poniedziałek, 11 stycznia 2010

Kalafior, czyli kłamstwo jest brzydkie



Zapowiadałem to w którymś z ostatnich wpisów, i robiłem to jak najbardziej szczerze, że w tym roku nie będę się zajmował ani Owsiakiem, ani jego Orkiestrą, ani nawet całym tym pstrokatym szaleństwem, które dobrzy ludzie muszą co roku znosić. Niestety, jak to się po raz kolejny okazało, materia jest silniejsza od myśli, a więc z moich postanowień wyszły tak zwane nici. Zanim przejdę do rzeczy, kilka słów o wspomnianej materii. Otóż wczoraj w Salonie trafiłem na tekst Jana Osieckiego zatytułowany Owsiakowi należy się pomnik. Mówiąc „tekst” mam tak naprawdę na myśli fragment tekstu, a jeszcze precyzyjniej ów tytuł i pierwsze zdanie, czyli to wszystko, co zostało wystawione na stronę główną Salonu. Tytuł już był, teraz jest kolej na kluczowe zdanie. Osiecki zaczyna swój wpis w następujący sposób: „To kim jest, jakie ma poglądy, na kogo głosuje i jak się zachowuje Jurek Owsiak zwisa mi kalafiorem”.
Przyznaję jak najbardziej uczciwie, że nigdy wcześniej nie spotkałem się z wyrażeniem, które Jan Osiecki uznał za stosowne wykorzystać we wprowadzeniu do swojego tekstu. Biorę oczywiście pod uwagę, że w Warszawie na przykład każde dziecko wie, co to znaczy, że komuś coś „zwisa kalafiorem” i że jeśli ktoś tego nie wie, dowodzi tym samym swojej nie tylko kultury, ale cywilizacyjnego statusu. Zakładam przy tym, że to wyrażenie jest nie tylko znane i używane, ale są gdzieś w wielkim świecie osoby na tyle świadome, że wiedzą też dlaczego „kalafiorem”, a nie na przykład „marchewą”. Ja jednak, jak już tu wielokrotnie przyznałem, jestem gatunkiem szczególnym – jak ktoś chce, może nawet powiedzieć, że szczególnie prymitywnym – i dla mnie nie dość, że całe wyrażenie brzmi dosyć szokująco, to ten „kalafior”, z jakiegoś powodu, przyprawia mnie o wymioty.
U nas na wsi, od lat, jeśli komuś na czymś nie zależy, albo komuś jest coś obojętne, to mówi, że mu to coś „zwisa”. Po prostu, „zwisa”. Bez dodatkowych atrybutów. Oczywiście wyobrażam sobie, że ktoś mógłby zechcieć powiedzieć, że coś mu „zwisa kompletnie”, albo „zwisa totalnie”, czy nawet „zwisa równo”. Ale „kalafiorem”? No, nie wiem. Z punktu widzenia mojej wrażliwości, ten „kalafior” jest tu równie… jak by to powiedzieć – śliski, co „śluz”, czy „ropa”. Chodzi mi o to, że gdyby zamiast grepsu z „kalafiorem” Osiecki zdecydował się na przykład na zdanie takie jak: „To kim jest, jakie ma poglądy, na kogo głosuje i jak się zachowuje Jurek Owsiak spływa mi śluzem”, albo „tętni mi ropą”, czy „sterczy mi kupą”, czy „sunie mi kartoflem”, to bym się poczuł dokładnie tak samo zaniepokojony, jak mi się to zdarzyło wczoraj, gdy przeczytałem to dziwne zdanie.
No trudno. Jest jak jest, i tego nie zmienimy. Ja jednak nie tyle chciałem o Osieckim i jego estetycznych możliwościach, lecz o czymś, co w związku z tym „zwisającym kalafiorem” przyszło mi do głowy w kwestii już bardziej ogólnej. Chodzi mi mianowicie o to, że ten „kalafior” w jakiś zupełnie niezwykły sposób zharmonizował się z tym wszystkim, co się wokół wczorajszej edycji Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy działo. Przez wiele lat starałem się – a przecież nie tylko ja – wytłumaczyć sobie, dlaczego Jerzy Owsiak i wszystko to co on sobą reprezentuje, budzi we mnie tak silny sprzeciw. Oczywiście, ja świetnie wiem, i tą wiedzą wielokrotnie starałem się tu dzielić, dlaczego Owsiak to raczej zło niż dobro. Oczywiście też, sposób działania tej jego fundacji, to wszystko co on uczynił z działalności dobroczynnej, cała techniczno-finansowa strona tego przedsięwzięcia, zostało już wielokrotnie zanalizowane i opisane. Jednak, jak się zdaje, wobec tego jednego, wciąż powracającego argumentu, że „dzięki Owsiakowi żyje tysiące dzieciaków”, wszelka krytyka, czy choćby sama próba dyskusji na temat tego projektu, umiera na samym początku. A zatem, tu już najprawdopodobniej nie da się powiedzieć nic więcej.
