej strony plują na ITI, a z drugiej temu ITI włażą w tyłek.
Piszę ten blog już niemal dwa lata. Od samego początku udało się wokół tych tekstów zebrać grupę osób, z których wielu już odeszło, ale wielu też zostało – no i też pojawili się nowi – dla których to co tu mogą przeczytać stanowi jakąś wartość. Czasem bardzo dużą. Widząc to i przyjmując to z autentyczną satysfakcją, nie mogłem jednak nie zauważyć, że wiele z tych osób od samego początku uznało, że to że oni się utożsamiają z poglądami, jakie są tu głoszone, mogą w pewnym sensie potraktować mnie, z moimi poglądami i moim talentem, jako część swojej ‘stajni’. A tym samym, żądać ode mnie posłuszeństwa, lojalności, a przede wszystkim uczestnictwa w regularnie przeprowadzanych testach. W efekcie tego szczególnego układu przez wiele miesięcy byłem przyjacielem wielu i to przyjacielem, którym oni mogli się chwalić na co dzień, tyle że oczywiście do czasu. W momencie, gdy się okazywało, że – nawet nie same teksty, bo one były wciąż mniej więcej takie same – ale ja sam odważyłem się zrobić coś, co mogło świadczyć, że jednak nie jestem „swój”, i kiedy powtórzyło się to kilka razy, całe zaufanie natychmiast trafił szlag. Najpierw okazało się, że nie jestem jednak polskim patriotą, później że nie jestem aż taki bezkompromisowy, później że jestem zwykłym zdrajcą, a dziś się okazuje, że jednak jest zwyczajnie mainstreamowy i kleję się do establishmentu. Co ciekawe, za każdym razem, okazywało się nagle coś jeszcze. To mianowicie, że te teksty są w gruncie rzeczy do niczego. Źle napisane i fałszywe.
Trudno jest mi się zajmować wszystkim. A więc i ten patriotyzm i tę bezkompromisowość, a nawet tę zdradę odłożę być może na później. Dziś zająć bym się chciał establishmentem. Tylko nim i nawet nie tylko ze względu na brak miejsca, ale być może przede wszystkim dlatego, że ten akurat zarzut jest mi najbardziej przykry. Porozmawiajmy więc o establishmencie. Przyjrzyjmy się, czym jest establishment, ale też jak się przedstawia scena alternatywna. Co słychać w tak zwanym punk-rocku. Najbardziej zawzięci głosiciele wolnego słowa i wolnego sumienia przede wszystkim odmawiają mi prawa publikowania w Salonie24. Raz, dlatego że Salon to zwykła agentura, a dwa że wróg. Fakt że ja tu piszę, a nie wyłącznie w Blogmediach, czy w jakimś innym „niezależnym” portalu dyskwalifikuje zarówno mnie jak i te teksty. Są też tacy, którym wprawdzie aż tak nie przeszkadza, że te teksty ukazują się w Salonie, ale że są wciąż na górze głównej strony i że ja o to „zabiegam”. A zatem zamiast przyłączyć się do tzw. „zapiwniczonych”, jestem liże tyłek Igorowi i jestem jednym z „onych”. No i są wreszcie ci, którzy uznali, że każdy mój gest w stronę wyjścia z tym blogiem poza jego elitarny charakter to dowód słabości. Co ich wszystkich łączy? Moim zdaniem to mianowicie, że oni naprawdę wierzą, że establishment ma swoją opozycję w anty-establishmencie, no i naturalnie też to, że tylko oni ten anty-establishment reprezentują.