A jednak, wciąż jest tak, że z każdym kolejnym rokiem, społeczny opór przeciwko WOŚP, tym „światełkom wprost do nieba”, temu „graniu” i temu wreszcie „dyrygentowi” nie staje się ani trochę mniejszy. A im jest on większy, i z większą odwagą artykułowany, tym większy i bardziej przejmujący staje się ten wrzask i ta histeria wokół każdego kolejnego słowa wypowiadanego przez Jerzego Owsiaka. A każdy nowy wrzask, spijający z owsiakowych ust tę dobrą nowinę nowego typu, wśród wrażliwych ludzi budzi tym większy niesmak. Dlaczego?
Myślę sobie, że to nie może jednak chodzić wyłącznie o kwestie techniczne. Przyczyna tych napięć nie może leżeć ani wyłącznie, ani nawet przede wszystkim, w zimnej kalkulacji i zdroworozsądkowej świadomości. Nie chce mi się wierzyć, by ci wszyscy, którzy, jak Osiecki, chcą budować Owsiakowi pomnik, jak również my, którzy pragniemy go z tego – dawno już zresztą wybudowanego – pomnika zrzucić, kierujemy się czymś znacznie potężniejszym niż współczucie, czy jego brak, religijność czy jej przeciwieństwo, rachunki czy próby fałszowania tych rachunków. Uważam, że za tym stoi własnie ten „kalafior” i sposób, w jaki jedni i drudzy go odbierają. A mówiąc „kalafior”, mam na myśli coś co bym nazwał ‘kulturą estetyczną’.
W pewnym momencie, wśród komentarzy pod wpisem na tym blogu, poświęconym ożywczej potędze nienawiści, pojawił się parominutowy klip ukazujący początki WOŚP, czyli czasy, gdy Jerzy Owsiak mógł jeszcze bezkarnie używać zawołania „Róbcie co chceta”, bez narażania się na nieprzyjemne zarzuty. Umieściłem ten klip wyłącznie po to, by pokazać, jak najczystszej próby syf i wrzaskliwa tandeta mogą być używane jako substytut miłości http://www.youtube.com/watch?v=Kb582HOmpTc. Z mojego punktu widzenia, to co się dzieje na ekranie przez te klika minut jest przykładem czegoś tak niskiego i bezwartościowego, że przy tym czymś, telewizyjne teleturnieje, które czasem przez przypadek można obejrzeć na satelitarnych kanałach telewizji wenezuelskiej, czy boliwijskiej wydają się być pełną dostojnego umiaru rozrywką. To co przedstawia ten klip, to – powtórzę raz jeszcze – syf w najczystszej postaci. A jednak i Jan Osiecki i wiele innych osób jest głęboko tym czymś zachwyconych i właśnie z myślą o nich, ta tandeta z każdym rokiem staje się jeszcze bardziej tandetna. A zatem, wygląda na to, że tu może chodzić jak najbardziej właśnie o estetyczną wartość tego „zwisającego kalafiora”.
Dlaczego Jerzy Owsiak, organizując swoje przedsięwzięcie i nadając mu taki kształt, a nie inny, zdecydował się na coś tak niezwykłego? Myślę, choć oczywiście nie mogę mieć pewności, że na samym początku on po prostu własnie taki był, a więc takie też było jego dzieło. On musiał właśnie w ten sposób sobie wyobrażać, czym jest coś, co w muzyce nazywane było ‘sceną indie’, czy ‘sceną alternatywną’. On właśnie tak musiał widzieć coś, co powinno powstać po przeciwnej stronie establishmentu. Jako właśnie taki jarmark. I to zbudował. Po pewnym czasie jednak, kiedy sam się stał częścią tego establishmentu, z którym rzekomo walczył, czy może wobec którego rzekomo chciał budować alternatywę, i to się stał jego częścią wręcz konstytucyjną, nie mógł już nic w tej idiotycznej oprawie zmienić, z wyjątkiem może właśnie tego „róbta co chceta”. I dziś efekt jest taki, że w najbardziej establishmentowej części publicznej domeny oglądamy Owsiaka z jego wygłupami, otoczonego już wyłącznie najbardziej jednoznacznym establishmentem, i jednocześnie musimy znosić ów koncert obłudy, w którym wszyscy udają, że są tacy cool i off.