Porozmawiajmy więc może o tzw. anty-establishmencie. A więc o tym, na co może liczyć każdy zdolny, ambitny i uczciwy głosiciel wolnego słowa. Zachęcany przez wielu, swego czasu postanowiłem zorientować się, czy tych tekstów nie dałoby się gdzieś wydrukować. Przez kolegę z Salonu, Sowińca zgłosiłem się do człowieka z wydawnictwa Arcana. Dowiedziałem się, że o publikacji mowy nie ma, chociaż być może któryś z tych tekstów wydrukują w magazynie. Więcej nie rozmawialiśmy. Przez innego znajomego, nawiązałem kontakt z Gazetą Polską i z jej naczelnym Sakiewiczem. Próby choćby zachęcenia Sakiewicza do wstępnej rozmowy skończyły się kompletna porażką. Osobiście napisałem mail do Dominika Zdorta z Rzeczpospolitej z pytaniem, czy nie wydrukowaliby mojego tekstu na temat wyrzucenia Mariusza Kamińskiego z CBA, tłumacząc, że być może byłoby dobrze, gdyby Rzeczpospolita zainteresowała się głosem z blogów. Zdort odpisał mi, że oni mają mnóstwo fajnych swoich tekstów i żebym wpadł innym razem. Kiedyś, widząc że Wprost uruchomiło własną stronę z blogami, pomyślałem, że wyślę im swój adres. Odrzucili mnie, pisząc, że jestem zbyt kiepski. Miałem okazję rozmawiać z rzecznikiem PiS-u, posłem Błaszczakiem i namawiałem go, by PiS zainteresował się tym, co się dzieje tu w Salonie i, ze względu na potencjał, jaku tu się znajduje, spróbował jakoś to wykorzystać. Pomijając kilka uprzejmych słów – zero. Przez te dwa lata, jedyną osobą – spoza stałych czytelników tego bloga – jedyną osobą, która zainteresowała się tym, co się tu dzieje, był Ojciec Rachmajda ze swoimi pięknymi Zeszytami. Tylko on. Przeczytał któryś z tych tekstów, poprosił mnie o kontakt i zaproponował współpracę. Ale przecież nie tylko mi. Przeczytał wiele innych tekstów i autorowi każdego z nich też zaproponował współpracę. A zatem, pokazał, że go obchodzi coś więcej.
Wspomniałem wcześniej o moim koledze Krzysiu Wołodźce, który dziś żartuje sobie z nas, uczestników konkursu na blog roku, że jesteśmy tacy zakłamani. Miałem kiedyś okazję z nim spędzić miłe parę godzin przy piwie. Zapowiedział mi wtedy, że Magazyn Obywatel, z którym współpracuje będzie mnie – jako ukrytego lewicowca – prosił o pisanie dla nich stałego felietonu. Powiedziałem, że bardzo mi miło i że chętnie będę dla nich pisał. Więcej ten temat się nie pojawił. A dziś Wołodźko się ze mnie śmieje, że ja kolaboruję z Walterem! Ze wszystkich znanych mi osób i instytucji, które można by było podejrzewać, że zainteresują się blogami, jako czymś nowym, świeżym, a jeśli znajdą tam coś robionego z sercem i talentem, przedstawią jakąkolwiek propozycję, zaledwie jeden skromny ksiądz z Poznania zechciał ruszyć w tej sprawie palcem.
Po co to wszystko piszę? Wbrew pozorom, wcale nie po to, żeby się skarżyć na swój blogerski los. On jest akurat zupełnie satysfakcjonujący. Może nawet z bardzo. Chodzi mi o to, żeby pokazać, że ze wszystkich znanych mi osób i instytucji, które zrobiły cokolwiek dla tego bloga, poza czytaniem go i chwaleniem talentu autora, jedynie Ojciec Rachmajda, Igor Janke i teraz Onet wykazali jakiekolwiek zainteresowanie. Piszę to po to, żeby wszystkich tych, którzy kpią, że zdradzam swoją sztukę i niezależność i kolaboruję z wywiadem wojskowym spytać, dlaczego nawet Gazeta Polska, nawet Arcananie zorganizowały konkursu na blog roku? Dlaczego nawet Gazeta Polska nie zainteresowała się tym, co się tu dzieje? Dlaczego żaden z wybitnych prawicowych publicystów – z wyjątkiem Warzechy, którzy raz tu wpadł, żeby mi powiedzieć, że on pilotuje boeinga, podczas gdy ja się wożę traktorem – którzy się tu produkują od czasu do czasu, nie zechciał tu przyjść na dłużej i trochę wspólnie z nami pokomentować?