Wczoraj wieczorem, przez chwilę miałem okazję oglądać wspólny telewizyjny występ Owsiaka, Miecugowa i Leszczyńskiego – takiego (gdyby ktoś nie wiedział) niby-speca od kultury popularnej. Słuchałem ich i nagle sobie uświadomiłem, że od wielu, wielu lat, temat WOŚP i Owsiaka osobiście, jest jedyną kwestią, która w całości i do końca jest przez media ocenzurowana. Jeśli w telewizji występują trzy osoby, które mają ochotę dyskutować o najbardziej drażliwych problemach, choćby tak kontrowersyjnych jak antysemityzm, czy rasizm, czy eutanazja, czy nawet faszyzm, organizatorzy debaty starają się zawsze, by jakaś debata jednak była. A więc nawet mogą zaprosić do studia na przykład Janusza Korwina -Mikke, który zagwarantuje odpowiednie emocje. W przypadku Owsiaka, nie ma absolutnie mowy, by w studio pojawił się – nawet nie Korwin – ale w ogóle ktokolwiek, choćby Łukasz Warzecha, i w jakikolwiek sposób zakwestionował choćby jeden element owsiakowej produkcji. Wszyscy zaproszeni mają mówić to samo, wszyscy mają mieć przylepione do marynarek serduszka, a jeśli kamera spróbuje pokazywać to co się dzieje na ulicy, to zanim materiał trafi na antenę, nawet policjanci na służbie (!) muszą zostać oblepieni czerwonym dowodem tego, że wszystko gra! A w tle, niezmiennie będziemy musieli oglądać ten migający, pstrokaty i prostacki kicz. Groza.
A jakby tego było mało, wszystko to – tonące w sposób jak najbardziej obrzydliwy w najbardziej jednoznacznym establishmencie – będzie nieustannie przedstawiane, jako alternatywa i punk! Jasna cholera! Siedzi w studio Grzegorz Miecugow, człowiek który całe swoje życie związał najpierw z dążeniem, a następnie z kurczowym trzymaniem się czegoś co aż cuchnie establishmentem, obok niego drugi taki eksponat, który nawet jeśli zaczynał na ulicy, dziś porusza się wyłącznie po czerwonych dywanach i obaj, jeden przez drugiego krztuszą się ze śmiechu na myśl, że ktoś mógłby być tak głupi, by proponować Jerzego Owsiaka na stanowisko prezydenta, czy ministra zdrowia. Jego? Człowieka tak niezależnego i wolnego? Że niby on miałby upaprać swoje święte serce w czymś tak płytkim i przyziemnym jak służba dla Państwa? Co za absurd! Przecież wszyscy widzą, że on ma czerwone spodnie i żółtą koszulę! A jednocześnie, przez cały czas, słyszymy ten zgiełk i durniejemy od tych światełek i tych kolorów, które – jak się każe nam wierzyć – stanowią prawdziwą anarchię i jednocześnie czystą ofertę kontr-państwową. I po chwili jesteśmy nawet w stanie zapomnieć, że choćbyśmy rzeczywiście mieli do czynienia z czystą kontr-kulturą, to akurat te pieniądze pozostają jak najbardziej drukowane tam gdzie się zwykle pieniądze drukuje.
Kalafior. To jest właśnie początek i koniec wszystkiego co stoi za wymyślonym przez Jerzego Owsiaka i przez niego przeprowadzonym tak skutecznie projektem pod nazwą Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy. Kalafior jako jedyne estetyczne i intelektualne osiągnięcie, na jakie stać było i samego Mistrza i tych wszystkich, którzy postanowili się pod ten jego projekt podpiąć. Kalafior. Zgniły, wodnisty i zarobaczony. I strzelający światełkiem. Prosto do nieba.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...