Kiedyś umieściłem tu bardzo emocjonalny tekst przeciwko aborcji, zatytułowany Viva la Muerte, czyli powrót do przyszłości http://toyah.salon24.pl/88074,viva-la-muerte-czyli-powrot-do-przyszlosci. Po jakimś czasie wybitny publicysta katolicki red. Terlikowski zamieścił u siebie na blogu tekst Teraz oni – rok 2025 http://terlikowski.salon24.pl/50177,teraz-oni-rok-2025, który moim zdaniem został zwyczajnie z mojego wpisu zerżnięty. Biorąc jednak pod uwagę, że przypadki się zdarzają, no i że każdy głos prawdy jest cenny, nie robiłem awantury, tylko napisałem Terlikowskiemu komentarz, w którym pogratulowałem mu wpisu i zaznaczyłem, że ja wcześniej dałem u siebie coś bardzo podobnego. Terlikowski nie odezwał się słowem. On nigdy zresztą nie odezwał się słowem. Kilka razy komentowałem u niego wcześniej. Nigdy nie odpowiedział w jakikolwiek sposób. Wiele razy pisałem teksty w duchu, który jest mu bliski. Terlikowski ani razu nie zostawił tu jednego komentarza. Nic. Zero. Tu niekiedy – jak wiemy – dzieją się rzeczy dla spraw Kościoła, ochrony życia, wiary, niezwykłe. Terlikowski – ale przecież nie tylko on – pozostaje niezainteresowany. Czy mam teraz może pisać o Pawle Milcarku? Bez żartów.
Teraz, kiedy zgłosiłem ten blog do konkursu organizowanego przez Grupę ITI, spotykają mnie cierpkie uwagi na temat mojego upadku. Chciałem więc tym wszystkim bojownikom o czystość wolnego słowa i o godność sceny alternatywnej., powiedzieć co następuje. Nie ulega dla mnie wątpliwości, że Onet, ITI całe to towarzystwo z redaktorem Sekielskim na czele, które będzie oceniało ten blog, to ferajna co najmniej podejrzana. Jednak jestem przy tym pewien, że gdyby ten konkurs, jakimś cudem, zechcieli zorganizować red. Terlikowski, z red. Ziemkiewiczem i z red. Sakiewiczem, a wszystko to pod patronatem magazynu Christianitas, ten blog przede wszystkim zostałby do konkursu pod byle pretekstem niezakwalifikowany, albo by zwyczajnie gdzieś w tym bałaganie zginął. Ale gdyby nawet jednak tak się zdarzyło że jakimś cudem by mu się udało, to i tak by pies z kulawą nogą by na niego nie zwrócił uwagi, bo i tak wygrałby któryś z nich. Nawet gdyby w jury znajdowali się sami polscy patrioci, antykomuniści, gorliwi katolicy i wybitni niezależni publicyści. I jestem przekonany, że to co tu, na tym blogu powstaje, prędzej zostanie zauważone i docenione przez red. Sekielskiego, a autor tych słów – jako utalentowany bloger – zaproszony do współpracy przez TVN24, z gwarancją pełnej niezależności, niż red. Sakiewicz zapyta mnie, czy mógłby któryś z moich tekstów wydrukować w Gazecie Polskiej.. Dlaczego? Dlatego, że w jakiś tajemniczy sposób Walterowi zależy, a Sakiewiczowi nie.
No i na koniec jeszcze jedno do tych, którzy – spodziewam się – już pędza, by mi powiedzieć, że nie jest obciachem pchać się w objęcia Onetu, ale w ogóle wystawianie tej sztuki do jakichkolwiek konkursów. Że nisza jest piękna, a popularność do dupy. Że moje pragnienie bycia uznanym i powszechnie czytanym przynosi mi wstyd i jest hańbiące dla mnie, dla tego bloga i dla wszystkich, którzy wkładają tu tyle serca, by ten blog współtworzyć. Proszę mi wybaczyć, ale nie wierzę w czystość Waszych intencji. Jednak nie mam możliwości, by tu swoją rację udowodnić. Przynajmniej do czasu, aż Rafał Ziemkiewicz czy Waldemar Łysiak nie zarobią na swoich książkach tyle pieniędzy, by ufundować nagrodę dla najlepszego blogera, ja uniosę się dumą, pofrunę na skrzydłach prawdziwej twórczej wolności i wyślę obu na przysłowiowe drzewo, a Wy wtedy rzucicie się na mnie, że wypuszczam z rąk taką okazję, taki honor i takie wyróżnienie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

The Chosen, czyli Wybrani

          Informacja, że PKW, po raz kolejny, i to dziś w sposób oczywisty w obliczu zbliżających się wyborów prezydenckich, odebrała Prawu ...